Władza #02: Mistrz sanktuarium – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 15 sierpnia 2018Trójka najemników prowadzi dzieci zmarłych zleceniodawców do Shrine’u. Ziemia obiecana okazuje się nie być tym, czego się spodziewali.
Trójka najemników prowadzi dzieci zmarłych zleceniodawców do Shrine’u. Ziemia obiecana okazuje się nie być tym, czego się spodziewali.
Władza #01: Pora demonów wprowadził czytelników w świat antropomorficznych zwierząt, któremu daleko było do bajki. Zamieszkany przez wojujące plemiona i nękany przez klęski żywiołowe, nie jest on przyjaznym miejscem do życia. Najemnicy Oktawia, Izaak i Pantakriusz przyjęli zlecenie ochrony szlachciców uciekających ze swojego domu do sanktuarium Shrine, jedynego miejsca, w którym spodziewali się przetrwać nadchodzący kataklizm. Podróż nie poszła jednak zgodnie z planem. Najemnicy zdołali ocalić jedynie dzieci szlachciców i stracili dary, którymi mieli zapłacić za wejście do sanktuarium. Honor nie pozwolił im jednak porzucić zadania. Władza #02: Mistrz sanktuarium otwiera scena, w której grupa dociera do Shrine’u, a jego władcy zamierzają rozpocząć selekcję tych, którzy mają zostać ocaleni.
Od początku serii było wiadomo, ze Sylvain Runberg wykreował mroczne, brutalne uniwersum. Drugi tom Władzy nie wycofuje się z tego, ale wręcz podnosi stawkę. Chociaż komiksowi brakuje rozmachu Game of Thrones, żaden z nielicznych bohaterów nie jest w pełni bezpieczny. Sylvain Runberg nie obawia się stawiać swoich postaci w sytuacjach wymagających wielkich poświęceń, co sprawia, że czytelnik paradoksalnie bardziej przywiązuje się do ulubionych postaci. Ziemie otaczające Shrine to pozbawione nadziei miejsce, pełne osób, które zrobią wszystko, aby to właśnie one dostały się do bezpiecznej przystani. Nieliczne wzmianki o życiu wewnątrz sanktuarium również sugerują, że chociaż przebywające w nim istoty są chronione przed kapryśnymi żywiołami, to nikt nie chroni ich przed złem ze strony współmieszkańców. Tym razem autor mniej czasu poświęcił mitologii świata, skupiwszy się bardziej na tu i teraz bohaterów. Próżno szukać odpowiedzi na pytanie co stało się z ludźmi, dlaczego zwierzęta zyskały świadomość oraz co spowodowało szaleństwa pogody. Dla najemników i ich podopiecznych przyczyna nie ma znaczenia, liczy się jedynie przeżycie.
Wszystko jest oprawione grafikami Olivier Boiscommun, który z dużą wprawą łączy bajkowo wyglądające postacie „gadających zwierząt w ubraniach” z mrocznym światem zbudowanym przez scenarzystę. Przemoc jest krwawa i bolesna, świetnie kontrastuje z jaskrawymi, akwarelowymi barwami, z których korzysta ilustrator. Nie są to rysunki, które przejdą do historii komiksu, ale dobrze uzupełniają opowieść, którą snuje autor historii.
Gwiazdą tego tomu jest Pantakriusz, który wcześniej grał drugie skrzypce względem swoich bardziej społecznie nastawionych kompanów. Waleczny kozioł podejmuje się zdobycia darów dla strażników Shrine’u. Jego misja pozwala bardziej polubić agresywnego najemnika, który wcześniej nie dał się bliżej poznać. Izaak wciąż jest wzorem honoru, a Oktawia walczy przy każdej okazji z wszechobecną plagą niewolnictwa. Dowiadujemy się co nieco o przeszłości bohaterów, ale są to w większości elementy tła, które być może dopiero w przyszłości nabiorą znaczenia. Dzieci odgrywają raczej pasywną rolę i przez większość akcji tomu (za wyjątkiem samej, chwytającej za serce, końcówki) łatwo o nich zapomnieć.
Niestety, nie wszystko się udało. Dymki z wypowiedziami są wciąż zbyt duże i zasłaniają znaczną część ilustracji. Z części dialogów autor mógłby całkowicie zrezygnować, gdyż nie wnoszą nic do przebiegu fabuły. Stanowią jedynie mechaniczną, a co gorsza, redundantną ekspozycję. Zaskakująco, choć wielu wypowiedzi mogłoby w komiksie nie być, fabuła nie jest przegadana. Na niespełna sześćdziesięciu stronach Mistrza sanktuarium ma miejsce więcej szybko następujących po sobie wydarzeń niż w wielu znacznie grubszych wydaniach. Czy to zaleta? Nie zawsze. Chociaż tempo akcji nie pozwala się nudzić, czasem przydałaby się chwila oddechu. Niektóre momenty stwarzają wrażenie deus ex machina.
Władza to seria, którą zdecydowanie warto śledzić. Pomimo kilku potknięć to solidne, emocjonujące dzieło, które zapewnia kilka chwil w intrygującym świecie. Pytanie, co ten świat szykuje dla bohaterów, którzy nie ustają w swej podróży?
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Mateusz HorbaczewskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat