„Wolny strzelec”, czyli nocny pełzacz – recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2014Czy Jake Gyllenhaal swoją najnowszą rolą wywalczył sobie Oscara? Oceniamy film Wolny strzelec.
Czy Jake Gyllenhaal swoją najnowszą rolą wywalczył sobie Oscara? Oceniamy film Wolny strzelec.
Wolny strzelec ("Nightcrawler") zagląda za kulisy tworzenia dzisiejszych mediów. "Jeśli jest krew, jest i pierwsza strona" - mówi jeden z bohaterów filmu Dana Gilroya. Reżyser nie zgrywa Aarona Sorkina - jego postaciom daleko do idealistycznych inteligentów z Newsroomu, a świat, który kreuje, jest utrzymany w mrocznej tonacji. To nie dziennikarstwo jako czwarta władza, to dziennikarstwo jako upadek moralności.
Polski tytuł wskazuje, że głównym bohaterem jest freelancer - dziennikarz niezwiązany ściśle z jedną redakcją, ale realizujący zlecenia dla wielu różnych mediów. W rzeczywistości jednak dosłowne tłumaczenie angielskiego słowa nightcrawler jest tutaj kluczowe. Tytułowy - jak moglibyśmy powiedzieć po polsku - nocny pełzacz to właściwie nie reporter w klasycznym tego słowa rozumieniu, ale po prostu ktoś, kto rejestruje wydarzenia, a następnie sprzedaje nagrania mediom. Ich obiektem zainteresowania są historie wzbudzające emocje: napaście z bronią w ręku, bójki, wypadki samochodowe czy kradzieże, miejscem pracy zaś są ulice miasta po zmroku. Nocni pełzacze są elementem charakterystycznym dla amerykańskich lokalnych serwisów informacyjnych, czyli tych, w których liczą się przede wszystkim nie starcia Kongresu z Białym Domem, a wydarzenia z miejsc bliskich samym widzom, dotyczące ich stanu, hrabstwa, miasta i dzielnicy. To właśnie one padły ofiarą największej tabloidyzacji, co potwierdza nie tylko wspomniany cytat o poszukiwaniu o krwi, ale także jedna z wypowiedzi wydawcy programu telewizyjnego, która jako idealny materiał opisuje "krzyczącą i biegnącą wzdłuż ulicy kobietę z podciętym gardłem".
[video-browser playlist="629243" suggest=""]
Tytułowym nocnym pełzaczem jest brawurowo zagrany przez Jake'a Gyllenhaala Louis Bloom. Dopiero rozpoczynający swoją przygodę w tym zawodzie Bloom szybko okazuje się być do niego stworzony. Wraz z nim odkrywamy mroczną stronę Miasta Aniołów i przyglądamy się funkcjonowaniu mediów, w międzyczasie będąc coraz ostrożniejszymi w opiniach dotyczących głównego bohatera. Gyllenhaal może i ma aparycję hollywoodzkiego pięknisia, ale każdą kolejną swoją rolą udowadnia, że nijak nie da się mu przykleić tej łatki. W Bogach ulicy wcielał się w prostego i przepełnionego testosteronem glinę, we Wrogu w mężczyznę borykającego się z własną tożsamością, a w Zodiaku w poddającego się obsesji na punkcie seryjnego mordercy rysownika. Tym razem jednak amerykański aktor rozwija się w stronę, którą widzieliśmy już w Donnie Darko. Jego Louis Bloom jest pracowity, inteligentny, ale jednocześnie ma wiele cech socjopatycznych. Im bliżej końca filmu, tym coraz mniejszą ochotę mamy na spotkanie z nim. Nawet jeśli wciąż wygląda jak - znacznie wychudzony, choć wciąż przystojny - Jake Gyllenhaal.
Zobacz również: Premiery kinowe weekendu - 21-23 listopada
Choć Gilroy zgrabnie pokazuje, jak działają dziś media, niczego nie obnaża. I to jest też właśnie największa bolączka Wolnego strzelca, przez którą trudno uznać film za szczególnie wybitny. Genialnej analizie charakterologicznej towarzyszy świetna warstwa audiowizualna oraz wypadająca w ostatecznym rozrachunku dość banalnie i przewidywalnie fabuła. W opowiadanej historii zabrakło nieco głębi i subtelności - podążanie za sensacjami to już przecież żadne novum. Z drugiej strony nie każdy film musi przemycać innowacyjne idee, a wciąż być wartym obejrzenia. Wolny strzelec w tę kategorię właśnie się wpisuje.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1952, kończy 72 lat