

Jedenasty odcinek Yellowstone zaczął się od retrospekcji, które maglowaliśmy przez ostatnie dwa epizody. Dostaliśmy powtórkę z romantycznych scen Beth i Ripa, a także familijnego wątku Kayce’ego, Moniki i Tate’a. Ten ostatni po raz kolejny upominał rodziców, aby „znaleźli sobie pokój”, co naprawdę irytowało. Wydawało się, że znowu będziemy oglądać te same bezsensowne wątki z rancza, na które traciło się pół epizodu. Nic nie zapowiadało, że w końcu w sezonie 5B akcja ruszy do przodu. Jednak twórcy nagle porzucili te głupoty na rzecz teraźniejszych wydarzeń związanych z konsekwencjami śmierci głowy rodziny Duttonów.
I tak nie powstrzymali się od tego, aby pokazać widzom, jak zamordowano Johna Duttona i upozorowano samobójstwo. Nie jestem przekonana, czy było to potrzebne, skoro w dziewiątym odcinku pojawiła się scena, jak Atwood wynajmowała ludzi do tego „zadania”. Jasno było powiedziane, co się wydarzyło. Poza tym mieliśmy świadomość, że to nie Kevin Costner, a jego dubler. Kayce i Beth mieli poczucie, że coś złego stało się w momencie, gdy ich ojciec zginął – mocno naciągane.
Na szczęście to były tylko złe dobrego początki, bo gdy już skupiliśmy się na wydarzeniach z teraźniejszości, to narracja nabrała odpowiedniego rytmu. Z zainteresowaniem oglądałam się scenę, w której nowy gubernator wypytywał o plany związane z ranczem Yellowstone. Każdy wyjaśnił swoje stanowisko. Przypomnieliśmy sobie, na czym polegał konflikt z Johnem Duttonem. Lynelle stanęła w obronie spuścizny, nie zgadzając się na ustalenia Jamiego z gubernatorem. Z jednej strony można było pomyśleć, że przemawiają przez nią uczucia, które żywiła do Duttona, ale z drugiej strony – była świadoma tego, czego on pragnął dla swojej ziemi. Ochrona Yellowstone przed wpływami władz, turystyką i szkodliwymi inwestycjami była dla niego najważniejsza.

Sprawy w swoje ręce wziął Kayce, który zażądał dokładnej sekcji zwłok swojego ojca. Ten bohater rzadko jest tak stanowczy, ale dobrze było zobaczyć w nim przez chwilę siłę Johna. Krok po kroku twórcy przeprowadzili nas przez oględziny ciała. Kayce cierpiał, gdy patrzył na ojca w takim stanie, ale twardo obstawał przy swoim. Wiedział, gdzie szukać oznak morderstwa. Luke Grimes zagrał w tej scenie bardzo dobrze, dzięki czemu odczuwało się powagę sytuacji. Raport koronerki mógł zmienić wszystko. Szczególnie jego nastawienie do brata.
Sekcja zwłok sprawiła, że Yellowstone na chwilę zamieniło się w serial kryminalny. To dobrze, bo śledztwo wciągało. Gdy Kayce już ustalił fakty, pojechał zobaczyć się z Jamiem. Konfrontacja w biurze miała inny charakter niż ta z Beth, ale i tak nie brakowało w niej emocji. Wykazał się Wes Bentley, który znalazł sposób, abyśmy uwierzyli w to, że też cierpi po stracie ojca. Jamie nieco mijał się z prawdą, ale nie dziwi, że przekonał Kayce’ego, aby ten nie robił mu krzywdy.
Dobra była też scena spotkania Beth z Rainwaterem. Jasno zarysowano tragiczną sytuację rancza, w której nie mają szans zwyciężyć. Każda opcja wiąże się ze stratą ziemi. To była rozmowa pokonanych, zrezygnowanych ludzi, którzy przegrali wojnę. Pod względem scenariusza i dialogów było tak, jak za najlepszych czasów. Różnica jest kolosalna w porównaniu do ostatnich odcinków. Scena była wartościowa, choć nic się w niej istotnego nie wydarzyło.
Sytuacja Jamiego uległa pogorszeniu, gdy ogłoszono w mediach, że jego ojciec nie popełnił samobójstwa. Ku jego zaskoczeniu nakazano mu odsunięcie się od sprawy morderstwa, co w pewnym sensie podważało jego autorytet, jako prokuratora generalnego. Następnie zaciekła kłótnia z Atwood emocjonowała, bo doszło do rękoczynów. Tym razem to Dawn Olivieri pokazała kawał aktorskiego talentu, gdy jej wzburzona, ale opanowana bohaterka wytłumaczyła, że mimo trudnego położenia wszystko ma pod kontrolą i to ona ponosi największe ryzyko.

Końcówka była szokująca! Atwood została zamordowana w samochodzie przez wynajętych zabójców, którzy w ten sposób pozbyli się głównego świadka. Twórcy zaszaleli takim obrotem sprawy, choć trzeba przyznać, że nie pierwszy raz zdobyli się na tak odważny czyn. Podobnie wyglądał zamach na Johna w końcówce 3. sezonu. Wes Bentley znakomicie zagrał przerażonego i zrozpaczonego Jamiego, który słyszał wszystko przez telefon.
11. odcinek w końcu zaczął przypominać solidne Yellowstone z dobrze napisanym scenariuszem, porządną pracą kamery i wyjątkową grą aktorską. Oczywiście wciąż trochę brakuje do najlepszych czasów, ale skok jakościowy jest widoczny. Może decyzje fabularne są dyskusyjne i kontrowersyjne, ale przynajmniej wywołują emocje. Ciekawe, w jakim kierunku rozwiną się poszczególne wątki. Czy jeszcze czekają nas jakieś zaskoczenia?
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska
