„Z Nation”: sezon 2, odcinek 2 – recenzja
Drugi odcinek drugiego sezonu "Z Nation" gwałtownie pikuje pod względem jakości i jest zwyczajnie nudny. Nie ma w nim niczego, co mogłoby skupić uwagę widza choćby na pięć minut, a punkty dostał tylko i wyłącznie za to, że w samej końcówce wydarzyły się trzy rzeczy, które mogą mieć znaczenie w przyszłości.
Drugi odcinek drugiego sezonu "Z Nation" gwałtownie pikuje pod względem jakości i jest zwyczajnie nudny. Nie ma w nim niczego, co mogłoby skupić uwagę widza choćby na pięć minut, a punkty dostał tylko i wyłącznie za to, że w samej końcówce wydarzyły się trzy rzeczy, które mogą mieć znaczenie w przyszłości.
Nie zrozumcie mnie źle – określenie odcinka drugiego mianem nudnego nie oznacza, że nic się w nim nie dzieje. Owszem, dzieje się bardzo dużo, tyle że jest to działanie bez ładu i składu. W mieście rozpoczął się Ogólnoświatowy Sezon Polowań na Murphy’ego i scenarzyści "Z Nation" bardzo dokładnie przedstawiają widzom, co się w związku z tym wydarzyło. Robią to z przesadą, która nie ociera się nawet o pastisz filmów z serii „zabili go i uciekł”, ale jest totalną stratą czasu. Ponad czterdzieści minut nieustannej strzelaniny, przerywanej od czasu do czasu mglistymi sekwencjami wspomnień i białego światła, wywołuje skurcz szczęk od ziewania i gwałtowną chęć skorzystania z możliwości obejrzenia odcinka „na podglądzie”.
[video-browser playlist="749079" suggest=""]
Bohaterowie biegają dookoła samochodów, gonią się przy stacji benzynowej, uprawiają biegi w budynku wyglądającym jak zrujnowany hotel i strzelają do wszystkiego, co się rusza i co nie jest Murphym. Konkurencja usiłuje wykończyć ich i siebie nawzajem, a do kompletu od czasu do czasu rzucają się na nich niezwykle żwawe zombie, które z wigorem biegają za świeżym mięsem pojawiającym się w zasięgu ich wzroku. Murphy ucieka przed wszystkimi, Cassandra gryzie, reszta marnuje na planie straszne ilości „ślepaków”. W oglądaniu odcinka wcale nie pomagają sekwencje rozgrywające się na biegunie. Obywatel Z pląta się po korytarzach i halach bazy, odpierając od czasu do czasu ataki rozmarzniętych umarlaków, a jedyne, czego się dowiadujemy z jego „epickiej” wędrówki, to to, że nauczył się lepiej strzelać.
Oczywiście należy wspomnieć o owych trzech punktach, dzięki którym czas spędzony na oglądaniu "White Light" nie jest czasem całkiem zmarnowanym. Pierwszym z ważnych wydarzeń jest całkowicie bezsensowna i niespodziewana śmierć jednego z bohaterów. Nie spodziewałam się, że już w tym momencie grupa pierwotna zostanie pozbawiona ważnej w sumie postaci. Drugim – pojawienie się nowego towarzysza dalszej podróży, o którym nie wiemy jak na razie nic poza tym, że nieźle strzela. Trzecim – Meksykanin przeniesiony z planu „Desperado”, z wyrzutnią rakiet (z góry przepraszam znawców broni, ale nie mam zielonego pojęcia, co też to może być konkretnie za rura - wiem, że strzela), na którego postaci kamera zatrzymuje się w wielce znaczący sposób pod koniec odcinka.
I to by było na tyle. Oby następny odcinek "Z Nation" był mniej „spektakularny”, ale za to sensowniejszy - czego i sobie, i Wam życzę.
Poznaj recenzenta
Beata ZawadzkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat