Żona idealna: sezon 5, odcinek 20 i 21 – recenzja
Obserwując rozwój Żony idealnej na przestrzeni siedmiu sezonów, doszedłem w pewnym momencie – czyli w czasie trwania piątej odsłony – do wniosku, że finałowe odcinki będą trzymać w napięciu, a sytuacja w nich będzie zmieniać się o 180 stopni co pięć minut. Serial jest już właściwie na finiszu i muszę przyznać – moje przypuszczenia nie sprawdziły się. Nie oznacza to jednak, że jest źle.
Obserwując rozwój Żony idealnej na przestrzeni siedmiu sezonów, doszedłem w pewnym momencie – czyli w czasie trwania piątej odsłony – do wniosku, że finałowe odcinki będą trzymać w napięciu, a sytuacja w nich będzie zmieniać się o 180 stopni co pięć minut. Serial jest już właściwie na finiszu i muszę przyznać – moje przypuszczenia nie sprawdziły się. Nie oznacza to jednak, że jest źle.
Odcinek 20, zatytułowany Party, jest solidnym preludium do finałowego aktu opowieści o Alicii Florrick. Jest to też epizod, dzięki któremu widz ma okazję pożegnać się z bohaterami. Niektórzy jeszcze powrócą, a z niektórymi zobaczyliśmy się pewnie po raz ostatni. Przypominał mi ten odcinek trochę pod tym względem końcówkę Przyjaciół, w której też była impreza i każdy żegnał się z Rachel. W Żonie idealnej okazja do świętowania była inna. Nikt nikogo nie opuszczał, tylko się wiązał na resztę życia.
Motywem przewodnim 20. odcinka jest małżeństwo. Oczywiście przypadku w tym nie ma, gdyż biorąc pod uwagę rozwód głównej bohaterki, jest to szansa dla scenarzystów na rozprawienie się z tematem sensu zawierania związków do końca życia. Na przykładach Jackie i Howarda, Alicii i Petera, Diane i Kurta oraz Zacha i Hannah przyglądamy się różnym etapom, jak również, przez różnice pokoleniowe, różnym podejściom do instytucji małżeństwa. Najwięcej do tematu (ale nie do fabuły) wnosi końcowa rozmowa przyszłej synowej z przyszłą teściową. Wydawało mi się, że taki dialog ma otworzyć oczy głównej bohaterce na dzisiejsze związki, ale nie odniosłem wrażenia, że to właśnie zrobił, i chyba nawet nie miał takiego celu.
Poza wydarzeniami w mieszkaniu Alicii nie dzieje się za wiele. Jason raz prowadzi śledztwo, a raz rozmawia z ukochaną i w obydwu tych przypadkach dobrze nie jest. Wygląda na to, że tak doświadczony śledczy zapomina o podstawach swojej pracy, gdy pośrednio zamieszana w postępowanie jest osoba, na której mu zależy. Wykorzystano tutaj nieciekawy i dość ograny schemat, który stoi poniżej poziomu tego serialu. Rozumiem, że to może mieć wpływ na pracę, ale na zasadzie niedostrzegania istotnych szczegółów, a nie ignorowania tak ważnych kroków, jak wyszukanie informacji o rozmówcy przed rozmową.
Podczas rozmów z Alicią jest jeszcze gorzej. Nie lubię związku postaci granych przez Jeffreya Deana Morgana i Julianny Margulies, bo wydaje mi się on bardzo mało wiarygodny i trochę w tym odcinku zaczyna być odczuwalny brak chemii między bohaterami, szczególnie gdy spojrzy się na rozmowy Alicii z Peterem. Rozumiem zauroczenie i chęć bycia ze sobą, ale ten związek rozwija się za szybko. Tak jakby wszystko robione było tylko po to, by zakończenie miało bardziej dramatyczny i gorzki wydźwięk. Odczuwalny jest tutaj brak Willa. Może gdyby aktor go grający nie odszedł z serialu, to on by był teraz na miejscu Jasona. Crouse być może stał się substytutem, który pozwoli twórcom serialu „osiągnąć” zaplanowane zakończenie. Biorąc pod uwagę rozmowę z Luccą z odcinka 21, nie można wykluczyć opcji w stylu: nie wygra prawdziwa miłość, tylko poczucie obowiązku i wszyscy będą skrzywdzeni.
Natomiast Verdict to w końcu taki odcinek, na jaki liczyłem od mniej więcej czterech tygodni. Wszystko zagrało w nim tak jak powinno i o ile do paru wcześniejszych miałem trochę zastrzeżeń, to tym razem trudno mi się do czegoś przyczepić. Oczywiście w historii The Good Wife możemy znaleźć lepsze i dynamiczniejsze odcinki, ale w tym wypadku to chyba nie jest nawet potrzebne.
Główną osią fabuły jest tutaj proces Petera. Było w nim wszystko to, co od zawsze znajdowało się w repertuarze serialu CBS – zwroty akcji, słowne przepychanki, opracowywanie strategii czy kwieciste przemowy. Mimo tego wszystkiego cały czas miałem wrażenie, że było spokojniej niż zazwyczaj. Było czuć, że to nie jest żadna pospolita rozprawa, za co należy się wielki plus scenarzystom (który to już z kolei na przestrzeni lat?).
Przed wielkim finałem nawet w wątku kancelarii jest ciekawie. Przypadkowa rozbiórka kancelarii i David Lee składający pozew o dyskryminację płciową to świetne motywy na finał. Z drugiej strony – szkoda, że tylko na finał, bo z tego mogłaby powstać kolejna ciekawa paroodcinkowa intryga. Mam nadzieję, że wszystko zostanie odpowiednio domknięte, i odrobinę żałuję, bo wciąż dostrzegam w tej produkcji potencjał na kolejne odcinki. Lepiej jednak odejść w chwale niż przeskoczyć rekina.
Już teraz można stwierdzić, że siódmy sezon The Good Wife nie zostanie zapamiętany jako ten najlepszy. Nie ma w tym nic złego, bo i tak przebija on poziomem większość obecnie emitowanych seriali Wielkiej Czwórki i wciąż stoi na poziomie produkcji stacji kablowych. Fani mogą się smucić, ale dzięki zakończeniu będzie można obejrzeć Żonę idealną jak należałoby od zawsze – całość w systemie binge-watching, czyli jednym ciągiem wszystkie odcinki.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat