Bez filtra: przeczytaj fragment powieści obyczajowej Małgorzaty Stasiak
Mamy dla was fragment premiery z tego tygodnia, czyli powieści Małgorzaty Stasiak pt. Bez filtra.
Mamy dla was fragment premiery z tego tygodnia, czyli powieści Małgorzaty Stasiak pt. Bez filtra.
– Halo, proszę pani. Słyszy mnie pani? – doszło do niej z ciemności. Ktoś szarpał ją za rękaw, dlatego łokieć podrygiwał w dzikim tańcu.
Zastanawiała się, czy otworzyć oczy. Czuła jednak, że byłoby to szaleństwem. Czające się pod powiekami światło zabiłoby ją jednym lumenem. Ledwie jeden był w stanie sprawić, że czaszka jej eksploduje, a mózgowie rozbryźnie się… chyba na trawę.
Tak, czuje zapach mokrej ziemi i trawy. Matko, gdzie ona jest i dlaczego leży na ziemi? Umarła? Pochowano ją żywcem? Z psem?
Znajome chrumkanie i rybi zapach karmy nie dawały odpocząć jej zmysłom. Bulwa trącała ją spłaszczoną, uślinioną kufą. Auć! Twardy psi pazurek drasnął ją w policzek. Teraz już nie sam Bulwi pyszczek miała na swojej twarzy, ale całego psa. Tyle dziś się dowiedziała o wielkościach: jej policzki są rozmiaru pośladków buldożka francuskiego, a nos idealnie wpasowuje się w sam środek jego zadka.
– Niech otworzy oczy, jeśli mnie słyszy – doleciał do niej nosowy, kobiecy głos.
Skojarzył jej się z głosem jej babki. Boże! Czy teraz kobiety na emeryturze dorabiają w policji? Czy nie lepiej zostać nianią? To takie wdzięczne zajęcie opiekować się czyimiś bąbelkami.
– Nie mogę, bo najpierw rzygnę, a zaraz potem umrę – wybełkotała Aldona.
– W takim razie zabierzemy panią do miejsca, gdzie przywracamy życie takim beznadziejnym przypadkom. – Najwyraźniej przemówił do niej radiowiec.
Babcia zamilkła.
Tak, taki szlachetny głos musi być opakowany w równie zjawiskowe ciało. Zdobyła się na heroizm i otworzyła oczy. Nie myliła się.
– Ciekawe, co brała… – Policjant się skrzywił, gdy włożył nos do bidonu. – Na pewno piła – dokończył.
Wnet odzyskała rezon i zapomniała o zabójczych lumenach.
– Nie przypominam sobie, żeby pan się wylegitymował – zagaiła kokieteryjnie spośród mleczy. – Aldona – przedstawiła się, jednym łokciem wsparta na murawie.
Filuternie wyciągnęła wolną dłoń, a jej oczy żarłocznie zaczęły się ślizgać po sylwetce młodego, postawnego mężczyzny. Tylko nochal trochę taki, jakby z plasteliny ulepił go średnio zdolny sześciolatek. Reszta jednak najwyraźniej wyszła spod dłuta Michała Anioła. Okolicznościami, w jakich ta znajomość została zawarta, postanowiła się nie przejmować. Umiejętność flirtowania miała opanowaną do perfekcji. Ciasteczka podlane winem tylko ugruntowały ją w tym przeświadczeniu i obudziły przekonanie o nienadgryzionym zębem czasu uroku osobistym.
– Zalotnica nam się trafiła. Myśli, że taka z niej dzierlatka. – Staruszka znowu zaskrzeczała jej nad głową.
Ponownie wyobraziła sobie swoją własną babcię, jak stoi na progu chaty, trzymając się pod boki, z przewieszoną przez ramię kuchenną ścierką, której nie zawaha się użyć zarówno w celu odgonienia natrętnej muchy, jak i wtłoczenia wnuczce do głowy odrobiny rozumu.
Przeniosła oczy na żeńską część duetu. Babka, odziana w policyjny mundur, stała teraz w podobnej pozie co postać z jej wspomnień, na tle oślepiającej łuny światła.
– Jezusie świebodziński. Babunia. – Aldona rzuciła się do stóp zdezorientowanej policjantki, kobiety młodszej od Aldony przynajmniej o dekadę. Emerytury na pewno nie miała w planach na najbliższe lata.
– Przepraszam, babciu, przepraszam. Ja tych ciastek nie chciałam jeść przed obiadem – zawodziła Aldona. – To wszystko przez Kamę, to jej wina! Mięsko zjem, obiecuję!
– Koniec tego cyrku. Zabieramy ją – zakomenderował stanowczo atłasowy głos.
– Na izbę? – upewniła się babka.
Oj tak. Na izbę. Do babuni na izbę, do wielkiego łoża, pod pękatą pierzynę. Może nawet spać w nogach, jeśli przyjadą dzieci ciotki Ziuty. A gdy się już wyśpi i strawi te cholerne ciastka, to nazbiera jajek i babcia zrobi gofrów. Nie takich jak robi ciotka Ziuta, tylko rumianych, chrupkich, trzaskających w zębach niczym iskry w ognisku. „Oni tych twoich szmatów nie lubią!”, mawiała babcia, kłócąc się z ciotką o prymat nad gofrownicą.
Pewnie, że nie lubią.
– A zrobi mi babunia gofry, jak już dojedziemy na izbę? – zapytała, gramoląc się z zielonego legowiska.
Próbowała wyczołgać się z trawy jak niemowlę przygotowujące się do raczkowania. Najpierw przewaliła się na czworaki, kierując latynoskie pośladki w stronę słońca szukającego nory gdzieś za horyzontem. Jacek zawsze kazał jej tak wstawać, gdy dokuczały jej lędźwie. Najpierw kładł ją na twardej podłodze, następnie turlał na bok, ustawiał na czworaki, a potem to już tylko koci grzbiet i dalej radź sobie sama.
Teraz też robiła wszystko wedle wskazówek odpoczywającego od niej męża. Przy kocim grzbiecie czy też psie z głową w dół zaskoczył ją trzeci głos. Aldona zastygła w tej mało powabnej pozie i wypięta dostrzegła pomiędzy nogami krępego jegomościa, z urody podobnego do nikogo.
– A co z tym napisem? Gdzie mam zgłosić zniszczenie mienia?
Zupełnie jakby świadek koronny zeznawał w mafijnej sprawie zniekształconym przez komputer głosem: metalicznym, jednostajnym, ciut bełkotliwym. Czyżby też poczęstował się ciastkiem?
– A pan, przepraszam, to…? – Aldona otaksowała niezbyt łaskawym spojrzeniem dotychczasowego milczka w plastikowych klapkach, które miały udawać modne niegdyś crocsy.
– Anatol Mizerak, stróż. Zniszczyła pani ścianę. – Wskazał na koślawy napis czerwonym sprejem wyglądający jak dzieło tej samej, niezbyt zdolnej ręki sześciolatka, która stworzyła nos policjanta.
Aldona zachichotała na tę myśl.
– Tu się nie ma z czego śmiać, droga pani.
– Ale to jakaś kosmiczna bzdura. W życiu nie napisałabym czegoś podobnego.
– Nie?! – wzburzył się stróż.
– Zalotnica kłamczuszka. – Młoda babka przystąpiła do ataku.
Nigdy nie miała w niej wsparcia. Ze wszystkich wnuków Aldona była najstarsza i ciągle tylko czegoś od niej oczekiwano.
– Mam wszystko nagrane, o tu, w telefonie. – Anatol stukał brudnym paluchem w ekran smartfona.
– Chyba ma pani problem. – Policjant ponownie wlał miód i ambrozję w uszy Aldony.
Mów do mnie, mów. Mogę mieć wagony problemów, zarzutów, jeśli usłyszę je z twoich ust. – Ja tylko zadzwonię do syna, żeby przyszedł po pieska, a wtedy pan z babcią możecie zabrać mnie do najmroczniejszych kazamat na gofry.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Mięta
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat