Człowiek w labiryncie: fragment klasyka SF i przedmowa Neila Gaimana
Klasyczna powieść SF Roberta Silverberga doczekała się niedawno reedycji. Mamy dla was początek tej książki wraz z przedmową Neila Gaimana.
Klasyczna powieść SF Roberta Silverberga doczekała się niedawno reedycji. Mamy dla was początek tej książki wraz z przedmową Neila Gaimana.
2Statek wyszedł z nadprzestrzeni trochę za późno, prawie na granicy atmosfery Lemnos. Charlesowi Boardmanowi bardzo się to nie spodobało. Wymagał od siebie najwyższych standardów postępowania i oczekiwał, że wszyscy z jego otoczenia narzucą sobie takie same wymagania. Zwłaszcza piloci.
Ukrył irytację. Dotknięty palcem ekran rozkwitł przed nim obrazem planety, nad którą przelatywali, we wszystkich jej szczegółach. Obłoków niemal nie było, wzrok swobodnie przenikał atmosferę aż do powierzchni. Od rozległej równiny odcinały się ostro wzniesienia, widoczne nawet z wysokości stu kilometrów. Boardman spojrzał na towarzyszącego mu młodego chłopca.
– No i jest, Ned. Labirynt Lemnos. A w środku labiryntu: Dick Muller!
Ned Rawlins zacisnął wargi.
– Naprawdę jest taki wielki? Wygląda, jakby miał średnicę setek kilometrów!
– To, co widzisz, to zewnętrzne obwałowanie. Sam labirynt otaczają koncentryczne kręgi wałów ziemnych wysokich na pięć metrów. Zewnętrzny ma obwód niemal tysiąca kilometrów. Ale…
– Tak, wiem… – przerwał mu Rawlins, a po chwili po jego twarzy rozlał się jaskrawy rumieniec, świadectwo uroczej niewinności, niezmiennie poruszającej jego towarzysza. Niewinności, z której już wkrótce miał zrobić użytek. – Przepraszam cię, Charles, nie chciałem ci przerywać.
– Nic nie szkodzi. Chciałeś o coś spytać?
– Ta czarna plama otoczona wałem… to właśnie jest miasto?
Boardman skinął głową.
– To labirynt wewnętrzny. Ma średnicę dwudziestu, trzydziestu kilometrów, a wiek? Jeden Bóg wie, ile milionów lat. W nim znajdziemy Mullera.
– Jeśli wejdziemy do środka.
– Kiedy wejdziemy do środka.
– Tak, tak, oczywiście. Kiedy wejdziemy do środka – poprawił się natychmiast Rawlins i znów uroczo się zarumienił, po czym uśmiechnął rozbrajająco szczerze. – Nie ma mowy, żebyśmy nie znaleźli wejścia, prawda?
– Muller znalazł – powiedział Boardman cicho. – On tam jest.
– Ale on pierwszy wszedł do środka. Wielu próbowało, bez skutku. Więc dlaczego akurat my…
– Próbowało wcale nie tak wielu. A ci, którzy się starali, nie byli odpowiednio wyposażeni. Uda się nam, Ned. Nam się uda. Musi. Odpręż się i szykuj do lądowania.
Ich statek zmienił kurs, teraz zniżał lot. Boardman pomyślał, że ta zmiana była jednak zbyt gwałtowna, deceleracji towarzyszyło nieznośne napięcie. Nie cierpiał podróży, a z podróży najgorzej znosił lądowanie. Tej nie mógł jednak uniknąć. Usadowił się w kołysce z piankowej sieci. Wyłączył ekran. Ned Rawlins nadal stał, a oczy płonęły mu entuzjazmem. Cudownie jest być młodym, pomyślał Boardman, nie mając pewności, czy to sarkazm, czy nie. Chłopak był młody, zdrowy i nawet sprytniejszy, niż się to wydaje jemu samemu. Parę wieków temu powiedziano by: obiecujący młodzieniec. Boardman nie pamiętał, czy w młodości był taki jak on. Miał wrażenie, że od urodzenia stoi na granicy wieku średniego, jest sprytny, wyrafinowany, doskonale zorganizowany. Miał teraz osiemdziesiąt lat, przeżył niemal połowę życia, a jednak w szczerej autoanalizie musiał przyznać, że nie wierzy, by zmienił się w jakiś znaczący sposób od dnia, kiedy zaczął dwudziestkę. Opanował techniki, wyszlifował talent do manipulowania ludźmi, zmądrzał, ale jego charakter wcale się nie zmienił. Młody Ned Rawlins miał zaś być kimś zupełnie innym za te sześćdziesiąt parę lat, czasu nie przetrwa nic z cech młodzieńca, spoczywającego teraz w sąsiedniej kołysce. Boardman przewidywał, że właśnie ta misja będzie tyglem, w którym wytopi się chłopięca niewinność. Nie sprawiało mu to satysfakcji.
Zamknął oczy. Statek kończył manewry poprzedzające lądowanie. Szpony grawitacji przeszyły starzejące się ciało Boardmana. W dół, w dół, w dół. Ile miał za sobą planetarnych lądowań? Nienawidził wszystkich razem i każdego z osobna. Życie dyplomaty wymaga ruchliwości. Boże Narodzenie na Marsie, Wielkanoc na jednym ze światów Centaura, letnie przesilenie na którejś z cuchnących planet Rigla, a teraz to – zapewne najtrudniejsza, najbardziej skomplikowana podróż ze wszystkich, które odbył. Pomyślał, że człowiek nie został stworzony po to, by tak skakał to tu, to tam. Że stracił poczucie wszechświata. Mówią, że to najwspanialsza era w całej historii ludzkości, ale ja sądzę, myślał Boardman, że człowieka wzbogaci raczej poznanie każdego atomu złotej wyspy na błękitnym oceanie niż nieustanne wędrówki od jednego świata do drugiego.
Statek opadał na planetę. Boardman wiedział, że przyciąganie Lemnos zniekształca mu twarz, że ma obwisły podbródek i wałki tłuszczu na ciele, przez co wygląda na miękkiego pieszczoszka, jak niemowlak. Niewielkim wysiłkiem mógł poddać się operacji nadającej mu modne, smukłe kształty prawdziwego mężczyzny, w końcu żył w czasach, gdy studwudziestopięciolatek może wyglądać na nastolatka, jeśli mu na tym zależy. Bardzo wcześnie, u progu kariery zdecydował jednak, że woli symulować naturalny proces starzenia. Można to nazwać inwestycją: co tracił na szykowności, zyskiwał na statusie. Zarabiał na sprzedawaniu rad rządom, a rządy niechętnie kupowałyby rady od mężczyzn o wyglądzie chłopców. Przez czterdzieści lat wyglądał więc na pięćdziesięciopięciolatka, a spodziewał się, że ten wygląd dobrze się mającego mężczyzny we wczesnym wieku średnim zachowa przez jeszcze co najmniej pół stulecia. Potem pozwoli sobie na odrobinę starości, to będzie ostatni etap jego kariery. Posiwieje, policzki zapadną mu się jak u osiemdziesięciolatka, stanie się Nestorem raczej niż Odyseuszem. W tej chwili ze względów zawodowych pasowało mu wyglądać na nieco tylko nie w formie i tak też wyglądał.
Boardman był niski, lecz tak mocno zbudowany, że łatwo dominował przy stole konferencyjnym. Szerokie ramiona, wypukła klatka piersiowa i długie ręce lepiej pasowałyby do giganta. Stojąc, ujawniał wzrost nieco poniżej średniego, ale siedząc, budził podziw. To także przysparzało mu korzyści, więc nawet nie rozważał zmiany wzrostu. Ktoś bardzo wysoki może wydawać rozkazy, ale nie udzielać rad, a on nigdy nie chciał rozkazywać. Lubił rządzić metodami bardziej wyrafinowanymi. Ktoś niewysoki wydający się potężnym przy stole może władać imperiami. Interesy imperiów załatwia się na siedząco.
Roztaczał wokół siebie aurę władzy: silnie zarysowana broda, wydatny mięsisty nos, usta równie stanowcze co zmysłowe, gęste krzaczaste brwi, czarne, wyrastające pod szerokim wypukłym czołem, zdolnym wprawić w podziw neander-
talczyka. Włosy szczeciniaste, ale długie. Na palcach dłoni trzy błyszczące pierścienie, w tym jeden żyroskopowy z platyny z rubinami, inkrustowany matowym U-238. Ubierał się poważnie, konserwatywnie, cenił grube materiały i średniowieczną wręcz prostotę kroju. W innej epoce mógłby z powodzeniem grać rolę światowego kardynała lub ambitnego premiera; byłby kimś ważnym w każdej epoce na każdym dworze. Był kimś ważnym nawet teraz, ale płacił za to w nieznośnych, chaotycznych podróżach. Wkrótce wyląduje na kolejnej obcej mu planecie, gdzie powietrze pachnieć będzie nie tak, grawitacja okaże się odrobinę za duża, a słońce będzie miało dziwną barwę. Boardman skrzywił się. Ja długo jeszcze będzie trwało to lądowanie?
Spojrzał na Neda Rawlinsa. Dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata, nie więcej. Istny obraz młodzieńczej naiwności, choć on orientował się doskonale, że Ned jest wystarczająco dorosły, by wiedzieć więcej, niż okazuje. Wysoki. Konwencjonalnie przystojny bez wsparcia odnowy medycznej: jasne włosy, niebieskie oczy, szerokie, ruchliwe usta, doskonałe zęby. Syn teoretyka komunikacji, jego nieżyjący ojciec był jednym z najbliższych przyjaciół Richarda Mullera. Boardman zakładał, że owa przyjaźń da im przewagę w czekających ich negocjacjach delikatnej natury.
– Dobrze się czujesz, Charles? – spytał Rawlins.
– Przeżyję. To już prawie koniec.
– Lądowanie zawsze wydaje się takie powolne, prawda?
– Jeszcze chwila.
Działające na nich siły wydawały się nie mieć wpływu na twarz chłopaka. Lewy policzek obwisł mu zaledwie odrobinę, to wszystko. Tym dziwniejszy wydawał się szyderczy wyraz tej dziecinnej buzi.
– Już prawie koniec – wymamrotał Boardman i przymknął oczy.
Statek pokonał ostatni odcinek drogi do powierzchni planety. Wsteczny ciąg prychnął i ucichł, silniki hamujące zamilkły. Jeszcze tylko ta niepokojąca chwila niepewności, ale podpory pewnie oparły się o grunt, ustał dźwięk i ruch. No, to jesteśmy na miejscu, pomyślał Boardman. Pora na labirynt. Pora na pana Richarda Mullera. Pora sprawdzić, czy po dziewięciu latach to coś pozostaje aż tak straszne. Bo może jest już teraz jak my wszyscy? Jeśli jest jak my, powiedział Boardman do siebie, to niech nam wszystkim Bóg Wszechmocny dopomoże.
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat