Pete nie odpowiedział. Bez trudu zapominał o samicach; był urodzonym starym kawalerem.
Naprzeciw mnie za oknem baru na tablicy migotała reklama. Najpierw głosiła: PRACUJCIE, GDY ŚPICIE. Potem oznajmiła: I WE ŚNIE ZAPOMNIJCIE O KŁOPOTACH. Wreszcie dwukrotnie większymi literami:
TOWARZYSTWO WZAJEMNEGO UBEZPIECZENIA
Przeczytałem wszystkie trzy napisy kilkakrotnie, nie zastanawiając się nad nimi. Wiedziałem o hibernacji tyle samo co każdy. Kiedy zaczęto o tym mówić, przeczytałem parę artykułów popularnonaukowych i ze dwa czy trzy razy w tygodniu dostawałem w porannej poczcie ulotkę któregoś towarzystwa ubezpieczeniowego. Zwykle nie przeglądałem ich, tylko wyrzucałem, gdyż wydawały mi się równie interesujące jak reklamy szminek do ust.
Przede wszystkim jeszcze do niedawna nie było mnie stać na zimny sen, bo dużo kosztuje. Poza tym dlaczego człowiek, który lubi swoją pracę, sporo zarabia i będzie zarabiał jeszcze więcej, jest zakochany i wkrótce się ożeni, miałby popełniać coś w rodzaju samobójstwa?
Jeśli ktoś był nieuleczalnie chory i miał umrzeć, ale sądził, że sto lat później lekarze zdołają go uleczyć, a ponadto stać go było na wieloletnią hibernację w oczekiwaniu na opracowanie skutecznej metody leczenia, to istotnie taka decyzja była logicznym rozwiązaniem. Albo jeśli ktoś marzył o locie na Marsa i uważał, że obudziwszy się kilkadziesiąt lat później, będzie mógł kupić sobie bilet na taką podróż, to zapewne również było logiczną decyzją — w gazetach pisano o małżeństwie z wyższych sfer, które prosto z ratusza udało się do azylu Towarzystwa Ubezpieczeniowego Zachodni Świat i ogłosiło, że zgodnie z instrukcjami zostaną obudzeni wtedy, gdy będą mogli spędzić miesiąc miodowy w liniowcu międzyplanetarnym… choć podejrzewałem, że był to chwyt reklamowy sprokurowany przez towarzystwo ubezpieczeniowe i małżeństwo wymknęło się tylnym wyjściem pod zmienionym nazwiskiem. Spędzanie nocy poślubnej w postaci mrożonych makreli wydaje się mało prawdopodobną koncepcją.
Poza tym wszystko to miało jak zwykle czysto finansowe podłoże, jak to podkreślały towarzystwa ubezpieczeniowe: „Pracujcie, gdy śpicie”. Po prostu leż i pozwól, by to, co posiadasz, zmieniło się w fortunę. Jeżeli masz pięćdziesiąt pięć lat i dostajesz dwieście dolarów emerytury, to czemu nie miałbyś przespać jakiegoś czasu, obudzić się również w wieku pięćdziesięciu pięciu lat i otrzymywać tysiąc dolarów miesięcznie? Nie wspominając już o pobudce w pięknym nowym świecie, który prawdopodobnie zapewni ci o wiele dłuższą i zdrowszą starość z emeryturą w wysokości tysiąca dolarów? Do tego właśnie się odwoływano, każde towarzystwo ubezpieczeniowe udowadniało na podstawie niezbitych obliczeń, że pakiet wybranych przez nie do funduszu powierniczego akcji zapewni najszybszy wzrost kapitału. „Pracujcie, gdy śpicie!”
Nigdy mnie to nie pociągało. Nie miałem pięćdziesięciu pięciu lat, nie chciałem iść na emeryturę i nie widziałem niczego złego w roku 1970.
A właściwie tak było do niedawna. Teraz zostałem emerytem, czy tego chciałem, czy nie (wcale nie); zamiast w podróży poślubnej byłem w podrzędnym barze, znieczulając się szkocką; zamiast żony miałem poznaczonego bliznami kocura z chorobliwym upodobaniem do piwa imbirowego; skoro zaś mowa o upodobaniu, to w tej chwili najchętniej zamieniłbym emeryturę na skrzynkę dżinu i wysączył go co do kropli.
Nie byłem jednak bankrutem.
Sięgnąłem do kieszeni marynarki, wyjąłem kopertę i otworzyłem ją. Zawierała dwie rzeczy. Pierwsza to potwierdzony czek na sumę, jakiej nigdy dotychczas nie miałem; druga to akt własności akcji Służki SA. Oba papiery były już trochę pomięte; nosiłem je przy sobie od chwili, gdy mi je wręczono.
Dlaczego nie?
Czemu nie miałbym uciec i przespać moich kłopotów? Byłoby to przyjemniejsze niż służba w Legii Cudzoziemskiej, mniej paskudne niż samobójstwo i na zawsze uwolniłoby mnie od ludzi i wydarzeń, które spartoliły mi życie. Zatem dlaczego nie?
Niespecjalnie interesowało mnie zbijanie forsy. Och, oczywiście przeczytałem Gdy śpiący się zbudzi H.G. Wellsa, i to nie dopiero wtedy, kiedy towarzystwa ubezpieczeniowe zaczęły rozdawać za darmo egzemplarze tej książki, ale jeszcze wcześniej, gdy była po prostu powieścią zaliczaną do klasyki; wiedziałem, czym jest składany procent i ocena kursu akcji. Nie byłem jednak pewny, czy mam dosyć pieniędzy, by wykupić Długi Sen i założyć oprocentowane konto gwarantujące należyty zysk. Bardziej do mnie trafiał ten inny argument: pójść spać i przebudzić się w odmiennym świecie. Może o wiele lepszym, jak przekonywały towarzystwa ubezpieczeniowe… albo gorszym. Jednak z pewnością odmiennym.
Jedną ważną różnicę widziałem już teraz: mógłbym drzemać dostatecznie długo, by mieć pewność, że świat, w którym się obudzę, będzie światem bez Belle Darkin — a także bez Milesa Gentry’ego, ale szczególnie bez Belle. Gdyby Belle nie żyła i spoczywała w grobie, mógłbym o niej zapomnieć, zapomnieć o tym, co mi zrobiła, wyrzucić ją z mojego życia… a nie cierpieć ze świadomością, że jest zaledwie kilka mil dalej.
Pomyślmy, jak długo musiałoby to trwać. Belle miała dwadzieścia trzy lata — tak przynajmniej utrzymywała (pamiętałem, że kiedyś nieopatrznie napomknęła, że pamięta czasy prezydentury Roosevelta). W każdym razie nie przekroczyła trzydziestki. Gdybym przespał siedemdziesiąt lat, przerodziłaby się w nekrolog. Wystarczyłoby siedemdziesiąt pięć i byłbym bezpieczny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj