Dzień tryfidów: przeczytaj fragment klasyka SF
W dniu premiery nowego wydania Dnia tryfidów mamy dla was do przeczytania początek tej powieści science fiction z elementami horroru.
W dniu premiery nowego wydania Dnia tryfidów mamy dla was do przeczytania początek tej powieści science fiction z elementami horroru.
Zaczęło we mnie narastać ohydne uczucie pustki. To samo uczucie miewałem jako dziecko, kiedy wyobrażałem sobie, że w mrocznych kątach sypialni czają się różne potwory; kiedy nie śmiałem wysunąć nogi spod kołdry ze strachu, że jakieś ukryte pod łóżkiem okropieństwo złapie mnie za stopę; kiedy nie śmiałem nawet sięgnąć do przełącznika, bo gdybym się poruszył, jakieś inne okropieństwo mogłoby zaraz na mnie skoczyć. Musiałem zwalczyć to uczucie, podobnie jak musiałem je zwalczać, będąc dzieckiem w ciemnościach. A wcale nie przychodziło mi to łatwiej. Zadziwiające, z ilu rzeczy nie wyrastamy, jak się okazuje, w godzinie próby. Pierwotne, atawistyczne lęki wciąż mnie otaczały, czyhając tylko na sposobność, aby mną owładnąć, i prawie już biorąc mnie we władanie tylko dlatego, że miałem zabandażowane oczy, a ruch uliczny ustał…
Kiedy się trochę wziąłem w garść, spróbowałem się uciec do logicznego rozumowania. Dlaczego zamiera ruch uliczny? Zwykle dlatego, że ulicę zamknięto, żeby dokonać jakichś napraw. Zwykła sprawa. Za chwilę zjawi się brygada z młotami pneumatycznymi i zada nieszczęsnym chorym nową odmianę akustycznych tortur. Ale logiczne rozumowanie miało tę wadę, że nie sposób go było w tym punkcie zatrzymać. Rozwijało się dalej, podkreślając z naciskiem, że nie słychać nawet dalekich odgłosów ruchu samochodowego, nie słychać gwizdu holowników na Tamizie. Nie słyszałem nic aż do chwili, kiedy zegary zaczęły wybijać kwadrans po ósmej.
Pokusa, żeby spojrzeć — tylko rzucić okiem, naturalnie, tylko zerknąć, żeby się zorientować, co się u licha dzieje — była ogromna. A jednak się jej oparłem. Przede wszystkim taki rzut oka stanowił zadanie znacznie bardziej skomplikowane, niżby się mogło zdawać: opatrunek składał się z niemałej ilości waty, gazy i bandaży. Co ważniejsze jednak, bałem się tej próby. Przeszło tydzień kompletnej ślepoty potrafi odstraszyć człowieka od lekkomyślnego traktowania wzroku. Lekarze co prawda zamierzali zdjąć mi tego dnia bandaże, ale mieli je zdjąć w specjalnym, przyćmionym świetle i nie nałożyliby ich na powrót tylko wówczas, gdyby wynik badania moich oczu był pomyślny. A nie wiedziałem, jaki będzie wynik. Mogło się okazać, że uszkodzenie wzroku jest poważne i nieodwracalne. Albo że w ogóle nigdy już nie będę widział. Nic jeszcze na pewno nie wiedziałem…
Zakląłem i znów nacisnąłem guzik dzwonka. Przyniosło mi to pewną ulgę.
Okazało się jednak, że nikt się dzwonkami nie interesuje. Teraz już oprócz niepokoju ogarnęła mnie irytacja. Być od kogoś zależnym to rzecz upokarzająca, ale jest jeszcze gorzej, gdy się nie ma od kogo być zależnym. Moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Trzeba wreszcie zrobić z tym wszystkim porządek, powiedziałem sobie.
Jeżeli otworzę drzwi na korytarz i narobię piekielnego hałasu, ktoś powinien nadejść, choćby po to, żeby mi powiedzieć, co o mnie myśli. Odrzuciłem koce i wstałem z łóżka. Nie widziałem nigdy pokoju, w którym leżałem, i mimo że orientowałem się na słuch, gdzie są drzwi, wcale niełatwo było je znaleźć. Natrafiłem po drodze na kilka zagadkowych i najzupełniej zbędnych przeszkód, w końcu jednak dotarłem do celu względnie cało, jeśli nie liczyć poobijanych palców u nogi i niewielkiego siniaka na goleni. Wysunąłem głowę na korytarz.
— Hej! — krzyknąłem. — Proszę mi przynieść śniadanie! Pokój czterdziesty ósmy!
Początkowo nie było żadnej odpowiedzi. Po chwili jednak rozległ się chór wrzaskliwych głosów. Były ich chyba setki, ale nie mogłem zrozumieć ani słowa. Zupełnie jakbym nastawił płytę z wrzaskami tłumu, na dobitkę bardzo wrogo usposobionego. Przez krótką, koszmarną chwilę zastanawiałem się, czy nie przeniesiono mnie, gdy spałem, do zakładu dla obłąkanych, może więc to wcale nie jest szpital Świętego Merryna. Wszystkie te głosy brzmiały wręcz nienormalnie. Szybko zatrzasnąłem drzwi, odcinając się od zgiełku, i po omacku wróciłem do łóżka. Łóżko wydawało mi się jedynym bezpiecznym schronieniem w całym tym niepojętym otoczeniu. Jakby dla spotęgowania wrażenia moje uszy przeszyło coś, co sprawiło, że zamarłem, okrywając się kocem. Z dołu, z ulicy, dobiegł krzyk, niesamowity, mrożący krew w żyłach. Rozległ się trzykrotnie, a kiedy wreszcie ucichł, zdawało się, że wciąż jeszcze wibruje w powietrzu.
Dreszcz mnie przeszedł. Na czole pod bandażami czułem piekące krople potu. Zrozumiałem teraz, że dzieje się coś przerażającego, potwornego. Nie mogłem dłużej znieść odosobnienia i bezradności. Musiałem się dowiedzieć, co to wszystko znaczy. Sięgnąłem do bandaży, wymacałem już agrafki, nagle jednak znieruchomiałem z rękami przy głowie.
Przypuśćmy, że kuracja się nie udała? Przypuśćmy, że po zdjęciu bandaży przekonam się, że wciąż nic nie widzę? To byłoby jeszcze gorsze, tysiąc razy gorsze…
Nie miałem odwagi stwierdzić w samotności, że lekarze nie uratowali mi wzroku. A jeżeli nawet uratowali, czy takie raptowne odsłonięcie nie zaszkodzi oczom?
Opuściłem ręce i położyłem się. Byłem wściekły — na siebie, na szpital – i dałem upust tej wściekłości, klnąc głupio i bezsilnie.
Musiała upłynąć dłuższa chwila, zanim odzyskałem równowagę i znów zacząłem się głowić nad jakimś wytłumaczeniem tej piekielnej sytuacji. Nie znalazłem go. Doszedłem tylko do bezwzględnego przekonania, że wbrew wszelkim przedziwnym oznakom jest środa. Poprzedni dzień bowiem musiał się wszystkim wryć w pamięć, a mogłem przysiąc, że dzieli mnie od niego tylko jedna noc.
Znajdziecie w kronikach i archiwach, że we wtorek, siódmego maja, Ziemia przeszła przez chmurę szczątków komety. Jeśli zechcecie, możecie w to nawet uwierzyć — miliony ludzi w to uwierzyły. Może tak było rzeczywiście. Nie mam na to niezbitych dowodów. Wprawdzie nie widziałem, co zaszło, ale wyrobiłem sobie na ten temat własne zdanie. Wiem tylko, że musiałem spędzić wieczór w łóżku, słuchając relacji naocznych świadków o najbardziej, jak twierdzili, zdumiewającym zjawisku niebieskim odnotowanym w dziejach.
A przecież, zanim się cała ta historia zaczęła, nikt nie słyszał nigdy ani słowa o tej rzekomej komecie ani o jej szczątkach.
Źródło: Rebis
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat