

Simon nie widział jej od sześciu miesięcy, odkąd postąpiła niewybaczalnie.
Dla Ingrid to przesądziło sprawę.
– Tym razem zostaw ją w spokoju – powiedziała mu po ucieczce Paige.
– To znaczy?
I ta wspaniała matka, oddana lekarka pediatra, która poświęciła życie, żeby pomagać dzieciom w potrzebie, oświadczyła:
– Nie chcę jej więcej widzieć w tym domu.
– Nie mówisz poważnie.
– Owszem, Simon. Niech mi Bóg wybaczy.
Bez wiedzy Ingrid szukał córki miesiącami. Czasami jego
wysiłki były racjonalne, jak wtedy, kiedy wynajął prywatnego detektywa. Częściej wynikały z desperacji, miały przypadkowy charakter, gdy chodził po niebezpiecznych dzielnicach i pokazywał zdjęcie Paige różnym podejrzanym typom i ćpunom.
Bez rezultatu.
Zastanawiał się, czy Paige, która niedawno miała urodziny (ciekawe, jak je obchodziła… urządzając imprezę, z tortem, a może biorąc narkotyki…? I czy w ogóle wiedziała, co to za dzień?), opuściła Manhattan i wróciła do miasteczka uniwersyteckiego, gdzie zaczęła się staczać. W dwa weekendy, gdy Ingrid miała dyżur w szpitalu i nie mogła zadawać zbyt wielu pytań, pojechał tam i zatrzymał się w Craftboro Inn niedaleko uczelnianego kampusu. Obszedł go, przypominając sobie, jak entuzjastycznie cała ich piątka – on, Ingrid, sama Paige, Sam i Anya – oglądała wszystko, jak razem pomagała przyszłej studentce się zainstalować, jak oboje z Ingrid oceniali optymistycznie, że to miejsce, z tą otwartą, pełną zieleni przestrzenią i lasami, stanowi doskonały wybór dla ich córki, wychowanej na Manhattanie, i – oczywiście – jak ten optymizm z czasem słabł i wreszcie zniknął.
Jakiś wewnętrzny głos – którego nie zamierzał słuchać i do którego nawet się nie przyznawał – nakazywał mu zrezygnować z tych poszukiwań. Od ucieczki Paige życie, jeśli się nie poprawiło, to z pewnością stało się spokojniejsze. Sam, który wiosną ukończył Horace Mann, prawie już nie wspominał o siostrze. Skupił się na kolegach, egzaminach końcowych, imprezach – i teraz myślał już tylko o przygotowaniach do pierwszego roku w Amherst College. Anya, cóż, Simon nie bardzo wiedział, jak ona do tego podchodzi. Nie mówiła przy nim o Paige – ani specjalnie o niczym innym. Na jego próby nawiązania rozmowy odpowiadała krótko, jednym słowem. Miała się „dobrze”, wszystko było u niej „nie najgorzej” albo „w porządku”.
I wtedy Simon trafił na dziwny trop.
Któregoś ranka przed trzema tygodniami dosiadł się do niego w windzie sąsiad z góry, Charlie Crowley, okulista praktykujący w centrum. Gdy już wymienili uprzejmości, Charlie, jak wszyscy spoglądając na drzwi i obserwując, jak winda pokonuje w dół kolejne piętra, nieśmiało i z autentycznym żalem wspomniał, że „chyba” widział Paige.
Simon, który także patrzył na zmieniające się numery pięter, z największą nonszalancją, na jaką tylko było go stać, poprosił o szczegóły.
– Spotkałem ją w parku, jeśli to była ona – wyjaśnił Charlie.
– Jak to? Szła przez park?
– Niezupełnie. – Zjechali już na parter. Drzwi się rozsunęły. Sąsiad wziął głęboki oddech. – Paige… grała piosenki na Strawberry Fields.
Musiał zauważyć zdumienie na twarzy Simona.
– No, wiesz, żeby zarobić.
Simon miał wrażenie, że coś w nim pęka.
– Żeby zarobić? Jak jakaś…
– Chciałem dać jej pieniądze, ale…
Zależało mu na tym, żeby Charlie kontynuował, więc skinął głową na znak, że wszystko w porządku.
– …ale ona nawet mnie nie poznała. Przestraszyłem się, że tylko poszłyby na…
Nie musiał kończyć.
– Przykro mi, Simon. Naprawdę.
A więc tak się rzeczy miały.
Simon zastanawiał się, czy powiedzieć o tej rozmowie Ingrid, ale wolał nie ryzykować. Zaczął natomiast w wolnym czasie spacerować po Strawberry Fields.
Nigdy jednak nie spotkał Paige.
Pytał kilku bezdomnych, którzy grali tam na gitarze, czy ją znają. Wrzucał im po parę banknotów do futerału, a potem pokazywał jej zdjęcie w telefonie. Niektórzy odpowiedzieli, że tak, znają i zdradzą więcej szczegółów, jeśli Simon da więcej. Robił to skwapliwie, ale niczego konkretnego się nie dowiedział. Większość twierdziła, że jej nie rozpoznaje, i teraz, gdy zobaczył Paige na własne oczy, wreszcie zrozumiał przyczynę. Między jego śliczną kiedyś córką a tym workiem kości nie było prawie żadnego fizycznego podobieństwa.
Źródło: Albatros / fot. Albatros

