Poczwarki: przeczytaj początek klasycznej powieści science fiction
Od kilku dni w sprzedaży znajduje się nowe wydanie Poczwarek Johna Wyndhama. Mamy dla was obszerny fragment tej powieści.
Od kilku dni w sprzedaży znajduje się nowe wydanie Poczwarek Johna Wyndhama. Mamy dla was obszerny fragment tej powieści.
W domu życie skupiało się, zgodnie z miejscowym zwyczajem, w dużym salonie, który zarazem był kuchnią. A ponieważ dom był największy i najsolidniejszy w całym Waknuk, to taki był także ten pokój. Znajdujący się w nim wielki kominek był przedmiotem dumy — nie pychy, oczywiście; raczej przejawem świadomości, że z szacunkiem traktuje się wspaniałe materiały dostarczone przez Pana, swoistym przesłaniem. Palenisko było z solidnych kamiennych bloków. Komin wymurowano z cegieł i nigdy nie zapaliły się w nim sadze. Dach wokół niego pokryto, jedyny w okręgu, dachówkami, tak że strzecha na pozostałej części też nigdy się nie zapaliła.
Moja matka pilnowała, by to duże pomieszczenie zawsze było czyste i schludne. Posadzkę zrobiono ze zręcznie dopasowanych kawałków cegieł i kamieni połączonych zaprawą. Umeblowanie składało się z wyszorowanych do białości stołów i stołków oraz kilku krzeseł. Ściany były pobielane. Zawieszono na nich kilka polerowanych rondli, zbyt dużych, by się zmieściły w kredensach. Jedynym dekoracyjnym akcentem były liczne drewniane tabliczki z artystycznie wypalonymi cytatami, głównie ze Skruchy. Ta na lewo od kominka głosiła: JEDYNIE CZŁOWIEK JEST STWORZONY NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO PANA BOGA. Po prawej: ZACHOWUJCIE CZYSTOŚĆ TRZODY BOŻEJ. Na przeciwległej ścianie dwie kolejne głosiły: BŁOGOSŁAWIONA JEST NORMALNOŚĆ oraz W CZYSTOŚCI NASZE ZBAWIENIE. Największa wisiała na tylnej ścianie, naprzeciw drzwi prowadzących na podwórze. Przypominała każdemu wchodzącemu: STRZEŻ SIĘ MUTANTA!
Często odwoływano się do tych tekstów, zaznajomiłem się więc z nimi dużo wcześniej, niż nauczyłem się czytać; w istocie nie jestem pewien, czy nie były pierwszymi, które przeczytałem. Znałem je na pamięć, tak samo jak te w innych miejscach domu, z takimi stwierdzeniami jak: NORMALNOŚĆ JEST WOLĄ BOŻĄ czy REPRODUKCJA JEST JEDYNĄ UŚWIĘ CONĄ PRODUKCJĄ lub DIABEŁ JEST OJCEM DEWIACJI oraz różne inne o odstępstwach i bluźnierstwach.
Niektóre z nich wciąż były dla mnie niejasne; o innych już coś wiedziałem. Na przykład o odstępstwach. A to dlatego, że odstępstwo czasem było bardzo frapującym zdarzeniem. Zwykle pierwszą oznaką takiego zdarzenia było to, że ojciec w złym humorze przychodził do domu. Potem, wieczorem, zwoływał nas wszystkich, włącznie z robotnikami, którzy pracowali w gospodarstwie. Wszyscy klęczeliśmy, gdy wyrażał naszą skruchę i odprawiał modły o przebaczenie. Następnego ranka wszyscy musieliśmy wstać przed wschodem słońca i zgromadzić się na podwórzu. O świcie śpiewaliśmy psalm i ojciec uroczyście zarzynał dwugłowe cielę, czworonożnego kurczaka lub inne odstępstwo. A czasem było to coś o wiele dziwniejszego…
Odstępstwa nie dotyczyły tylko zwierząt domowych. Czasem były to jakieś łodygi kukurydzy lub warzywa, które ojciec z gniewem i wstydem pokazywał, rzucając na kuchenny stół. Jeżeli warzywa rosły tylko na kilku grządkach, to po prostu były wyrywane i niszczone. Jeśli jednak zepsuło się całe pole, to czekaliśmy na odpowiednią pogodę, a potem podpalaliśmy je i śpiewaliśmy psalmy, gdy płonęło. Zwykłem uważać, że to piękny widok.
Ponieważ ojciec był żarliwie wierzącym człowiekiem czujnie wypatrującym wszelkich odstępstw, miewaliśmy więcej takich ubojów i pożarów niż ktokolwiek z sąsiadów, ale wszelkie sugestie, że odstępstwa dotykają nas częściej niż innych, bolały go i złościły. Podkreślał, że wcale go nie cieszy wyrzucanie pieniędzy. Był pewny, że gdyby nasi sąsiedzi byli równie sumienni jak my, to bez wątpienia ponosiliby znacznie większe od nas straty — niestety niektórzy ludzie mają elastyczne zasady.
Tak więc bardzo wcześnie dowiedziałem się czym są odstępstwa. Były nimi rzeczy, które nie wyglądały w ł a ś c i w i e — czyli jak ich rodzice lub macierzyste rośliny. Zwykle różniły się tylko jakimś jednym drobnym detalem, lecz choć niewielka, ta różnica była odstępstwem, a jeśli zdarzała się u ludzi, była bluźnierstwem — a przynajmniej tak to nazywano, chociaż najczęściej obie zwano dewiacjami.
Pomimo wszystko kwestia odstępstwa nie zawsze była tak prosta, jak można by pomyśleć, więc w spornych przypadkach posyłano po rejonowego inspektora. Mój ojciec jednak rzadko go wzywał; na wszelki wypadek likwidował wszystko, co budziło wątpliwości. Byli tacy, którzy nie pochwalali jego sumienności, twierdząc, że gdyby nie on, to statystyka występowania dewiacji w naszym okręgu, coraz lepsza i obecnie o połowę niższa niż w czasach mego dziadka, byłaby jeszcze lepsza. Pomimo to rejon Waknuk słynął z czystości.
Nie był już pograniczem. Ciężka praca i poświęcenie zaowocowały stałym wzrostem liczebności inwentarza i plonów, których mogły nam pozazdrościć nawet niektóre społeczności na wschód od nas. Teraz można było przebyć jakieś trzydzieści mil na południe lub południowy zachód, nim dotarło się do Dzikiego Kraju — czyli terenów, na których ryzyko wystąpienia mutacji było większe niż pięćdziesiąt procent. Dalej był w niektórych miejscach szeroki na dziesięć, a w innych na dwadzieścia mil pas, na którym wszystko rosło dość kapryśnie, a za nim tajemnicze Obrzeża, gdzie niczego nie można było być pewnym i gdzie, cytując mojego ojca, „diabeł stąpa po swych rozległych włościach i drwi z boskich praw”. Powiadano, że Obrzeża również mają zmienną szerokość, a za nimi leżą Pustkowia, o których nikt nic nie wie. Zazwyczaj każdy, kto udał się na Pustkowia, ginął na nich, a nieliczni, którzy stamtąd powrócili, nie pożyli długo.
Nie Pustkowia jednak, lecz Obrzeża od czasu do czasu sprawiały nam kłopoty. Ludzie z Obrzeży — a przynajmniej nazywano ich ludźmi, bo choć tak naprawdę byli dewiantami, to często wyglądali jak zwyczajni ludzie, jeśli coś z nimi nie było za bardzo nie tak — mieli bardzo niewiele na tym swoim pograniczu, zapuszczali się więc na cywilizowane tereny, aby kraść ziarno, inwentarz, ubrania, narzędzia i broń, jeśli mogli; a czasem porywali dzieci.
Takie niewielkie wypady zwykle zdarzały się dwa lub trzy razy w roku i z reguły nikt nie przywiązywał do nich wagi — oczywiście z wyjątkiem tych, którzy zostali napadnięci. Zazwyczaj mieli czas na ucieczkę i tracili tylko inwentarz. Potem wszyscy składali się na niewielką zapomogę w naturze lub pieniądzach, żeby mogli znów stanąć na nogach. Jednak z biegiem czasu granica przesuwała się dalej i coraz liczniejsi mieszkańcy Obrzeży wegetowali na kurczącym się pasie ziemi. W niektórych latach byli bardzo głodni i po pewnym czasie nie były to już wypady kilkunastoosobowych grup szybko wracających na Obrzeża, lecz najazdy zorganizowanych band wyrządzających wielkie szkody.
W czasach, gdy mój ojciec był dzieckiem, matki uspokajały i straszyły nieznośne potomstwo, grożąc: „Bądźcie grzeczni, bo zawołam do was Starą Maggie z Obrzeży. Ona ma czworo oczu, by was obserwować, czworo uszu, które wszystko słyszą, i cztery ręce, którymi da wam klapsy. Więc uważajcie”. Inną złowrogą postacią, którą można było wezwać, był Włochaty Jack. „…a on zabierze was do swej jaskini na Obrzeżach, gdzie mieszka cała jego rodzina. Wszyscy oni też są włochaci, mają długie ogony i codziennie zjadają na śniadanie chłopczyka, a na kolację dziewczynkę”. Teraz jednak nie tylko małe dzieci żyły w nerwowym poczuciu bliskiej obecności mieszkańców Obrzeży. Ich istnienie stało się zagrożeniem, a ich rozboje powodem wielu skarg słanych do rządu w Rigo.
Skutek tych petycji był tak niewielki, że równie dobrze można ich było nie wysyłać. W istocie, skoro nikt nie potrafił przewidzieć, gdzie na odcinku pięciuset lub sześciuset mil nastąpi kolejny atak, to trudno było udzielić jakiejś konkretnej pomocy. Tak więc rząd ze swej bezpiecznej siedziby daleko na wschodzie słał wyrazy współczucia i dodawał otuchy, sugerując utworzenie lokalnej milicji. A ponieważ wszyscy zdolni do noszenia broni mężczyźni byli już członkami oddziałów samoobrony powstałych jeszcze w czasach pogranicza, propozycja ta świadczyła o bagatelizowaniu sytuacji.
Dla rejonu Waknuk ewentualny najazd z Obrzeży był raczej niedogodnością niż realnym zagrożeniem. Najdalszy wypad dotarł zaledwie dziesięć mil od nas, lecz od czasu do czasu i z każdym rokiem częściej ogłaszano alarmy, z powodu których zwoływano ludzi i przerywano wszelkie prace. Te przerwy powodowały straty i zamieszanie; co więcej, zawsze budziły nie pokój, jeśli najeźdźcy zbliżali się do naszego rejonu — nikt nie mógł być pewny, że pewnego razu nie dotrą dalej…
Przeważnie jednak wiedliśmy wygodny, spokojny, pracowity żywot. W naszym domu mieszkało wiele osób. Członkowie rodziny — moi rodzice i dwie siostry oraz wuj Axel — a oprócz nich były jeszcze kucharki i dojarki, niektóre z mężami fornalami oraz dziećmi, tak więc gdy po całodziennej pracy wszyscy zasiadaliśmy do posiłku, było nas ponad dwadzieścia osób, a gdy zbieraliśmy się na modły, to jeszcze więcej, bo przychodzili także z żonami i dziećmi mężczyźni z sąsiednich chat.
Wuj Axel nie był naszym prawdziwym krewnym. Poślubił Elizabeth, jedną z sióstr mojej matki. Był wtedy marynarzem i wyjechała z nim na wschód, po czym zmarła w Rigo, kiedy on był na morzu, z którego wrócił kaleką. Chociaż z powodu nogi poruszał się powoli, okazał się bardzo przydatny jako złota rączka, więc ojciec pozwolił mu zostać u nas; był także moim najlepszym przyjacielem.
Moja matka miała sześcioro rodzeństwa: cztery siostry i dwóch braci. Jedna z dziewcząt, najmłodsza, była przyrodnią siostrą, a obaj chłopcy przyrodnimi braćmi dla reszty. Hannah, najstarsza, została odprawiona przez męża i od tej pory nikt o niej nie słyszał. Emily, moja matka, była następna pod względem wieku. Kolejna była Harriet, która została poślubiona właścicielowi wielkiego gospodarstwa w Kentak, prawie piętnaście mil od Waknuk. Po niej Elizabeth, która wyszła za wuja Axela. Nie wiedziałem, gdzie jest moja przyrodnia ciotka Lilian i przyrodni wuj Thomas, lecz przyrodni wuj Angus Morton był właścicielem sąsiedniego gospodarstwa, które graniczyło z naszym na odcinku mili lub dłuższym, co złościło ojca, który rzadko w czymkolwiek się z nim zgadzał. Córka Angusa, Rosalind, była oczywiście moją kuzynką.
Chociaż Waknuk było w okręgu największym gospodarstwem, większość z nich działała w podobny sposób i wszystkie się rozrastały, ponieważ zachęcała do tego ich opłacalność; nieustannie prowadzono wyrąb i karczowano nowe tereny pod pola uprawne. Lasy i kępy drzew wycinano, aż okolica zaczęła wyglądać jak od dawna uprawiane ziemie na wschodzie.
Mówiono, że obecnie nawet mieszkańcy Rigo bez spoglą dania na mapę wiedzą, gdzie znajduje się Waknuk.
Tak więc wychowywałem się na najlepiej prosperującej farmie w dobrze prosperującym okręgu. Jednak mając dziesięć lat, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dla mnie była nieprzyjemnie gwarnym miejscem, gdzie zawsze znajdą ci coś do roboty, a tego lepiej unikać, więc tamtego wieczoru starałem się nie rzucać w oczy, dopóki znajome odgłosy nie oznajmiły mi, że zbliża się pora posiłku i mogę się już pokazać.
Obijałem się, obserwując, jak wyprzęgano konie. W końcu odezwał się dzwon zawieszony na krokwi przy ścianie szczytowej domu. Otwarły się drzwi i ludzie wyszli na podwórze, zmierzając do kuchni. Poszedłem z nimi. Gdy wchodziłem, powitał mnie napis STRZEŻ SIĘ MUTANTA!, lecz był zbyt znajomy, żebym z czymś go skojarzył. W tym momencie interesował mnie jedynie zapach jedzenia.
Źródło: Rebis
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1982, kończy 42 lat