Przeczytaj fragment Smoczych kłów Michaela Crichtona
Mam dla was początek powieści Smocze kły - odnalezionej po latach powieści Michaela Crichtona. Zapraszamy do lektury.
Mam dla was początek powieści Smocze kły - odnalezionej po latach powieści Michaela Crichtona. Zapraszamy do lektury.
Dragon Teeth to odnaleziona kilka lat po śmierci autora powieść. Michael Crichton przedstawia w niej barwny, ale i niebezpieczny świat Dzikiego Zachodu. Na tym tle pokazane są perypetie młodego bohatera, który nieco przypadkiem został wplątany w rywalizację pomiędzy dwoma zwaśnionymi poszukiwaczami kości dinozaurów.
Dom Wydawniczy Rebis udostępnił trzy pierwsze rozdziały Smoczych kłów:
Młody Johnson dołącza do ekspedycji
William Jason Tertullius Johnson, starszy syn filadelfijskiego armatora Silasa Johnsona, rozpoczął studia w Yale College jesienią 1875 roku. Według jego opiekuna w Exeter Johnson był „zdolny, przystojny, wysportowany i bystry”. Jednocześnie opiekun dodał, że Johnson jest „uparty, leniwy i strasznie rozpuszczony, a także najwyraźniej zainteresowany jedynie zaspokajaniem własnych zachcianek. Jeśli nie znajdzie jakiegoś celu w życiu, może się stoczyć w otchłań lenistwa i występku”.
Takimi słowami można by opisać tysiące młodych ludzi w dziewiętnastowiecznej Ameryce, młodzieńców, którzy mieli apodyktycznych, energicznych ojców i dużo pieniędzy, lecz nie za bardzo wiedzieli, jak spędzać czas.
Podczas pierwszego roku studiów na Yale William Johnson potwierdził wszystkie obawy swojego opiekuna. Został zawieszony w listopadzie za uprawianie hazardu i ponownie w lutym, po pijatyce zakończonej rozbiciem wystawy sklepowej w New Haven. Silas Johnson zapłacił za szkody. Pomimo tych wybryków młody Johnson nadal traktował uprzejmie, a nawet nieśmiało kobiety w swoim wieku, gdyż w tych kontaktach jeszcze nie dopisywało mu szczęście. Aczkolwiek one najwidoczniej znajdowały powody, by szukać jego towarzystwa, nie bacząc na ewentualne różnice pozycji. Jednakże pod każdym innym względem pozostał niereformowalny. Na początku wiosny, w pewne słoneczne popołudnie, Johnson rozbił jacht swojego współlokatora, wprowadzając go na mieliznę w cieśninie Long Island. Łódź zatonęła w kilka minut, a Johnsona uratował przepływający trawler. Zapytany, co się stało, Johnson wyznał zdumionym marynarzom, że nie umie żeglować, gdyż nauka żeglarstwa byłaby „skrajnie nudna, a poza tym wydaje się dość prosta”. Zaatakowany przez współlokatora Johnson przyznał, że nie poprosił o pozwolenie użycia jachtu, ponieważ „nie chciało mi się ciebie szukać”.
Ujrzawszy rachunek za zatopiony jacht, ojciec Johnsona poskarżył się przyjaciołom, że „koszt wykształcenia młodego dżentelmena na Yale jest w dzisiejszych czasach rujnująco wysoki”. Ojciec był statecznym szkockim emigrantem i starał się ukrywać wybryki swojej latorośli; w listach wielokrotnie nakazywał Williamowi, aby znalazł sobie jakiś życiowy cel. William jednak wydawał się zadowolony ze swego rozrywkowego trybu życia i gdy oznajmił, że nadchodzące lato zamierza spędzić w Europie, ojciec stwierdził: „ta perspektywa budzi we mnie głęboką finansową zgrozę”.
Tak więc rodzina była zdziwiona, gdy William Johnson niespodziewanie postanowił latem 1876 roku wyruszyć na Zachód. Nigdy publicznie nie wyjaśnił, dlaczego zmienił zdanie. Jednak jego znajomi z Yale znali powód. Postanowił wyruszyć na Zachód z powodu zakładu.
W swoim skrupulatnie prowadzonym dzienniku zanotował:
Zapewne każdy młody człowiek w którymś okresie swego życia ma jakiegoś zaprzysięgłego rywala i na pierwszym roku Yale ja też go miałem. Harold Hannibal Marlin miał tyle samo lat co ja — osiemnaście. Był przystojny, wysportowany, wygadany, okropnie bogaty i mieszkał w Nowym Jorku, który uważał za pod każdym względem lepszy od Filadelfii. Uważałem, że jest nieznośny. On odwzajemniał to uczucie.
Marlin i ja rywalizowaliśmy na każdym polu — w nauce, na boisku i w niedojrzałych żartach płatanych po nocach. Nie było dziedziny, w której byśmy nie współzawodniczyli. Nieustannie się spieraliśmy, zawsze mając odmienne zdania. Pewnego wieczoru przy kolacji oznajmił, że przyszłość Ameryki zależy od rozwoju ziem leżących na Zachodzie. Powiedziałem, że nie, że przyszłość naszego wielkiego narodu na pewno nie jest uzależniona od rozległych pustkowi zamieszkanych przez dzikie tubylcze plemiona.
Odparł, że nie wiem, o czym mówię, ponieważ tam nie byłem. Trafił w czuły punkt — ponieważ Marlin istotnie był na Zachodzie, a przynajmniej w Kansas City, gdzie mieszkał jego brat, i nigdy nie omieszkał podkreślić swojej przewagi w kwestii tej podróży.
Nigdy nie udało mi się tego zneutralizować.
— Wyjazd na Zachód to nic takiego. Każdy głupi może tam pojechać — powiedziałem.
— Jednak nie wszyscy głupcy tam pojechali, a przynajmniej nie ty.
— Nigdy nie miałem na to najmniejszej ochoty— rzekłem.
— Powiem ci, co myślę — odparł Hannibal Marlin, sprawdzając, czy inni go słyszą. — Myślę, że się boisz.
— To absurd.
— Och, tak. Miła wycieczka do Europy jest bardziej w twoim stylu.
— Do Europy? Europa jest dla staruszków i stetryczałych uczonych.
— Zapamiętajcie moje słowa, tego lata będziesz zwiedzał Europę, zapewne pod parasolem.
— Nawet jeśli tam pojadę, to wcale nie…
— Aha! Widzicie? — Marlin zwrócił się do zebranych przy stole. — Boi się. Boi. — Uśmiechnął się znacząco i wyrozumiale, w sposób, który mnie irytował i nie pozostawiał mi wyboru.
— Skoro o tym mowa — oznajmiłem chłodnym tonem — już zdecydowałem, że tego lata zrobię sobie wycieczkę na Zachód.
To go zaskoczyło i starło z jego warg uśmieszek satysfakcji.
— Ach, tak?
— Tak — potwierdziłem. — Jadę z profesorem Marshem. Każdego lata zabiera ze sobą grupkę studentów.
W zeszłym tygodniu w gazecie było ogłoszenie, które niejasno sobie przypominałem.
— Co takiego? Z grubym Marshem? Profesorem od kości?
— Właśnie.
— Jedziesz z Marshem? Jego grupy mają spartańskie warunki i mówi się, że bezlitośnie je wykorzystuje. To wydaje się zupełnie niepodobne do ciebie. — Zmrużył oczy. — Kiedy wyjeżdżacie?
— Jeszcze nie podał nam daty.
Marlin się uśmiechnął.
— Nie widziałeś na oczy profesora Marsha i wcale z nim nie pojedziesz.
— Pojadę.
— Nie.
— Mówię ci, to już postanowione.
Marlin westchnął w ten swój wyniosły sposób.
— Założę się o tysiąc dolarów, że nie pojedziesz. Marlin zaczynał tracić zainteresowanie siedzących przy stole, ale odzyskał je tym stwierdzeniem. W 1876 roku tysiąc dolarów było dużą sumą pieniędzy, nawet dla bogatych chłopców.
— Stawiam tysiąc dolarów, że nie pojedziesz tego lata na Zachód z Marshem — powtórzył Marlin.
— Szanowny panie, zakład stoi — odrzekłem.
I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że zupełnie bez mojej winy spędzę całe lato na jakiejś upiornie gorącej pustyni w towarzystwie znanego czubka, wykopując stare kości.
Źródło: Rebis / fot. Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat