Upadek Hyperiona – premiera reedycji i fragment powieści SF
Do sprzedaży trafiła reedycja słynnej powieści SF Dana Simmonsa pt. Upadek Hyperiona. Z tej okazji zapraszamy do lektury 2 rozdziałów tej książki.
Do sprzedaży trafiła reedycja słynnej powieści SF Dana Simmonsa pt. Upadek Hyperiona. Z tej okazji zapraszamy do lektury 2 rozdziałów tej książki.
Rozdział 2
W każdej epoce obfitującej w konflikty i niebezpieczeństwa pojawia się przywódca, będący dla niej wprost stworzonym; polityczny olbrzym, którego brak – z perspektywy czasu, kiedy historycy tę epokę opisują – wydaje się wręcz nie do pomyślenia. Meina Gladstone była takim właśnie przywódcą w naszej Ostatniej Erze, choć wtedy nikt nawet nie przypuszczał, że to właśnie ja, nikt inny, spiszę prawdziwą historię jej samej i czasów, w których żyła.
Tylokrotnie już porównywano ją do klasycznej postaci Abrahama Lincolna, że kiedy w końcu w trakcie przyjęcia uświetniającego wyruszenie armady poznałem ją osobiście, trochę się chyba zdziwiłem, że nie nosi czarnego surduta i cylindra. Przewodnicząca Senatu, kierująca rządem sprawującym pieczę nad stu trzydziestoma miliardami ludzi, przyjęła mnie ubrana w garnitur z szarej wełny, z marynarką dyskretnie obszytą czerwoną lamówką na szwach i przy mankietach. Na mój gust wcale nie przypominała Abrahama Lincolna; nie przywodziła również na myśl Alvarez-Temp, drugiej z popularnych bohaterów starożytnych, którą media często przywoływały jako jej rzekomego sobowtóra. Wyglądała jak zwykła starsza pani.
Była wysoka i chuda, lecz rysy miała bardziej orle niż lincolnowskie: nos jak tępo zakrzywiony dziób; ostre kości policzkowe; szerokie, wyraziste usta o wąskich wargach; siwiejące włosy wznoszące się nad czołem niedbale przystrzyżonymi falami, do złudzenia przypominające pióra. Ale najbardziej zapadały w pamięć oczy Meiny Gladstone – duże, piwne i nieskończenie smutne.
Nie byliśmy sami. Zaprowadzono mnie do długiego pokoju, gdzie w przyćmionym świetle ciągnęły się wzdłuż ścian drewniane regały, wypełnione setkami drukowanych książek. Podłużna holorama udawała okno, z którego roztaczał się widok na ogród. W pokoju właśnie dobiegało końca jakieś spotkanie: tuzin nieznanych mi ludzi, siedzących i stojących, otaczał nierównym półkolem biurko przewodniczącej. Gladstone stała przed nimi w niedbałej pozie, oparta tyłem o biurko, z założonymi na piersi rękami. Spojrzała na mnie, kiedy wszedłem.
– M. Severn?
– Tak.
– Dziękuję, że pan przyszedł.
Znałem jej głos z tysięcy debat Wszechrzeczy: lekko chropowaty ze starości, a zarazem delikatny i płynny jak drogi trunek. Słynęła ze swojego akcentu – precyzyjną składnię łączyła z niemal zapomnianą melodią prehidżryjskiej angielszczyzny, jaką słyszało się już ponoć tylko w rzecznych deltach Patawpha, jej macierzystej planety.
– Panie i panowie, przedstawiam wam M. Josepha Severna – powiedziała.
Kilkoro gości skinęło mi głową, w oczywisty sposób zdumiewając się moją obecnością. Gladstone nie kontynuowała prezentacji, sięgnąłem jednak na mgnienie oka do datasfery, by ich zidentyfikować: troje członków gabinetu, w tym minister obrony; dwóch szefów sztabu ARMII; dwoje asystentów Gladstone; czworo senatorów, w tym niezwykle wpływowy senator Kolczew; oraz projekcja reprezentującego TechnoJądro radcy Albedo.
– Zaprosiłam M. Severna, by odniósł się do naszych obrad z perspektywy artysty – wyjaśniła przewodnicząca.
Generał Morpurgo z ARMII:ląd parsknął śmiechem.
– Z perspektywy artysty? Za pozwoleniem, pani przewodnicząca, ale co to niby ma znaczyć, do diabła ciężkiego?
Gladstone uśmiechnęła się, ale zamiast mu odpowiedzieć, zwróciła się do mnie:
– Co pan myśli o paradzie floty, M. Severn?
– Ładna – odparłem.
Morpurgo wydał z siebie podobny odgłos jak przed chwilą.
– Ładna?! Facet ma przed oczami największą koncentrację sił kosmicznych w historii galaktyki i mówi, że jest ładna?
Spojrzał na drugiego wojskowego w tym gronie i pokręcił głową.
Gladstone nie przestawała się uśmiechać.
– A co pan powie o wojnie? Czy ma pan wyrobioną opinię na temat naszej próby ocalenia Hyperiona przed wpadnięciem w łapy tych barbarzyńskich Wygnańców?
– To głupota – powiedziałem.
W pokoju zrobiło się bardzo, bardzo cicho. Prowadzony na bieżąco sondaż we Wszechrzeczy wykazywał w tej chwili dziewięćdziesięcioośmioprocentowe poparcie dla decyzji Gladstone o obronie Hyperiona przed zakusami Wygnańców. Cała jej polityczna przyszłość zależała od wyniku tego konfliktu. Zebrani w pokoju ludzie odegrali kluczowe role w kształtowaniu takiej polityki, podjęciu decyzji o wysłaniu wojska i organizacji logistycznego aspektu ekspedycji. Cisza się przeciągała.
– Dlaczego? – spytała półgłosem przewodnicząca.
– Hegemonia nie toczyła żadnej wojny od chwili powstania, czyli od siedmiuset lat – mówiłem, gestykulując jedną ręką. – Głupotą jest wystawiać jej stabilność na próbę w taki właśnie sposób.
– Nie toczyła wojny! – Generał Morpurgo podniósł głos. Mocniej zacisnął dłonie na kolanach. – A jak by pan nazwał bunt Glennona-Heighta, hę?!
– Buntem – odparłem. – Rebelią wymagającą akcji policyjnej.
Senator Kolczew odsłonił zęby w uśmiechu, w którym nie było cienia wesołości. Pochodził z Lususa i był jedną wielką górą mięśni.
– Poważna operacja floty – powiedział. – Pół miliona zabitych, dwie dywizje ARMII związane walką na ponad rok. Niezła ta akcja policyjna, synu.
Milczałem.
Leigh Hunt – starszy, wymizerowany mężczyzna, uchodzący za najbliższego współpracownika przewodniczącej – odchrząknął i zabrał głos:
– To, co powiedział M. Severn, jest bardzo interesujące. Na czym, pana zdaniem, polega różnica między bieżącym... konfliktem i buntem Glennona-Heighta?
– Glennon-Height był wcześniej oficerem ARMII – odparłem, stwierdzając oczywisty fakt. – A Wygnańcy od wieków stanowią niewiadomą. O siłach rebeliantów wiedzieliśmy wszystko, ich potencjał był łatwy do oszacowania. Roje Wygnańców od czasów hidżry pozostają poza Siecią. Glennon-Height nie zapuszczał się poza obręb Protektoratu, w swoich najazdach ograniczał się do światów, których odległość od Sieci nie przekraczała dwumiesięcznego długu czasowego. Podróż na Hyperiona z Parwati, najbliższego świata Sieci, oznacza trzyletni dług czasowy.
– Sądzi pan, że nie wzięliśmy tego pod uwagę? – spytał Morpurgo. – Zresztą... Co pan powie o bitwie o Bressię? Walczyliśmy tam z Wygnańcami. I z pewnością nie był to zwykły... bunt.
– Proszę o spokój – wtrącił Hunt. – M. Severn, proszę kontynuować.
Wzruszyłem ramionami.
– Główna różnica jest taka, że tym razem chodzi o Hyperiona.
Jedna z kobiet, senator Richeau, skinęła głową, jakby to wyjaśnienie w zupełności jej wystarczało.
– Obawia się pan Dzierzby – stwierdziła. – Należy pan do Kościoła Ostatecznej Pokuty?
– Nie. Nie jestem członkiem kultu Dzierzby.
– A kim właściwie pan jest? – spytał Morpurgo.
– Artystą – skłamałem.
Leigh Hunt zwrócił się z uśmiechem do Gladstone:
– Zgadzam się, pani przewodnicząca. Opinia artysty pomogła nam nieco otrzeźwieć. – Wskazał na holograficzne okno i widoczny za nim rozentuzjazmowany tłum. – Niemniej jednak wszystkie poruszone przez naszego przyjaciela artystę aspekty zagadnienia dawno zostały przedyskutowane i rozważone.
Senator Kolczew zakaszlał.
– Nad wyraz niechętnie wspominam o rzeczy oczywistej, tym bardziej że najwyraźniej zgodnie usiłujemy ten fakt zignorować, ale czy ten... ehm... dżentelmen... ma stosowne upoważnienie do udziału w tej dyskusji?
Gladstone skinęła głową. Na jej twarzy pojawił się charakterystyczny uśmiech, który starało się uchwycić wielu karykaturzystów.
– Ministerstwo Sztuki zleciło M. Severnowi wykonanie w najbliższych tygodniach kilkudziesięciu szkiców mojej osoby. Jeśli dobrze rozumiem, uznano, że mogą mieć wagę historyczną i posłużyć do sporządzenia mojego oficjalnego portretu. Tak czy inaczej, M. Severn legitymuje się złotą przepustką klasy T i nie musimy mieć przed nim żadnych tajemnic, ja zaś dodatkowo wysoko cenię sobie jego szczerość. Korzystając z jego przybycia, proponuję zakończyć nasze zebranie; spotkamy się jutro rano w sali wojennej. O ósmej, tuż przed tym, jak armada przeniesie się do układu Hyperiona.
Goście natychmiast się rozeszli. Generał Morpurgo posłał mi po drodze mordercze spojrzenie, senator Kolczew popatrzył na mnie z pewnym zainteresowaniem, radca Albedo po prostu rozpłynął się w powietrzu. Zostaliśmy tylko we troje: Gladstone, Hunt i ja. Hunt rozsiadł się swobodniej w zabytkowym, bezcennym fotelu sprzed hidżry, przerzucając nogę przez podłokietnik.
– Usiądźcie – powiedział.
Zerknąłem na przewodniczącą, która zajęła miejsce za biurkiem i skinęła mi głową. Wybrałem krzesło z prostym oparciem, zajmowane wcześniej przez generała Morpurgo.
– Czy naprawdę uważa pan, że obrona Hyperiona to głupi pomysł? – zapytała Gladstone.
– Tak.
Zetknęła dłonie czubkami palców i przysunęła je do warg. Przez okno za jej plecami widziałem ożywiony tłum na przyjęciu.
– Jeżeli żywi pan nadzieję na połączenie się z pańskim... odpowiednikiem, nasza kampania w układzie Hyperiona powinna być panu na rękę.
Nic nie powiedziałem. Obraz za oknem przesunął się i teraz przedstawiał niebo płonące ogniem z silników armady.
– Przyniósł pan przybory do rysowania?
Wyjąłem ołówek i szkicownik, o których nie wspomniałem Dianie Philomel.
– Proszę rysować, kiedy będziemy rozmawiali.
Naszkicowałem ją z grubsza w zrelaksowanej, niedbałej pozie i zacząłem dopracowywać szczegóły twarzy. Zaintrygowały mnie jej oczy.
Kątem oka widziałem, że Hunt przygląda mi się natarczywie.
– Joseph Severn... – powiedział. – Interesujące nazwisko.
Szybkimi, zdecydowanymi ruchami nakreśliłem ostry nos i wysokie czoło przewodniczącej.
– Wie pan, dlaczego ludzie nie przepadają za cybrydami?
– Wiem. Syndrom monstrum Frankensteina. Obawa przed wszystkim, co nie jest do końca człowiekiem, choć ma ludzką postać. Przypuszczam, że to właśnie ten lęk doprowadził do zakazu wytwarzania androidów i wyjęcia spod prawa tych już istniejących.
– Owszem – przytaknął Hunt. – Ale przecież cybrydy są ludźmi, prawda?
– Tylko genetycznie. – Złapałem się na tym, że myślę o matce; przypomniało mi się, jak jej czytałem, kiedy zachorowała. Przed oczami stanął mi Tom, mój brat. – Bo jednocześnie są częścią TechnoJądra, co sprawia, że pasuje do nich określenie „nie do końca ludzie”.
– Pan też stanowi część TechnoJądra? – wtrąciła Gladstone.
Odwróciła się w moją stronę. Zacząłem nowy szkic.
– Niezupełnie. Mogę się swobodnie poruszać po obszarach, do których dano mi wolny dostęp, ale czuję się z tym bardziej jak człowiek łączący się z datasferą niż prawdziwa osobowość rodem z TechnoJądra.
Twarz przewodniczącej najciekawiej prezentowała się z trzech czwartych profilu, ale oczy miały najgłębszy wyraz, gdy patrzyło się w nie wprost, od przodu. Pracowałem nad rozchodzącą się od nich siateczką zmarszczek. Meina Gladstone najwyraźniej nie folgowała swojej próżności i nie poddawała się kuracjom poulsenowskim.
– Gdybyśmy mogli mieć przed TechnoJądrem jakieś tajemnice, głupotą byłoby wpuszczać pana na zamknięte posiedzenia rządu – mówiła dalej. – Ale pan...
Opuściła ręce i wyprostowała się w fotelu. Odwróciłem kartkę w szkicowniku.
– Pan ma informacje, które są mi potrzebne. Czy to prawda, że potrafi pan czytać w myślach swojego poprzednika, pierwszej zrekonstruowanej persony?
– Nie.
Miałem trudności z uchwyceniem złożonego układu zmarszczek i mięśni w kącikach jej ust. Naszkicowałem je, mocniej zarysowałem wydatny podbródek i zacieniowałem obszar pod dolną wargą.
Hunt zmarszczył brwi i spojrzał z ukosa na przewodniczącą, która znowu zetknęła dłonie czubkami palców.
– Proszę to objaśnić.
Podniosłem wzrok znad rysunku.
– Kiedy śnię, wydaje mi się, że moje sny mają związek z wydarzeniami rozgrywającymi się wokół osoby, której przeszczepiono poprzednią personę Keatsa.
– Ma pan na myśli kobietę nazwiskiem Brawne Lamia.
– Tak.
Gladstone pokiwała głową.
– A zatem pierwsza persona Keatsa, ta, o której sądzono, że zginęła na Lususie, nadal żyje.
Zawahałem się.
– Nadal jest... świadoma – odparłem. – Wiecie państwo o tym, że główny składnik tej osobowości został wyizolowany z TechnoJądra, prawdopodobnie przez samego cybryda, a następnie wszczepiony M. Lamii na zwoju Schröna.
– Tak, wiemy – przytaknął Hunt. – Oznacza to, że pozostaje pan w stałym kontakcie z personą Keatsa, a za jej pośrednictwem z pielgrzymami do Dzierzby.
Szybkie ciemne kreski wypełniły tło, przydając portretowi głębi.
– Nie jestem z nią w kontakcie. Ja tylko śnię o Hyperionie, a wasze transmisje stamtąd potwierdzają, że treść moich snów ma związek z zachodzącymi tam wydarzeniami. Nie mogę się komunikować ani z pasywną personą Keatsa, ani z jej nosicielem, ani z pozostałymi pielgrzymami.
Przewodnicząca uniosła brwi.
– Skąd pan wie o transmisjach?
– Konsul poinformował pielgrzymów, że może nadawać meldunki przez swój komlog, za pośrednictwem hiperłączowego nadajnika umieszczonego na statku. Powiedział im o tym, nim zagłębili się w dolinę.
– Jak inni zareagowali na jego słowa? – spytała Gladstone. W jej głosie pobrzmiewało wieloletnie doświadczenie w profesji prawniczej.
Schowałem ołówek do kieszeni.
– Wiedzieli, że jest wśród nich szpieg. Sama im pani o tym powiedziała, każdemu z osobna.
Gladstone zerknęła na Hunta. Jego twarz niczego nie wyrażała.
– Skoro jest pan z nimi w kontakcie, na pewno wie pan o tym, że nie mieliśmy od nich żadnych wiadomości od kiedy opuścili Wieżę Chronosa z zamiarem zejścia w rejon Grobowców Czasu.
Pokręciłem głową.
– Mój wczorajszy sen skończył się, gdy stanęli na skraju doliny.
Gladstone wstała, podeszła do okna i uniosła rękę. Obraz zgasł.
– Zatem nie wie pan, czy nadal żyją?
– Nie wiem.
– A w jakim byli stanie, kiedy ich pan ostatnio... wyśnił?
Hunt wpatrywał się we mnie z napięciem. Gladstone, zwrócona do nas plecami, utkwiła wzrok w czarnym ekranie.
– Wszyscy pielgrzymi żyli – powiedziałem. – Może z wyjątkiem Heta Masteena, Prawdziwego Głosu Drzewa.
– Masteen zginął? – upewnił się Hunt.
– Dwie noce wcześniej zniknął z wiatrowozu przemierzającego Morze Traw, niedługo po tym, jak okręty zwiadowcze Wygnańców zniszczyły Yggdrasilla. Zanim jednak pielgrzymi opuścili Wieżę Chronosa, widzieli jakąś zakapturzoną postać brnącą przez piaski w stronę Grobowców.
– To był Het Masteen? – spytała Gladstone.
– Tak przypuszczali. – Podniosłem rękę. – Ale nie mieli pewności.
– Proszę opowiedzieć nam o pozostałych.
Wziąłem głęboki wdech. Ze snów wiedziałem, że przewodnicząca znała osobiście co najmniej dwoje uczestników ostatniej pielgrzymki do Dzierzby: ojciec Brawne Lamii był, podobnie jak Gladstone, senatorem, a konsul Hegemonii pełnił rolę jej osobistego emisariusza w tajnych rokowaniach z Wygnańcami.
– Ksiądz Hoyt bardzo cierpi – powiedziałem. – Opowiedział im o krzyżokształcie. W ten sposób konsul dowiedział się, że Hoyt też nosi krzyżokształt... a właściwie dwa: swój i ojca Duré.
Gladstone pokiwała głową.
– Czyli nadal ma w sobie tego pasożyta, który go wskrzesza?
– Tak.
– Czy w miarę zbliżania się do leża Dzierzby pasożyt daje mu się we znaki coraz mocniej?
– Tak mi się wydaje.
– Proszę kontynuować.
– Ten poeta, Silenus, prawie cały czas chodzi pijany. Jest przekonany, że jego niedokończony poemat przepowiada i determinuje rozwój wydarzeń.
– Na Hyperionie? – spytała Gladstone, nie odwracając się.
– Wszędzie.
Hunt spojrzał najpierw na przewodniczącą, a potem na mnie.
– Czy Silenus zwariował?
Wytrzymałem jego spojrzenie, milczałem. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia co odpowiedzieć.
– Proszę mówić – ponagliła mnie znowu przewodnicząca.
– Pułkownika Kassada nadal trawi podwójna obsesja: chce znaleźć kobietę imieniem Moneta i zabić Dzierzbę. Zdaje sobie sprawę, że mogą się okazać jedną i tą samą istotą.
– Jest uzbrojony? – Gladstone zniżyła głos.
– Tak.
– I co dalej?
– Sol Weintraub, naukowiec ze Świata Barnarda, liczy na to, że uda mu się wejść do Grobowca zwanego Sfinksem, gdy tylko...
– Przepraszam – przerwała mi przewodnicząca. – Jego córka, Rachel, nadal z nim jest?
– Tak.
– W jakim jest teraz wieku?
– Pięć dni, jeśli się nie mylę. – Zamknąłem oczy, by sobie przypomnieć szczegóły ostatniego snu. – Tak, pięć dni.
– I nadal starzeje się wstecz?
– Tak.
– M. Severn, chcę usłyszeć o Brawne Lamii i konsulu.
– M. Lamia wypełnia życzenie swojego byłego klienta... i kochanka. Persona Keatsa uważała, że musi stanąć oko w oko z Dzierzbą. M. Lamia w jego zastępstwie dąży do tej konfrontacji.
– M. Severn... – odezwał się Hunt. – Mówi pan o tej „personie Keatsa” w taki sposób, jakby nie miała żadnego związku z pańskim...
– Później, Leigh, bardzo cię proszę – przerwała mu Gladstone. Odwróciła się i spojrzała na mnie. – Ciekawi mnie konsul. Czy i on opowiedział o tym, dlaczego dołączył do pielgrzymki?
– Tak.
Gladstone i Hunt czekali na ciąg dalszy.
– Opowiedział o swojej babce – ciągnął. – O kobiecie imieniem Siri, która przed ponad pół wiekiem wszczęła rebelię na Maui-Przymierzu, i o rodzinie, którą stracił w bitwie o Bressię. Wyjawił także sekret swoich spotkań z Wygnańcami.
– To wszystko? – Przewodnicząca wpatrywała się we mnie uporczywie swoimi piwnymi oczyma.
– Nie. Przyznał się również, że to on uruchomił urządzenie Wygnańców, które przyśpieszyło otwarcie się Grobowców Czasu.
Hunt wyprostował się w fotelu i zdjął nogę z podłokietnika. Gladstone odetchnęła głęboko.
– Czy to już wszystko?
– Tak.
– Jak inni zareagowali na jego przyznanie się do... zdrady?
Znów się zawahałem, starając się uporządkować senne obrazy w bardziej liniowym porządku, niż podsuwała mi je pamięć.
– Niektórzy się oburzyli. Nikt jednak nie czuje w tej chwili przesadnej lojalności wobec Hegemonii. Postanowili kontynuować pielgrzymkę. Chyba są zgodni co do tego, że karę może im wymierzyć tylko Dzierzba, nie człowiek.
Hunt uderzył pięścią w podłokietnik.
– Gdyby konsul był tutaj, szybko by się przekonał, że nie mieli racji.
– Spokojnie, Leigh.
Gladstone wróciła do biurka, przełożyła jakiejś papiery. Wszystkie lampki na centralce mrugały niecierpliwie. Byłem zdumiony, że w takiej chwili poświęciła mi aż tyle czasu.
– Dziękuję panu, M. Severn. Chciałabym, żeby następne kilka dni spędził pan tutaj z nami. Zaraz ktoś zaprowadzi pana do mieszkalnego skrzydła budynku.
Wstałem.
– Wrócę tylko na Esperance po swoje rzeczy.
– Nie ma takiej potrzeby. Wszystko zostało dostarczone tutaj, zanim jeszcze zszedł pan z platformy terminalu. Leigh odprowadzi pana do wyjścia.
Skinąłem głową i w ślad za wyższym ode mnie mężczyzną ruszyłem do drzwi.
– Jeszcze jedno, M. Severn...
– Tak?
Przewodnicząca się uśmiechnęła.
– Wcześniej naprawdę doceniałam pańską szczerość, ale od teraz proszę się uważać tylko i wyłącznie za mojego nadwornego artystę. Nie występuje pan publicznie, nie ma żadnych poglądów, nie wyraża opinii. Rozumiemy się?
– Tak, pani przewodnicząca.
Skinęła głową i przeniosła wzrok na migające lampki.
– Doskonale. Jutro o ósmej spotkanie w sali wojennej. Niech pan nie zapomni szkicownika.
Strażnik, który czekał na nas w westybulu, od razu poprowadził mnie w głąb labiryntu korytarzy i posterunków. Hunt kazał mu się zatrzymać i podszedł do nas; w szerokim holu odgłos jego kroków na terakocie niósł się donośnym echem. Położył mi dłoń na ramieniu.
– Proszę nie mieć złudzeń – powiedział. – My wiemy... Ona wie, kim pan naprawdę jest, a właściwie: czym pan naprawdę jest. I kogo pan reprezentuje.
Spojrzałem mu prosto w oczy i uwolniłem się z jego uścisku.
– To dobrze – odparłem. – Bo w tej chwili ja sam tego nie wiem.
- 1
- 2 (current)
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat