Last Week Tonight with John Oliver i The Late Show with Stephen Colbert – relacja zza kulis
Korzystając z tego, że jesteśmy w Nowym Jorku, postanowiliśmy odwiedzić kilka najpopularniejszych programów, by zobaczyć na własne oczy, jak powstają. Udało nam się dostać na plan dwóch produkcji: Last Week Tonight with John Oliver i The Late Show with Stephen Colbert. Oto nasza relacja.
Korzystając z tego, że jesteśmy w Nowym Jorku, postanowiliśmy odwiedzić kilka najpopularniejszych programów, by zobaczyć na własne oczy, jak powstają. Udało nam się dostać na plan dwóch produkcji: Last Week Tonight with John Oliver i The Late Show with Stephen Colbert. Oto nasza relacja.
Talk Show to już tradycja w amerykańskiej telewizji. Każdy kanał musi mieć swój. Od lat kanały toczą wojnę o widza, starając się wymyślić coraz ciekawsze rzeczy, które ich prowadzący mogliby robić, by przyciągnąć widzów. Obecnie niekwestionowanym królem tego formatu jest Jimmy Fallon prowadzący The Tonight Show. Niestety, by dostać się na widownie jego programu, trzeba znać kogoś w strukturach NBC lub zdobyć bilet, stojąc w gigantycznych kolejkach już o 6 rano. Nie będę ukrywać. Starałem się tam dostać, ale mi się nie udało. Liczba chętnych jest ogromna. Na szczęście w Nowym Jorku powstaje jeszcze kilka innych ciekawych programów. Pierwszy, na jaki udało mi się dostać, dzięki uprzejmości polskiego oddziału HBO, to Last Week Tonight with John Oliver. Genialny program satyryczny przedstawiający poważne tematy w strawny dla przeciętnego widza sposób. W telewizji Oliver wygląda na człowieka, który wie, o czym mówi, bo to wcześniej kilka razy przećwiczył. Jednak prawda wygląda zgoła inaczej. Tekst każdego odcinka jest dopracowywany aż do ostatniej minuty. Mieliśmy 15-minutowe opóźnienie z powodu tego, że dział prawny HBO musiał sprawdzić, czy jeden z tekstów nie otworzy furtki do potencjalnego pozwu. Zebrana na planie widownia nie siedzi jednak bezczynie. Najpierw dyrektorka planu prosi wszystkich o wyłącznie telefonów i nienagrywanie programu oraz nierobienie zdjęć podczas kręcenia odcinka. Następnie wchodzi komik mający na celu rozgrzanie publiczności i wprowadzenie jej w dobry nastrój. I muszę przyznać, że był niezły. Żarty były celne i zabawne. Jak sam powiedział, stand up to dla niego hobby, a praca przy tym programie pozwala mu się z tego utrzymywać. Facet był uzbrojony w wyrzutnie koszulek z logo programu i nie zawahał się jej użyć. Mogę się nawet pochwalić, że jedną złapałem.
Gdy już tekst odcinka został zatwierdzony przez dział prawny, a widownia była rozgrzana, pojawił się John, który jeszcze przed włączeniem kamer porozmawiał trochę z publicznością. Chciał wiedzieć, skąd tym razem ludzie przyjechali. Gdy usłyszał, że jestem z Polski, trochę się zdziwił i zapytał, jakie kwestie, moim zdaniem, mógłby poruszyć w programie. Powiedziałem, że chętnie wysłuchałbym jego zdania na temat wydarzeń w Unii. W odpowiedzi usłyszałem, że może w przyszłości, bo na razie mają taki „burdel” w USA, którym muszą się zająć, że nie ma miejsca na inne kraje.
Następnie Oliver usiadł za swoim charakterystycznym biurkiem i rozpoczęliśmy nagranie. I tu kolejne zdziwienie. Otóż John robi wszystko za pierwszym podejściem. W czasie czytania tekstu z promptera, bo tak, nie mówi tego z głowy, pomylił się tylko raz. Myślałem, że ten program jest jakoś cięty, że John ma jakieś przerwy, by zebrać siły. Byłem w błędzie. Ten facet jest niesamowity. Siedzi i strzela swoimi tekstami niczym karabin maszynowy. Gdy w programie są jakieś wstawki z innych telewizji czy materiały przygotowane przez ekipę Przeglądu tygodnia, wyświetlają się one na telewizorach zawieszonych pod sufitem, tak by widownia też miała okazję je zobaczyć i odpowiednio na nie zareagować.
Cały odcinek nagrywany jest sprawnie i bez żadnych przerw. Po nim John ukłonił się publiczności. Pomachał. Pożegnał się i zniknął na zapleczu. Tak to w sumie wyglądało. Świetne przeżycie. Ciekawe doświadczenie. Na koniec udało mi się usiąść za biurkiem John Oliver i choć przez kilka sekund poczuć się jak prowadzący tego programu. Bliżej już chyba nigdy nie będę.
Następnego dnia wybrałem się na plan The Late Show with Stephen Colbert, mieszczącego się na Broadwayu, gdzie gośćmi byli Keira Knightley, Martha Stewart oraz Członek Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych - Beto O'Rourke. Nie będę ukrywać, że ostatnia osoba w ogóle mnie nie interesowała. Stephen Colbert jest natomiast bardzo zaangażowany w walkę polityczną z obecnym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Sytuacji w kraju poświęca każdy ze swoich monologów, rozpoczynając program. I tu pierwsza ciekawostka. Na długo przed tym, jak ruszą kamery w studiu, Stephen testuje swoje teksty na widowni. Sprawdza, które części monologu są za słabe, by mogły trafić do programu. Jeśli jakiś żart nie będzie wystarczająco zabawny zostanie usunięty. Następnie jego miejsce, podobnie jak u Johna, zajmuje komik mający utrzymać widownię w dobrym nastroju w czasie, gdy nasz gospodarz się przebierze i zostanie mu nałożony makijaż. Po jakieś 40 minutach rozpoczyna się właściwy program. Stephen Colbert wychodzi i przestawia swój dopracowany monolog. Później jest krótka przerwa na reklamę, w czasie której zespół muzyczny, który akompaniuje Stephenowi, gra jakiś skoczny utwór dla czekającej publiczności. Ich zadaniem jest utrzymanie zebranej publiczności w jak najlepszym nastroju. Po drugiej przerwie reklamowej na scenie pojawiła się Keira Knightley promująca film Colette, w którym gra główną rolę. Ale jak to bywa w takich programach, więcej opowiedziała o ceremonii, na którą została zaproszona przez Królową Elżbietę II. To było bardzo krótkie wystąpienie, bo już w czasie trzeciej przerwy reklamowej Keira opuściła studio. Nie chciała zostać na dłużej, by zobaczyć, jak Colbert rozmawia z politykiem, który pojawia się tuż po niej. Nie dziwie jej się. Beto O'Rourke może jest fajnym i ciekawym człowiekiem, ale rzeczy, które mówił, nie zaciekawiły mnie. To jakbym słuchał przemówienia wyborczego dowolnego polskiego polityka w telewizji. Dużo gadania, z którego nic na koniec nie wynika. Widownia chyba podzielała moje zdanie, bo tu po raz pierwszy pojawił się pan sterujący emocjami widzów, dając nam znać, kiedy mamy robić hałas i bić brawo. Gdy Keira była na scenie, widownia reagowała spontanicznie i usługi tego pana najwidoczniej nie były potrzebne.
Ostatnim gościem była Martha Stewart promująca swoją dziewięćdziesiątą drugą książkę kucharską! Plan zdjęciowy wypełniły więc przepyszne zapachy potraw, które prowadzący przygotowywał ze swoim gościem. Tu też się wynudziłem. Programy kulinarne nie należą do moich ulubionych. Stephen starał się, jak mógł, by urozmaicić ten segment i rozśmieszał publiczność, ale nie zmieniło to faktu, że Martha Stewart jest nudnym gościem. Niestety pod tym względem trafiłem na niezmiernie słaby odcinek. Choć prowadzący zapowiedział, że następnego dnia jego jedynym gościem w całym programie będzie Hillary Clinton, więc mogło być gorzej. Choć z drugiej strony obserwowanie, jak to wszystko wygląda zza kulis, było ciekawym doświadczaniem. Widownia dobrze się bawiła przez cały czas kręcenia programu. Wszystko szło sprawnie. Nie wiem, czy wszystko, co nagraliśmy znalazło się w finałowym programie, bo jak mówił sam Colbert, materiału jest więcej niż czasu antenowego, więc wybiorą najlepsze kawałki. Fajne jest to, że produkcja ceni sobie czas widowni i stara się ją zająć, jak tylko potrafi, by ludzie, którzy przyszli do studia, nie nudzili się, siedząc na fotelach. Nie mogą się oni przecież bawić telefonami, bo są one zakazane.
I tak wyglądają oba programy zza kulis. Fajne doświadczenie, które polecam każdemu. Wstęp na te programy jest darmowy, trzeba tylko odpowiednio wcześnie się zapisać. Wiele osób odwiedzających te produkcje to turyści. Czyli tacy ludzie jak ja. Następny na mojej liście jest The Tonight Show. Nie odpuszczę Fallonowi!
Źródło: zdjęcie główne: naEKRANIE.pl
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat