Magia pozytywnych filmów. Wywiad z Chadem Hartiganem
- Panuje takie przekonanie, że dobra dramaturgia wymaga odrobiny mrocznej atmosfery – mówi o sposobie myślenia reżyserów Chad Hartigan, jeden ze zwycięzców tegorocznego Sundance. O trudach produkcji niezależnych obrazów, pokazywaniu na ekranie wątków chrześcijańskich i realiach jednego z najsłynniejszych na świecie festiwali, rozmawiamy z reżyserem filmu This Is Martin Bonner.
- Panuje takie przekonanie, że dobra dramaturgia wymaga odrobiny mrocznej atmosfery – mówi o sposobie myślenia reżyserów Chad Hartigan, jeden ze zwycięzców tegorocznego Sundance. O trudach produkcji niezależnych obrazów, pokazywaniu na ekranie wątków chrześcijańskich i realiach jednego z najsłynniejszych na świecie festiwali, rozmawiamy z reżyserem filmu This Is Martin Bonner.
Z okazji drugiej edycji Festiwalu Filmowego Sundance w Londynie (Sundance London), kanał Sundance Channel od 26 do 30 kwietnia wyemituje pięć filmów, które zostały pokazane w tym roku na Festiwalu Filmowym Sundance w Park City. Dziś o 22.00 zostanie wyemitowany This Is Martin Bonner, obraz Chada Hartigana, który otrzymał nagrodę publiczności w sekcji NEXT.
DAWID RYDZEK: Fabuła This Is Martin Bonner zainspirowana była twoimi własnymi doświadczeniami. To chyba częste w przypadku pierwszych czy drugich filmów reżyserów.
CHAD HARTIGAN: Każdy chyba zaczyna od takich bardzo osobistych projektów. Może być to trudne, ale paradoksalnie tak jest najłatwiej. Koncept This Is Martin Bonner wzorowany jest na historii mojego ojca. Stracił on pracę w wieku 55 lat, a nowa posada, jaką dostał, wymagała od niego przeprowadzki do innego miasta. Zastanawiałem się, jak się zaadaptuje do nowego środowiska, jak znajdzie sobie tam przyjaciół, co będzie robił przez całe dnie. Martwiłem się, że będzie czuł się samotny i będzie mu się zwyczajnie nudziło. I tak wpadłem na pomysł nakręcenia filmu o postaci w takiej właśnie sytuacji życiowej.
Produkcja filmu nie była łatwa, jak chyba zresztą jest w przypadku każdego niezależnego projektu. Ponoć nie było nawet żadnych prób!
- Nie mieliśmy ku temu okazji. Paul Eenhoorn, aktor grający tytułową rolę, na co dzień mieszka w Seattle. Do Los Angeles, gdzie mieszkam ja i inni aktorzy, przyleciał wyłącznie na przesłuchanie.„Niestety” okazał się najlepszy w tej roli i musiałem go obsadzić (śmiech). Nie udało mi się nigdy ściągnąć go znowu do Los Angeles w terminie, w którym inni aktorzy byli dostępni. Następnie trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć przeprowadziłem się do Reno, skąd sam pracowałem i dlatego też nie mogłem przyjechać do LA. Nikt też nie dał rady przyjechać do Reno, wszyscy zawsze się mijaliśmy. Jedyna „próba” miała miejsce dnia, kiedy wszyscy dotarli do Reno na zdjęcia. Wszyscy siedzieliśmy wtedy w hotelu i przez godzinę obgadywaliśmy szczegóły postaci, historii itd.
Godzinę?
- Sam nie wiem, jak to wszystko się udało (śmiech).
Przecież ostatnia sekwencja to właściwie jedna scena. Trwa jakieś kilkanaście minut!
- Czternaście minut, jeśli dobrze pamiętam. Tak, jest bardzo długa. Na jej nakręcenie mieliśmy dwa dni. To dużo i mało, bo tempo wcześniejszych zdjęć było nieco większe, ale ta finałowa sekwencja była najbardziej wymagająca. Całe szczęście nie musieliśmy się z tym gonić, bo każdego dnia zanim się rozgrzaliśmy, zanim wszystko zaczęło grać, mijały jakieś dwie godziny. Na szczęście miałem bardzo dobrych aktorów, którzy świetnie sobie poradzili. Choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie było wtedy stresu.
[image-browser playlist="591956" suggest=""]©2013 Sundance Channel
Jednym z najbardziej intrygujących wątków filmu okazał się dla mnie motyw chrześcijaństwa. Przemawiający z tła, ale jednak mający w pewien sposób kluczowe znaczenie.
- Moi rodzice byli chrześcijanami, tak też i mnie wychowali. To oni są pierwowzorem rodziny, która bierze w opiekę Travisa, kiedy ten wychodzi na wolność. Ja sam jakoś przestałem praktykować tę wiarę, ale szanuję swoich rodziców i szanuję to, w co wierzą. Nie mam nic przeciwko religii i chciałem, żeby film wyrażał ten mój stosunek. Dziś albo próbuje się na siłę przekonać widza do chrześcijaństwa, albo za wszelką cenę próbuję się je oczernić, pokazać ludzi wierzących jako hipokrytów i szaleńców. W swoim filmie chciałem mieć chrześcijanina, ale jednocześnie powstrzymać się od osądów. Postawiłem na neutralność.
Na Sundance Film Festival This Is Martin Bonner zwyciężył w kategorii NEXT, w której wyróżnia się filmy niezależne o wartości dużo większej, niż mógłby wskazywać na to ich budżet. Jakie reakcje wzbudziły projekcje filmu w trakcie festiwalu?
- Pamiętam, że podczas pierwszej z nich byłem okropnie zdenerwowany i w ogóle nie cieszyłem się oglądaniem. Siedzenie na sali było wtedy męczarnią. Na szczęście reakcje okazały się być całkiem pozytywne, więc odetchnąłem z ulgą i na następnych projekcjach byłem dużo spokojniejszy. Ludzie mówili, że pozytywnie zaskoczyło ich to, iż historia opierała się na dwóch postaciach, które będąc uwikłane w swoje własne problemy, próbują mimo wszystko postępować właściwie. Uznali mój projekt za dobry film ku pokrzepieniu serc, film idealny na podniesienie na duchu. Wiele osób czekało, aż stanie się coś strasznego, aczkolwiek nic takiego się w nim nie dzieje. Nie zrobiłem tego specjalnie, choć wydaje mi się, że rzadko mamy filmy tylko o dobroci i życzliwości. Z jakiegoś powodu takich się nie kręci. A publiczność przyjęła to bardzo dobrze.
Filmy prezentowane na Sundance często kojarzą się z trudnymi, mocnymi historiami… i smutnym zakończeniem.
- Panuje takie przekonanie, że dobra dramaturgia wymaga odrobiny mrocznej atmosfery. Żeby historia jawiła się widzowi jako ważna, musi być w niej element mroku. Z drugiej strony posypało się również trochę krytyki w stronę mojego filmu właśnie z tego powodu. Zarzucano mi, że nie ma w nim wyraźnego konfliktu, nie ma czarnego charakteru, nie ma klasycznej historii zmierzającej w określonym od początku kierunku.
[image-browser playlist="591957" suggest=""]©2013 Sundance Channel
Sundance ma chyba bardzo wymagającą publiczność.
- To festiwal, gdzie na projekcjach nie ma pustych miejsc, gdzie każdy jest zainteresowany kinem. W tym roku byłem tam w ogóle po raz pierwszy. Kiedyś wydawało mi się, że ze względu na swoją sławę, festiwal stał się wybiegiem dla celebrytów i liczą się tam nocne imprezy, a nie filmy. Szybko przekonałem się jednak, jak bardzo się myliłem. Tam rzeczywiście chodzi o filmy! Publiczność wspiera twórców, lubi chodzić do kina i – co ważne – idzie tam z pozytywnym nastawieniem do danej produkcji. Chce, żeby im się spodobała, mają taką nadzieję.
Padło tu stwierdzenie, że trudno było wysiedzieć pierwszy seans swojego filmu. Zawsze trudno reżyserowi ogląda się swoje dzieło?
- Chyba tak. Film to rzecz, na którą poświęca się ogromne ilości czasu. Projekcja w kinie na festiwalu to dla twórcy już zwykle dwusetny seans. Na dodatek zawsze jest tak, że wprowadza się jakąś jedną zmianę w ostatniej chwili i podczas oglądania filmu z publicznością, zaczyna się mieć co do niej wątpliwości. Myśli się, że to niepotrzebna zmiana i wcześniej było lepiej. Jest wtedy taki natłok myśli, rzeczy, które przychodzą do głowy, wspomnień związanych z każdą klatką. Szczególnie za pierwszym razem jest to nie do zniesienia.
Więc zmieniłbyś coś w This Is Martin Bonner?
- Na pewno, choć z drugiej strony dostałem za ten film nagrodę. Nie mogę więc za bardzo narzekać - COŚ musiałem zrobić dobrze.
Źródło: fot. ©2013 Sundance Channel
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat