Najlepsze horrory ostatnich lat
Horror to jeden z moich ulubionych i zarazem znienawidzonych gatunków. Dlaczego? Głównie dlatego, że można w jego ramach znaleźć dzieła wybitne, mówiące wiele o kondycji współczesnego człowieka, a także (i to w zdecydowanej większości) filmy gorsze niż złe.
Horror to jeden z moich ulubionych i zarazem znienawidzonych gatunków. Dlaczego? Głównie dlatego, że można w jego ramach znaleźć dzieła wybitne, mówiące wiele o kondycji współczesnego człowieka, a także (i to w zdecydowanej większości) filmy gorsze niż złe.
Oltre il guado (2013)
Pamiętacie Blair Wich Project? Zapewne tak. Swego czasu o tym tytule było głośno, głównie dzięki świetnemu PR, a nie samemu dziełu. Nie oszukujmy się - był to ciekawy film, ale skończył się tam, gdzie tak naprawdę powinien się zacząć. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że włoski Oltro il guado (Across the River) wychodzi z podobnego założenia. Mamy las, noc, samotnego wędrowca, tajemnicze odgłosy i mroczne postacie. Fabuła jest prosta. Etnolog Marco pracuje na granicy Włoch i Słowacji; przeglądając monitoring, zauważa dziwne postacie w tle. Postanawia iść tym tropem i trafia do opuszczonej wioski, gdzie znajduje zmasakrowane ciała zwierząt. Pogada i tajemnicze zniknięcie kampera zmusza go do pozostania w wiosce, gdzie nagle coś/ktoś zaczyna go prześladować. Oltre il guado to spokojny, klimatyczny horror, który straszy niespiesznie, acz skutecznie. Powolne zdjęcia, atmosfera klaustrofobii, tajemnicze, niczym niewytłumaczone zjawiska, atmosfera osamotnienia i osaczenia - wszystko to poszłoby na marne, gdyby nie znakomita kreacja Marco Marchese. To dzięki niemu jesteśmy w stanie uwierzyć w grozę, jaka się wokół jego dzieje. Znakomity, wciągający i przerażający film; najlepiej oglądać jedynie przy zgaszonym świetle i na słuchawkach - robi wtedy największe wrażenie. Oltre il guado udowadnia, że minimalistyczne, oszczędne kino grozy oparte na ludowych przekazach potrafi bardziej przerazić niż niejeden naszpikowany brutalnymi scenami wysokobudżetowy straszak.
Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015)
The VVitch: A New-England Folktale to film, którego na polskie ekrany nie odważył się wprowadzić żaden dystrybutor. Ostatecznie wyszedł na DVD pod fatalnym tytułem Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii, który sugeruje, że mamy go czynienia z lekkim, przyjemnym, wręcz familijnym filmem o pewnej czarownicy, a nie mrocznym, psychologicznym kinem grozy podszytym satanistycznymi elementami (brawo dla tłumacza!), dlatego też będę posługiwał się tytułem oryginalnym.
Wracając do meritum sprawy - The VVitch to film, który wciąga od samego początku. Fabuła skupia się na rodzinie pielgrzymów, którzy zostali wydaleni ze swojej społeczności i muszą zacząć żyć samotnie, na odludziu, wśród otaczającej ich dziczy. Główną bohaterką jest Thomasin, najstarsza córka osadników, która podczas krótkiej chwili nieuwagi traci z oczu niemowlę, najmłodsze ich dziecko. Zniknięcie noworodka, rzekomo porwanego przez wiedźmę, staje się katalizatorem wyzwalającym głęboko skrywane emocje. Powoduje to, że przez większość seansu bardziej przeraża nas psychologia postaci niż otaczająca dzicz, w której na Bogu ducha winnych bohaterów czai się wszechobecne zło. The VVitch to horror psychologiczny, który zawiera bogate spektrum interpretacji. Dla jednych będzie spojrzeniem na zagrożenia płynące z fanatyzmu religijnego, dla innych obrazem upadku purytańskiego modelu rodziny, a dla jeszcze innych hipnotyzującym dziełem o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. Film onieśmiela od pierwszych minut i powoli zbliża się do niesamowitego finału, który już na zawsze pozostaje z widzem. Szkoda, że debiut Roberta Eggersa nie został wprowadzony na ekrany naszych kin, straciliśmy przez to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. Film wielowarstwowy, niejednoznaczny i autentycznie przerażający - wyjątkowy niemal w każdym elemencie.
Bone Tomahawk (2015)
Debiut reżyserski S.Craiga Zahlera najlepiej oglądać z czystą głowa, gdyż tylko wtedy twist fabularny zrobi największe wrażenie. Co ciekawe, pomaga temu rewelacyjny plakat, który nie mówi widzowi nic poza tym, że będzie miał do czynienia z westernem, w którym główną rolę zagrał (i to w jakim stylu!) Kurt Russell. Tyle, nic więcej. Miłośnika kina o Dzikim Zachodzie nie trzeba bardziej przekonywać. Sama postać Russella w historycznym kostiumie jest wystarczającym wabikiem i nie ukrywam, że mnie zdecydowanie do kontaktu z tym filmem przekonała. O ile plakat wydaje się niewinny, to sam początek filmu wprowadza widza w nie do końca taki świat, jakiego się spodziewał. Oczywiście mamy pustynno-preryjny krajobraz, ale pierwsza scena atakuje nas niezwykłą wręcz brutalnością, czego westerny nie robią za często. Poznajemy w niej dwóch rabusiów, którzy zabijają swoje ofiary w trakcie snu i okradają je z kosztowności. Po dokonanym rabunku trafiają na indiańskie cmentarzysko i jeden z nich zostaje zabity, a drugiemu udaje się uciec do pobliskiego miasta, gdzie zostaje aresztowany przez lokalnego szeryfa. Od tego momentu zaczyna się prawdziwa fabuła filmu.
Rzezimieszek wraz z zastępcą szeryfa i miejscową lekarką zostaje porwany przez Indian, a ich tropem rusza czterech mężczyzn – szeryf, drugi zastępca, mąż lekarki i miejscowy elegant. Tu zaczyna się soczysty dramat psychologiczny oparty na znakomitych kreacjach i rewelacyjnych dialogach. Twist następuje pod koniec, kiedy okazuje się, że nasi Indianie tak naprawdę gustują w ludzkim mięsie i zrobią wszystko, aby zadbać o swoje brzuchy. Widz jest jednocześnie zszokowany i zachwycony. To, co robi w ostatnich scenach Craig Zahler z naszymi przyzwyczajeniami, ociera się o geniusz, zwłaszcza że przez lwię cześć seansu skutecznie usypiał naszą czujność, aby na samym końcu przywalić z grubej rury. Do tej pory horror kanibalistyczny karmił nas głównie krwawymi scenami, nie mówiąc nic więcej. Zahler robi coś zupełnie innego - stawia przede wszystkim pytania o kondycję człowieka, o człowieczeństwo i każe nam się nad tym zastanowić. Robi to w wielkim stylu.
Darling (2015)
Roman Polański, Stanley Kubrick i Alfred Hitchcock to twórcy, którzy wynieśli horror na wyżyny artystycznie. Pierwszy, tworząc takie dzieła jak Wstręt czy Dziecko Rosemary, drugi dzięki Lśnieniu, a trzeci dzięki Psychozie. Nie bez przyczyny wspominam w tym miejscu o tych twórcach - łączy ich wszystkich skromny film Darling w reżyserii Mickeya Ketinga. Ten młody reżyser w swoim czwartym filmie połączył elementy znane z kina wspomnianej trójki i zrobił to z dużym wyczuciem stylu. Widać, że dzieła mistrzów kina służą mu za inspiracje do stworzenia własnego, oryginalnego stylu.
Darling to prosta historia o dziewczynie, która zostaje zatrudniona jako dozorczyni nawiedzonego domu. To opowieść o powolnym popadaniu w obłęd, znakomicie pokazana dzięki kreacji mało znanej Lauren Ashley Carter. Keating stworzył hipnotyzująco-surrealistyczny obraz, który pokazuje, jak niewiele trzeba, aby popaść w obłęd i doprowadzić siebie na same dno. Najciekawsza w tym wszystkim jest końcówka, gdyż wydaje się, że ta historia nigdy nie ma końca, a jedynie zmieniają się w niej aktorzy. Fascynująca rzecz.
III (2015)
Małe bogobojne miasteczko gdzieś w Rosji (?) dziesiątkuje tajemnicza choroba. Jedną z pierwszych ofiar zarazy jest matka Ayi i Mirry, głównych bohaterek filmu. Na łożu śmierci kobieta prosi lokalnego księdza o opiekę nad jej córkami. Niestety, pomimo złożonej obietnicy, także on staje się bezradny w momencie, kiedy choroba atakuje jedna z sióstr - Mirrę. Władze miasteczka zarządzają kwarantannę, odgradzając osoby chore od zdrowych. Aya nie jest w stanie opuścić swojej siostry i postanawia jej pomóc. W tym celu z pomocą ojca Hermama sięga po niekonwencjonalne metody daleko wybiegające poza tradycyjne techniki leczenia, a także sprzeczne z naukami religii, w jakiej została wychowana. Od tego momentu rozpoczyna się surrealistyczna podróż przez krainę snów i mrocznych fantazji.
Debiut reżyserski Pavla Khvaleeva zachwyca stroną wizualną i dźwiękową. Reżyser, montażysta i dźwiękowiec sprawnie przechodzą ze świata realistycznego w świat surrealistycznego koszmaru sennego, tworząc niezapomniany i przerażający obraz przypominający miejscami sceny z Silent Hill. Film poraża klimatem, muzyką i zdjęciami, ale niestety nie potrafi zainteresować fabułą. Główną przyczyną tego stanu jest słabe aktorstwo. Zarówno Polina Davydova (Ajia), jak i Lyubov Ignatushko (Mirra) nie sprostały zadaniu. Ich bohaterki są bezbarwne i rozmyte, przez co widz, nie mogąc utożsamić się z nimi, nie jest w stanie zainteresować się ich tragedią, w wyniku czego po skończonym seansie pozostaje spory niesmak. Jednocześnie jednak oglądający pozostaje pod dużym wrażeniem znakomitej strony wizualnej, chorej surrealistycznej wizji sennego koszmaru. Szkoda, że fabuła i bohaterki nie mogą się przebić przez ten psychodeliczny obraz, bo gdyby reżyser z równym zaangażowaniem skupił się na scenariuszu i aktorstwie, dostalibyśmy ciekawe arcydzieło z gatunku surrealistycznego horroru. W miejsce tego otrzymaliśmy jedynie wysmakowany film, z którego niewiele poza obrazem nie zapamiętamy. Niemniej jednak warto zapoznać się z tym tytułem i śledzić karierę młodego reżysera, gdyż drzemią w nim zalążki wielkości.
Nowy horror Slumber już od 10 listopada w polskich kinach
Źródło: fot. materiały prasowe
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat