Ash kontra martwe zło: sezon 2, odcinek 9 – recenzja
Po raz kolejny na finałowe odcinki Asha walczącego z Martwym Złem wracamy do chatki w lesie, a przy okazji cofamy się o 30 lat w czasie. Dzięki temu otrzymujemy niejako prequel wydarzeń, które widzieliśmy później w oryginalnym filmie Sama Raimiego.
Po raz kolejny na finałowe odcinki Asha walczącego z Martwym Złem wracamy do chatki w lesie, a przy okazji cofamy się o 30 lat w czasie. Dzięki temu otrzymujemy niejako prequel wydarzeń, które widzieliśmy później w oryginalnym filmie Sama Raimiego.
Poprzedni odcinek zakończył się dramatycznie – śmiercią Pablo, który zniszczenie Baala przypłacił własnym życiem. Rozpacz Asha po śmierci przyjaciela jest… taka jak u Asha – głupia, zabawna a przy tym makabryczna. Kręcenie bączków samochodem z „siedzącym” obok posklejanym taśmą Pablem to widok, do jakiego serial nas jednak przyzwyczaił. Właśnie Pablo, w jednym z pijackich zwidów Asha, nakierowuje naszego bohatera na proste (jak zawsze) i mało skomplikowane (przynajmniej według Asha) rozwiązanie – cofnięcie się w czasie i niedopuszczenie do tego, aby Necronomicon został przez kogokolwiek otwarty, co miałoby uratować nie tylko Pablo, ale i sporo osób, które w ciągu 30 lat zginęły w starciu z Deadite’ami.
Dzięki takiemu rozwiązaniu ponownie odbywamy częściowo sentymentalną podróż w przeszłość swoją jak i Asha, a przy okazji otrzymujemy prequel wszystkich wydarzeń, dzięki któremu dowiadujemy się, jak to się dokładnie zaczęło. I choć trudno z początku było w to uwierzyć (kto widział odcinek powinien rozumieć), wszystko zaczęło się od… miłości, i błędów popełnionych przez pewnego profesora, który otwierając Necronomicon sprawił, że jego żonę opętał demon. Już to pokazało, że trudno będzie zmienić przyszłość.
Trzeba przyznać, że powrót do chatki (i jej okolic) był jak na razie połowicznie udany. Po finale poprzedniego sezonu i dwóch ostatnich odcinkach dostajemy jednak od twórców słabszą historię, by też nie powiedzieć – odgrzewanego kotleta. Owszem, miejscami jest tak zabawnie, jak serial nas do tego przyzwyczaił, makabrycznie i obrzydliwie. Ciekawe jest ukazanie wydarzeń sprzed tego, co mogliśmy zobaczyć już w filmie Martwe Zło. Dowiedzieć się, dlaczego kolejne 30 lat życia Asha było naznaczone walką z piekielnymi demonami. I choć fabularnie wszystko się zgadza, to wyjątkowo w tym odcinku zabrakło mitycznego „czegoś”, co dodałoby seansowi smaku i szalonych emocji. Być może twórcy dali nam czas na złapanie oddechu przed samym finałem, a być może to co najlepsze, już pokazali. Ponadto w kilku ostatnich odcinkach mieliśmy sporo zaskakujących i świeżych rzeczy – od szpitala psychiatrycznego, poprze Baala czy świetnie zrealizowane nawiązania do klasyków gatunku. Tym razem tego zabrakło.
Mimo powyższego Ash vs. Evil Dead nie zszedł poniżej wyznaczonego poziomu. To po prostu bardzo dobra i wyróżniająca się produkcja, której nie powstydziliby się twórcy współczesnych filmów grozy. I serial zdecydowanie wybija się wśród zalewu często nudnych, proceduralnych seriali bądź tych, które miały świetny potencjał, ale stały się miałkie i nudne jak flaki z olejem. Ale też jak pokazały pierwsze minuty tego odcinka – nawet Ash może mieć słabszy dzień.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat