Premiera tomu Batman. Sekta to znakomite otwarcie roku dla rynku komiksowego w Polsce. Właściwie najlepsze z możliwych: choć od debiutu tej pozycji w Stanach Zjednoczonych minęły blisko 33 lata, jej aktualność w dobie współczesnej poruszy i przerazi niejednego czytelnika. W dodatku autorami opowieści są Jim Starlin, legendarny kreator kosmicznej części uniwersum Marvela, i Bernie Wrightson, niedościgniony fascynat konwencji grozy i współtwórca postaci Potwora z Bagien. Obaj wzięli na warsztat problem fanatyzmu w jego religijnym wydaniu, zanurzając swoją historię w symbolicznej spuściźnie Powrotu Mrocznego Rycerza. Efekt potrafi zapierać dech w piersiach, przynajmniej u tych odbiorców, którzy w świecie superbohaterów szukają czegoś więcej niż cotygodniowej bijatyki i mierzenia cojones w materii nadludzkich mocy. W Sekcie więcej jest przecież ducha niż ciała, a mitologia Batmana wybrzmiewa bardziej w znaczeniu alegorycznym niż dosłownym. Miłośnicy Azylu Arkham i innych opowieści zabierających czytelników w stronę psychologicznej głębi będą wniebowzięci. Tym bardziej, że rzeczywistość dookoła nas zdaje się coraz mocniej przypominać krajobraz Gotham z recenzowanego albumu, jakby fikcja była w tym przypadku prorokiem dla tego, co dopiero miało nadejść.  Fundamentalny dla odbioru Sekty jest jej historyczno-kulturowy kontekst; jak wspomina we wstępie do komiksu Starlin, scenariusz powstał w odpowiedzi na zapędy cenzorskie prawicowych działaczy i teleewangelistów z lat 80., którzy powieści graficzne uznawali za szatański pomiot, przyczyniający się do szerzenia moralnego upadku wśród najmłodszych Amerykanów. To właśnie dlatego twórca rozpostarł nad swoją historią atmosferę wszechobecnego niepokoju i kontrowersji: w Gotham City coraz większą popularnością cieszy się więc diakon Blackfire, tajemniczy kaznodzieja. Nie wiemy, skąd przyszedł, nie znamy jego genezy poza faktem, że tę postać cechuje długowieczność. Antagonista w ekspresowym tempie werbuje jednak najbardziej podatnych na manipulację mieszkańców, biedotę, bezdomnych i inne osoby ze społecznego marginesu, którzy razem tworzą ruch będący wypisz, wymaluj sektą. Gdy jej drastyczne działania przekładają się na spadek przestępczości w Gotham, wielu ludzi zachłyśniętych takim obrotem spraw traci szerszą perspektywę: Blackfire może mieć w rzeczywistości zupełnie inny, bardziej złowieszczy cel. W tym świecie nawet Batman staje się ofiarą diakona; narastający w nim strach miesza się z heroiczną powinnością. Czy zmanipulowany Mroczny Rycerz zdoła pokonać antagonistę? Wygląda na to, że najpierw musi przeprowadzić walkę z sobą samym... 
Źródło: Egmont
Największą siłą Sekty jest sposób, w jaki Starlin konsekwentnie miesza ze sobą konwencje dramatu psychologicznego i horroru. Nieustanne zderzanie tych dwóch tonacji doprowadza do celowego rozmycia idei, doktryn i światopoglądów cyrkulujących w Gotham; nawet jeśli są one aż do bólu wyraziste, czytelnik w toku lektury będzie systematycznie tracił komfort łatwego oddzielenia od siebie "zła" i "dobra". Oba wydają się w końcu tyleż zasadne, co uwodzicielskie - granica między nimi jest nadzwyczaj cienka, niemalże niezauważalna. Nie ma żadnego przypadku, że z biegiem czasu zaczniemy się zastanawiać nad tym, czy krucjata diakona jest naturalną konsekwencją wołania o dziejową sprawiedliwość; w końcu w tak nieoczywistej rzeczywistości nawet targany wątpliwościami Batman nie ma pewności, czy stanął po właściwej stronie sporu. Starlin dba o ten dysonans poznawczy równie mocno, jak o zmianę perspektywy w spojrzeniu na postać Mrocznego Rycerza. To nie ten sam Zamaskowany Krzyżowiec, którego znacie z kart wielu innych komiksów; w Sekcie dostrzegalna jest jego ludzka słabość, zaakcentowana jeszcze przez upokorzenie, które na niego spada. Intencją scenarzysty jest zabranie odbiorcy do świata z pogranicza jawy i snu, w którym majaczenie umysłu idzie w parze z realnym bólem, a nadzieja raz po raz musi stawić czoło lękom. Patrząc przez ten pryzmat, dzieło Starlina i Wrightsona zdecydowanie wykracza poza ramy gatunku superbohaterskiego, zamieniając się w psychologiczną wiwisekcję i demistyfikację mitu herosa jednocześnie.  Klucz fabularny scenarzysty kapitalnie zrozumiał rysownik. Wrightson w konwencji grozy czuje się jak ryba w wodzie, co udowadnia stworzonymi w charakterystycznej stylistyce planszami, pełnymi niepokojących kształtów i niedopowiedzeń. Wykreowany przez niego świat doskonale imituje pejzaż znany z koszmarów, a ten zabieg paradoksalnie wzmacniają przebitki utrzymane w niezwykle realistycznej tonacji. Wśród tych ostatnich wyróżnia się zwłaszcza podział kadrów według narracji "telewizyjnej", co stanowi wyraźny hołd dla dokonań Franka Millera w Powrocie Mrocznego Rycerza. Warto także odnotować umiejętne dobieranie kolorów przez odpowiedzialnego za tę część ilustracji Billa Wraya; jego praca walnie przyczynia się do potęgowania aury strachu w przedstawionym w tym tomie Gotham.  Batman. Sekta to komiks bądź co bądź zapomniany wśród wielu fanów superbohaterów. Stało się tak głównie z uwagi na to, że debiutował on na rynku jako potencjalny następca tych historii o herosach z połowy lat 80., które odniosły gigantyczny sukces artystyczny i komercyjny - oczekiwania na tym polu były olbrzymie. Opowieść Starlina i Wrightsona podzieliła jednak odbiorców; co niezwykle przewrotne, wydaje się, że ocena jej jakości rośnie wraz z upływem lat od premiery. Jeśli spojrzymy na rzeczywistość roku 2021, w której religijni fanatycy traktują swoją wiarę jak oręż, dążąc do manipulowania tłumami i osiągania partykularnych celów opartych na egoistycznych pobudkach, względnie szybko zrozumiemy, że Sekta może być dziś nawet aktualniejsza niż przed ponad 3 dekadami. W Stanach Zjednoczonych pojawiła się jako młot na religijny fanatyzm i próby majsterkowania przy Kodeksie Komiksowym. Chyba nikt nie spodziewał się, że po latach jego moc sprawcza będzie wciąż tak ogromna. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj