Ben-Hur – recenzja
Data premiery w Polsce: 19 sierpnia 2016Kolejne podejście do kina sandałowego niestety skończyło się porażką. Oceniamy film Ben-Hur z 2016 roku.
Kolejne podejście do kina sandałowego niestety skończyło się porażką. Oceniamy film Ben-Hur z 2016 roku.
Ben-Hur to jeden z amerykańskich pewniaków. Dwie słynne XX-wieczne ekranizacje (nie liczę pierwszej, krótkiej, z 1907 r.) pokazały, że ten materiał literacki można przerobić na świetny film, a 11 Oscarów Ben-Hur z 1959 r. (do dziś niepobity rekord) robi wciąż wielkie wrażenie. Co z tego wynika? Ano wynikła animacja z 2003 r., miniserial telewizyjny z 2010 r., a teraz to dziwo, które mamy w kinach. Hollywood wciąż ma złudzenie, że kino sandałowe można obudzić z letargu i tak jak z westernów czy chociaż filmów pirackich da się z niego jeszcze coś wykrzesać (czytaj – na nim zarobić).
Niestety na pewno nie tym razem. To mdły, nudnawy i przegadany film. Historia żydowskiego księcia Judy Ben-Hura jakoś nie jest w stanie porwać widza. Ot, taki tam sobie sympatyczny arystokrata, który wpada w kłopoty. I tyle. Całość niby maksymalnie uproszczona, ale i tak sprawia wrażenie aż za bardzo skomplikowanej. Do tego wyścig rydwanów, który ma być największą atrakcją filmu, jest po prostu nudny. W czasach, gdy w serii Szybcy i wściekli samochody skaczą na spadochronach, walczą na autostradzie z czołgiem i przeskakują między wieżowcami, to ganianie się w kółko rydwanami jakoś nie wzbudza emocji. To znaczy może i by wzbudziło, gdyby ktoś to potrafił świetnie opowiedzieć, ale to nie ten film.
Co młodsi widzowie pewnie wręcz stwierdzą, że to straszna zrzynka z wyścigu podracerów z filmu Star Wars: Episode I - The Phantom Menace, bo nie są świadomi, że to Lucas czerpał w tych scenach garściami z klasycznego Ben-Hura. Ale ilopiętrowa nie byłaby ta inspiracja, ważny jest efekt, a ten tu jest... nieprzesadnie interesujący. Oglądasz taki wyścig i jesteś tylko wdzięczny za współczesne efekty specjalne, bo wiesz, że tak naprawdę żadnemu z koni nic się nie stało.
Kiedy wyścig się kończy, robi się jeszcze mdlej i ckliwiej, bo to też się w tym filmie nie udało. Fabuła literackiego Ben-Hura to w dużej mierze pochwała chrześcijaństwa. Twórcy najnowszej wersji chcieli to wykorzystać, ale równocześnie zrobić to tak jakby obok głównej opowieści. Gdyby sceny z Jezusem wyciąć z tego filmu, nie miałoby to żadnego wpływu na fabułę. Akcja toczy się obok nich i niewiele ma z nimi wspólnego. Tymczasem film ten gdzieniegdzie próbuje sprzedawać się właśnie jako wielki powrót kina chrześcijańskiego. Z pewnością jest atrakcyjniejszy od naszych Karoli czy Bóg w Krakowie, ale to naprawdę niewielkie wyzwanie i bez wątpienia mizerny sukces.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat