Better Call Saul: sezon 3, odcinek 1 – recenzja
Better Call Saul w niezmiennym, spokojnym stylu kontynuuje historię, która w poprzednim sezonie zakończyła się tak zaskakująco. Szkoda tylko, że ta powolność uderza w poziom emocji, których w nowym odcinku po prostu zabrakło.
Better Call Saul w niezmiennym, spokojnym stylu kontynuuje historię, która w poprzednim sezonie zakończyła się tak zaskakująco. Szkoda tylko, że ta powolność uderza w poziom emocji, których w nowym odcinku po prostu zabrakło.
Poprzedni sezon Better Call Saul zakończył się dwoma dużymi cliffhangerami. Znając ten serial, raczej trudno było oczekiwać, że nagle akcja nabierze szaleńczego tempa i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przybliżymy się do transformacji Jimmy’ego McGilla w Saula Goodmana. Przyzwyczailiśmy się do specyfiki tej produkcji, gdzie fabuła rozwija się bardzo wolno, ale na tyle absorbuje uwagę widza, że to w ogóle nie przeszkadza, a wręcz zyskuje aprobatę. I choć w najnowszym odcinku niewiele się wydarzyło, to i tak oglądanie poczynań ulubionych postaci sprawiało przyjemność. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że postawiono fundamenty pod dalszą część historii.
Zanim jednak przeszliśmy do właściwego biegu wydarzeń tradycyjnie sezon rozpoczęły futurospekcje, gdzie nasz główny bohater musiał się mierzyć ze swoimi instynktami. Dobrze wiemy, że Saul z przeszłości nie tylko by nie doniósł na młodego złodziejaszka, który z wyglądu tak bardzo go przypominał, ale jako adwokat wyciągnąłby go z kłopotów, tak jak to robił w Breaking Bad z Jesse’m czy Badgerem. Ale w tych stylizowanych, czarno-białych scenach nie mamy do czynienia z dawnym, przebojowym prawnikiem kryminalnym, ale ze złamanym i przerażonym człowiekiem ukrywającym się przed organami władzy. Czy jego nagłe omdlenie miało związek z tym wydarzeniem w centrum handlowym i czy wszystko z nim w porządku? Takie pytania będą kołatać się w głowach widzów przez najbliższe odcinki, ponieważ to zdarzenie może spowodować dla niego nieprzyjemne konsekwencje. Vince Gilligan i Peter Gould nie raz udowodnili, że potrafią krótkimi scenkami zaintrygować widzów i teraz też im się to udało.
Na pewno spodziewaliśmy się większych „fajerwerków” po odkryciu, że Chuck nagrywał wyznanie Jimmy’ego. Lecz twórcy jedynie dali nam do zrozumienia, że to dopiero początek gry między braćmi, która pewnie potrwa cały sezon. Możemy się tylko domyślać, że to Kim okaże się „tajną bronią”, która sprawi, że nagranie stanie się wiarygodne. Jednak jego plany może pokrzyżować Ernesto, który usłyszał kluczową część przyznania się do winy przez młodszego z McGillów. Widząc wymieniającego baterie Chucka nie trudno było przewidzieć, co nastąpi. Zadziwiająca prostota jak na Better Call Saul, gdzie twórcy wybierają zazwyczaj bardziej pomysłowe rozwiązania. To zapowiada nerwowe chwile dla Jimmy’ego, jeśli jeszcze dodamy do tego konfrontację z wojskowym, który nie odpuści mu tej reklamy. Możemy zacierać ręce, że cała historia nabierze rumieńców. Szkoda tylko, że nie zaczęło się to już w bieżącym odcinku.
Na pewno jednak bardziej ciekawił nas wątek Mike’a, który został powstrzymany przed zastrzeleniem Hectora Salamanci. Ale i tutaj twórcy znowu postanowili przeciągać moment rozwikłania zagadki kartki z ostrzeżeniem. Chyba w każdym innym serialu okrutnie narzekalibyśmy na taki obrót sytuacji, gdzie poczynania tej postaci postępują w tak ślimaczym i mało ekscytującym tempie, ale nie w Better Call Saul. Wyrachowanie zawodowca, precyzja w ruchach i nieprzeniknione oblicze Jonathana Banksa jest tak hipnotyzujące, że powolność akcji jest niemal nie odczuwalna. Co więcej, tworzy ona też klimat serialu. Mimo to i tak wolelibyśmy konkretniejszy rozwój wydarzeń, niż wytrwałe poszukiwanie nadajnika w aucie.
Mabel to niezły odcinek, który pozwolił ponownie wczuć się w nieśpieszną atmosferę serialu. Co prawda przed Jimmym wciąż jest jeszcze daleka droga do przemiany w Saula, ale już jakieś perspektywy malują się na horyzoncie. Natomiast rozczarował brak Gusa, którego pojawienie się zapowiadano już w poprzednim sezonie, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Można się zgodzić, że ta legendarna postać zasługuje na „powrót” w pełnym blasku, ale z drugiej strony na pewno bardzo by ożywił ten epizod. A w rezultacie na jakieś większe emocje, poza współczuciem dla Jimmy’ego, musimy poczekać do następnego odcinka. Oby było ciekawiej!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat