Blood Drive: sezon 1, odcinek 8 – recenzja
Złaknieni kolejnych kilometrów rywalizacji na krwawym wyścigu znów mogą poczuć się zawiedzeni. W najnowszym odcinku Arthur i Grace spędzają w aucie tylko kilka chwil. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż serial znów udanie parodiuje oklepaną konwencję, trafiając zaczepnym żartem w jej najbardziej wyświechtane schematy.
Złaknieni kolejnych kilometrów rywalizacji na krwawym wyścigu znów mogą poczuć się zawiedzeni. W najnowszym odcinku Arthur i Grace spędzają w aucie tylko kilka chwil. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż serial znów udanie parodiuje oklepaną konwencję, trafiając zaczepnym żartem w jej najbardziej wyświechtane schematy.
Miasteczko pozbawione prądu, przypominające nieco mieścinę z kultowego Westworld. Szeryf z piekła rodem, kryjący pod szkłami przeciwsłonecznymi swoje prawdziwe ja. Slink raczący się świetną whisky w miejscowym saloonie. Grace próbująca poradzić sobie ze swoimi wewnętrznymi demonami, Uczony podrywający pewną seksowną (sic!) panią mechanik i Arthur próbujący ogarnąć cały ten bałagan. Wszystkie te motywy stanowią punkt wyjścia bieżącego odcinka i o dziwo zapowiadają się na zalążek całkiem błyskotliwej opowieści.
Mimo że główna oś fabularna nie jest niczym oryginalnym, tym razem podczas seansu nie odnosimy wrażenia powielania schematów. Dzieje się tak dzięki kilku błyskotliwym żartom i lekkości przy parodiowaniu westernowych standardów. Arthur zostaje zmuszony przez szeryfa do infiltracji obozu, którego mieszkańcy podobno zagrażają autochtonom z Red River. W tym samym czasie Grace spotyka Slinka w miejscowym saloonie. Pałając żądzą zemsty, postanawia pozbyć się raz na zawsze problemu wstrętnego organizatora wyścigu.
Jak łatwo się domyśleć, bohaterowie łączą w końcu siły, zły szeryf zostaje pokonany, a Slink wychodzi cało z opresji. Tym razem jednak podczas seansu nie odnosimy wrażenia odtwórczości. Po pierwsze jest dość zabawnie. Salwy śmiechu wywoływane są przez interakcje Uczonego z poszczególnymi bohaterami, jak i przez reakcje głównych bohaterów na sytuację w jakiej się znaleźli. Miasto pozbawione prądu, w którym znajduje się auto z napędem nuklearnym czy brak whisky w klasycznym saloonie to sprytne mrugnięcie okiem do widza, który ma już po dziurki w nosie tematów rodem z Dzikiego Zachodu. Prawdziwą perełką jest motyw przystojnego baristy, reklamującego z rozmarzeniem w oczach wyśmienitą kawę z etiopskich ziaren. Taka sytuacja w śmierdzącej kowbojskiej knajpie to prawdziwe kuriozum, zwłaszcza że w dzisiejszych „hipsterskich” czasach, znamy to aż nazbyt dobrze.
Nie tylko motywy westernowe zostają potraktowane ostrzem bezlitosnej satyry. Po raz kolejny twórcy kładą na ruszt tematykę romantyczną. Namiętne uniesienie Carpentera i Aki oraz love story Uczonego i pani mechanik to prawdziwa beczka śmiechu. Ich scenom miłosnym towarzyszy podkład muzyczny, kontrastujący z romantycznym obrazem bijącym z ekranu telewizora. Takie sprzeczności są siłą Blood Drive i skutecznie wprowadzają do serialu smaczki postmodernistyczne. Szkoda tylko, że to nie dzieje się za często, a większość odcinków skupia się jedynie na bezmyślnej sieczce, w której zapomniano o zabawie konwencją.
W bieżącym odcinku twórcy po raz kolejny próbują nadać dramatyzmu wydarzeniom, podbudowując psychologicznie postać Grace. Utrata siostry i próba odreagowania seksualnie na Arthurze z pewnością nie wniosła wiele do fabuły serialu, jednak jej również nie zaszkodziła. Takie wstawki są akceptowalne, o ile nie będą wprowadzać dłużyzn spowalniających akcję które wpływają dość mocno na ogólny poziom produkcji. Widać to szczególnie w wątku Aki i Carpentera. Abstrahując od smakowitej sceny erotycznej w bieżącym odcinku, to ich wspólna historia jest raczej zapychaczem i rzadko dzieje się tam coś ciekawego (wyjątek stanowi poprzedni odcinek, w którym Carpenter jest głównym bohaterem).
Blood Drive jest wciąż wyśmienitą rozrywką i świetną serialową propozycją na wakacje. Bieżący odcinek udowadnia, że twórcy mają wciąż w zanadrzu kilka błyskotliwych pomysłów na zabawę formą i treścią. Tym razem nie uświadczyliśmy demonów, faszystowskich amazonek i innych dziwactw. Można by rzec, że epizod jest wręcz kameralny w porównaniu do poprzednich odsłon. Moim zdaniem wyszło to serialowi na dobre. Całkiem nieźle się na nim bawiłem.
Źródło: zdjęcie główne: Syfy
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat