Chirurdzy: sezon 14, odcinek 20 – recenzja
Serial po raz kolejny bawi się konwencją i tym razem stawia na wyraźniejsze niż zazwyczaj poczucie humoru. Po kilku, raczej poważnych, odcinkach oferuje się nam epizod, który za punkt honoru bierze sobie rozbawienie widzów. I udaje się to już po kilku pierwszych minutach.
Serial po raz kolejny bawi się konwencją i tym razem stawia na wyraźniejsze niż zazwyczaj poczucie humoru. Po kilku, raczej poważnych, odcinkach oferuje się nam epizod, który za punkt honoru bierze sobie rozbawienie widzów. I udaje się to już po kilku pierwszych minutach.
Trzeba przyznać, że pod tym względem serial poradził sobie bardzo dobrze. Wątek komediowy został wpisany bezpośrednio w wydarzenia i na jego podstawie zbudowano całą oś fabularną. A zaczęło się od ciasteczek z dodatkiem narkotyków, którymi poczęstowano kilku lekarzy. Oczywiście wszystko w ramach zwykłej pomyłki. To, co wyglądało bardzo niewinnie i niegroźnie, zmieniło w cały szereg połączonych ze sobą wydarzeń o mniejszych lub większych skutkach dla pacjentów i samych lekarzy.
Początkowo taki pomysł mógł wydawać się za prosty i kiczowaty. Lekarze na haju, śmiejący się sami do siebie, gadający wyrwane z kontekstu bzdury nie stanowili większej wartości dla serialu. Fakt, było z czego się pośmiać, ale było to raczej płytkie i podstawowe poczucie humoru. Jednak wraz z rozwojem wydarzeń, stan odurzenia narkotykami pozwolił bohaterom serialu na zmierzenie się z ich problemami dnia codziennego, ich wątpliwościami i dylematami. I tutaj właśnie odgrywa się cała magia serialu: bardzo zgrabnie połączono to, co trudne i tragiczne z komedią, czy nawet satyrą. Dzięki temu, dostaliśmy świetny miks, który bardzo dobrze sprawdził się na ekranie.
Serial powoli rozwiązuje wątki, które od tygodni były żmudnie budowane. Konkurs,w którym od jakiegoś czasu biorą udział chirurdzy szpitala, w końcu zaczyna nabierać realnych kształtów. To właśnie podczas otwartych referatów na temat ich medycznych odkryć, zostały rozdystrybuowane felerne ciastka. Nie to jednak jest najważniejsze - te rewelacyjne projekty zaczynają mieć praktycznie zastosowanie w codziennym użytku. Przekonuje się o tym m.in. dr Wilson, który korzysta z “długopisu” dr. Webbera. Pomaga on rozpoznać zdrowe komórki od tych z rakiem, przez co podejmowanie decyzji na sali operacyjnej przychodzi sprawniej i bezpieczniej dla pacjenta. Była to również mała chwila chwały dla dr Wilson, której przypadło w udziale łagodzić narkotykowe szkody na niemalże wszystkich frontach.
Powraca też sprawa Marie Cerone, choć nie w takiej formie, jak byśmy się mogli spodziewać. Parę epizodów temu wyszło na jaw, że nazwisko Marie Cerone, zostało usunięte przez dr Ellis Grey, w walce o nagrodę Harper Avery. Jak się okazuje - nie było to tak do końca nieczyste zagranie ze strony matki Meredith Grey, ale wynik kruczków prawnych. Gdyby dr Cerone była współautorką nowej metody chirurgicznej - dr Ellis Grey nigdy nie uzyskałaby szans na wygraną. Przyczyna okazała się poważna - dr Cerone jest jedną z kilkunastu kobiet, które oskarżyły Harper Avery’ego (założyciel fundacji o tej samej nazwie) o molestowanie seksualne. W ramach porozumienia, w zamian za milczenie, kobietom zaoferowano pieniądze, ale również zakaz współpracy ze samą fundacją czy lekarzami pracującymi na jej zlecenie.
Tym samym, serial wpisuje się w ruch#MeToo, dodając swoje trzy grosze do całej dyskusji. I robi to bez oceniania, wypominków czy szykanowania kobiet za ich milczenie. Wręcz przeciwnie, podaje argumenty, dlaczego zostały podjęte takie a nie inne decyzje, podkreślając pozycję, w jakiej znajdowały się kobiety jeszcze kilkanaście lat temu. Ma to jeszcze mocniejszy wydźwięk, ponieważ cała dyskusja dotyczą problemu molestowania seksualnego przebiega miedzy dr. Jacksonem Avery, a jego matką Catherine i to właśnie z jej ust padają najmocniejsze i najbardziej poruszające słowa. Ta scena była poprzedzona minutami pełnymi śmiechu, luźnej atmosfery, można powiedzieć, że pewnego rodzaju błogości. Dlatego, kiedy w końcu echo słów Catherine zawisło w powietrzu, widzowie ze zdwojoną siłą mogą poczuć intencje twórców kryjącej się za jej postacią. Jak dla mnie, jest to bardzo dobrze rozegrany element. Od jakiegoś czasu serial Grey's Anatomy przestał być tylko produkcją rozrywkową - przez swoich bohaterów, scenarzyści komentują kondycję współczesnego społeczeństwa. Tym razem zrobili to z przytupem, zdecydowanie pokazując swoje stanowisko.
Nic dziwnego, że tak poważny temat został poruszony w tak luźnym odcinku. Sprawdza się to bardzo dobrze, pozwalając widzom nabrać odpowiedniego dystansu i nie czuć się zaszczutym monotematycznością. Utrzymano tutaj odpowiedni balans, by to co trudne podać w sposób zjadliwy. Dlatego reszta wątków stanowiła miła chwilę oddechu. Duży plus za przyznanie dr. Owenowi praw do opieki zastępczej nad niemowlęciem, co jest spełnieniem jego marzeń o posiadaniu dziecka. Prowadzi to też do swoistego rodzaju komedii sytuacyjnej, w której duży udział bierze jego była żona, dr Shepherd. Bardzo dobrze oglądało się też sceny z dr Kepner, która pod wpływem narkotyków była zdecydowanie ciekawsza niż w kilku poprzednich odcinkach. A także zasygnalizowano widzom pierwsze powody, dla których dr Robbins może opuścić szpital. Biorąc pod uwagę, że powstanie nowy spin-off z jej postacią w roli głównej, najwyższa pora, by zacząć żegnać jej postać w sensowny i widoczny sposób.
Śmiało można stwierdzić, że serial Grey's Anatomy może jeszcze zaskoczyć swoich widzów, mimo swojego stażu. Póki co, w tym sezonie zdarzyło się tylko kilka nieco słabszych odcinków, reszta jednak radzi sobie na przyjemnym poziomie. Nie jest zatem dużym zaskoczeniem, że serial dostał zamówienie na kolejny sezon. Jeśli utrzyma swoje dotychczasowe tempo, można śmiało założyć, że będzie warto na niego czekać.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat