Damnation: sezon 1, odcinek 4 i 5 – recenzja
Serial zwalnia tempo i nieszczególnie na tym zyskuje. Tym razem epizody nieco się dłużyły i pozostawiły po sobie to irytujące wrażenie, że tak naprawdę wcale nie ruszyliśmy do przodu.
Serial zwalnia tempo i nieszczególnie na tym zyskuje. Tym razem epizody nieco się dłużyły i pozostawiły po sobie to irytujące wrażenie, że tak naprawdę wcale nie ruszyliśmy do przodu.
Po ostatnich bardzo dobrych odcinkach serialu miałam duże oczekiwania względem produkcji. Być może to właśnie z tej przyczyny monotonia bieżących epizodów razi mnie wyjątkowo mocno. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zarówno odcinek 4 jak i 5 są dziwnie nijakie, płaskie, bez żadnej głębi. Nie ma wartkiej bieżącej akcji, czy porządnej konfrontacji z bronią, a twórcy z umiłowaniem skupiają się na wątkach pobocznych, które tak naprawdę wcale nie angażują.
Nie można oczywiście stwierdzić, że nie ma absolutnie żadnego postępu od zeszłego tygodnia. Przeciwnie – dowiedzieliśmy się znacznie więcej o przeszłości braci, co tylko podbudowało wizerunek Creeleya i Setha o dodatkowe cechy. Wiadomo już, że pierwszy był za dziecka bity i gnębiony przez ojca, a drugi niejednokrotnie zbierał baty gdy stawał w jego obronie. Retrospekcje dobrze korespondują z tym, co dzieje się w fabule bieżącej – kolejne konfrontacje braci jeszcze bardziej uwypuklają fakt, że Creeleyowi wcale nie chodzi o uśmiercenie kaznodziei. Mamy tu raczej do czynienia ze specyficzną braterską miłością – jestem przekonana, że gangster w kowbojskim kapeluszu prędzej sprzeciwi się swoim pracodawcom niż pozwoli tknąć swojego brata. Wyjaśnienie jego trudnej przeszłości z prostytuującą się matką jednocześnie argumentuje też przysawiązanie mężczyzny do Bessie – Creeley prawdopodobnie czuje w niej matczyne dobro, którego albo zaznał albo właśnie mu zabrakło. Jeszcze nie wszystko o nim wiemy i trudno stwierdzić, dlaczego się samookalecza, ale przynajmniej w całej układance przybył tym sposobem jeden puzel.
W tym miejscu jednak cała produkcja zaczyna się jakoś rozmywać. Początkowo spodziewałam się, że będziemy tu mieli do czynienia z walką dobra ze złem, typowym starciem dwóch światów, uosabianych przez silne, charyzmatyczne jednostki. Postrzegałam Creeleya jako świetnie zarysowanego antagonistę z charakterem, jednak im dalej brniemy w fabułę, tym bardziej traci on na wyrazistości. Kaznodzieja natomiast z biegiem czasu odsłania swoją naturę rozbójnika, co również kłóci się z jego pierwszym wizerunkiem. Być może to właśnie było celem twórców – by w pewnym sensie odwrócić role o 180 stopni. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tylko było to rozplanowane z większą konsekwencją. W tym scenariuszu Creeley bez powodu robi się miękki, a duchownego wystarczy przekupić wódką, by przywiązał człowieka do maski samochodu i urządzał sobie przejażdżki po wsi, rechocząc ze śmiechu. Mało to przekonujące.
Z kolejnymi odcinkami utwierdzam się natomiast, że prawdziwe zło uosabia tutaj Connie. Czekam z niecierpliwością aż pojawi się w mieście, bo prawdopodobnie dopiero to wprowadzi w serialu odpowiednią dynamikę – im częściej Creeley i Seth się spotykają, tym mniejsze emocje budzą ich rozmowy. Potrzeba tu kogoś z zewnątrz, kogo przybycia nikt się nie spodziewa – tajemnicza morderczyni spełnia wszystkie wyznaczniki idealnego złoczyńcy. I choć prawdopodobnie całość zakończy się tym, iż bracia staną ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi, na razie mnie to nie zniechęca – owszem, brzmi sztampowo, ale i tak chętnie zobaczę co się wydarzy w miasteczku po przybyciu Connie. Żałuję, że twórcy poświęcają jej tak mało czasu – raz pojawia się na ekranie siekając wszystkich w pień, zaś potem przez długi czas nie ma o niej choćby wzmianki, jak to było w odcinku numer 5. Nie wiadomo, czy jest daleko, czy blisko, jak wyglądają jej kolejne kroki... Zamiast tego tracimy czas na księgowego, czy dawnego znajomego Setha, którzy nie wzbogacają bieżącej akcji o żadną wyrazistą iskrę. Szkoda, bo to trochę czas stracony.
Damnation trochę za wolno się rozkręca. O ile nie raziło to w pierwszych odcinkach, na półmetku sezonu oczekiwałabym jednak czegoś więcej. Zapowiadany bunt rozszedł się po kościach, w związku z czym trudno ocenić, na czym tak naprawdę opiera się bieżąca akcja – same rozmowy między bohaterami nieszczególnie sprzyjają jej tempu i żałuję, że zapomniano o planowanej konfrontacji - czekanie na nią zaczyna się już odrobinę dłużyć. Mam nadzieję, że dalej będzie lepiej. Tym razem 6.5.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat