Detektyw: sezon 3, odcinek 1-5 – recenzja
Data premiery w Polsce: 12 stycznia 2014Czy HBO udało się przywrócić serialowi Detektyw kondycję z pierwszego sezonu? Zapraszamy do przeczytania naszej bezspojlerowej recenzji.
Czy HBO udało się przywrócić serialowi Detektyw kondycję z pierwszego sezonu? Zapraszamy do przeczytania naszej bezspojlerowej recenzji.
Drugi sezon serialu Detektyw, którego twórcą jest Nic Pizzolatto, okazał się wielkim rozczarowaniem. Przeniesienie miejsca akcji z małej miejscowości do wielkiego miasta spowodowało utratę lubianego przez widzów klimatu. Do tego nowym bohaterom zabrakło charyzmy. Na szczęście HBO nie jest telewizją, która szybko się zniechęca. Gdy dostrzega w jakimś swoim serialu potencjał, to w niego inwestuje. Szefostwo amerykańskiego giganta postanowiło dać twórcy tyle czasu na dopracowanie trzeciego sezonu, ile będzie potrzebował. Miał wrócić na plan wtedy, gdy skończy i będzie zadowolony z materiału. Ta taktyka już nie raz HBO się opłaciła. Nie są oni niewolnikami ramówki. Zależy im na tym, by serwowane widzom produkcje były na odpowiednim poziomie. Dlatego w zeszłym roku nie otrzymaliśmy finałowego sezonu Game of Thrones. Jest to taktyka, jaką ta telewizja przyjmuje także w Polsce. Na drugi sezon Wataha przyszło nam czekać trzy lata, a prace nad Ślepnąc od świateł trwały cztery. Opłaciło się. I tak też jest z trzecim sezonem Detektywa, w którym udało się przywrócić wszystko, czego zabrakło w poprzedniej odsłonie.
Tradycyjnie nowa opowieść nijak nie łączy się z poprzednimi. Obserwujemy pracę detektywa Wayne’a Haysa (Mahershala Ali) i jego partnera Rolanda Westa (Stephen Dorff), którzy starają się rozwiązać zagadkę tajemniczego zniknięcia dwójki dzieci w hrabstwie Ozark. Hays gra w tej fabule główne skrzypce. Na jego przykładzie widzimy, jak z pozoru błaha sprawa wpływa na psychikę funkcjonariusza, który służył w wojsku i niejedno już w życiu widział. Historia bowiem toczy się na trzech płaszczyznach, w trzech mocno oddalonych od siebie okresach. Do zaginięcia doszło w latach 80., wtedy też rusza główne śledztwo. Następnie, mniej więcej dziesięć lat później, gdy ta niby zamknięta sprawa zostaje ponownie otwarta. Po czym wykonujemy kolejny skok, by zobaczyć, a raczej usłyszeć w szczerym telewizyjnym wywiadzie o jej finale. Obserwujemy świat z perspektywy starzejącego się Wayne’a, tyle że za każdym razem jest to zupełnie inny człowiek. Widać, jak te wydarzenia go zmieniły. Jak mocno odcisnęły się na jego psychice i podejściu do zawodu, a nawet na całym jego życiu. Gdy spotykamy go po raz pierwszy, jest funkcjonariuszem widzącym sens swojej pracy. Dziesięć lat później spotykamy go jako zgorzkniałego, cynicznego detektywa, który stracił serce do wykonywanego zawodu. Jego emerytowana wersja to człowiek skołowany. Pełen bólu. Mahershala Ali pokazał, że jest genialnym aktorem potrafiącym przekazać widom wiele odcieni emocji. Nie każdy aktor potrafi unieść na swoich barkach ciężar całego serialu. Ali temu podołał.
Oczywiście to nie jest produkcja, w której błyszczy tylko jeden aktor. Partnerujący mu Stephen Dorff, choć zepchnięty na mocny drugi plan, także prezentuje wysoki poziom. Nie ma tym razem w obsadzie osoby, która nie udźwignęłaby powierzonej roli. Zarówno Carmen Ejogo, Brandon Flynn, Ray Fisher czy Scoot McNairy wnoszą do tej produkcji masę energii.
Jak dla mnie możemy przyjąć, że 2. sezon True Detective to był nieszczęśliwy wypadek przy pracy. Wyrzućmy go zatem z pamięci. Nowa odsłona jest genialna zarówno pod względem fabularnym, jak i wizualnym. Historia, jaką przyjdzie nam śledzić, jest skomplikowana i gdy już myślimy, że wiemy, o co chodzi, okazuje się, że ma ona drugie dno. Nic Pizzolatto bawi się z nami w kotka i myszkę. Robi to jednak z pewną finezją. Co chwila, poprzez przeskoki w czasie, odkrywa kolejne karty. Ani razu nie wywołując u widza poczucia zagubienia.
3. sezon Detektywa to także uczta dla oczu. Ozark, podobnie jak w serialu Netflixa, jest miejscem na pozór spokojnym, ale przy bliższym przyjrzeniu się - pełnym zepsucia. Zamieszkałym przez zdegenerowanych ludzi. To, plus nastrojowa muzyka, podbija klimat grozy. Z pewnością nikt nie chciałby się tu zatrzymać. Nawet przejazdem.
Nic Pizzolatto odrodził się jak feniks z popiołów, zachwycając kolejną opowieścią i w pełni odkupując swoje winy za poprzednie fiasko. Jednak chciałbym zaznaczyć, że ta ocena jest postawiona jedynie w oparciu o pierwsze pięć odcinków z ośmiu. Mam nadzieję, że finał historii jest równie zaskakujący jak część drogi do niego.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat