Farciarz Gilmore 2 - recenzja filmu
Po 29 latach Netflix postanowił dać widzom kontynuację historii legendy golfa. Adam Sandler powraca jako Farciarz Gilmore i chce udowodnić, że nadal potrafi rozbawić swoich widzów i może nieco zagrać na ich nostalgii. Czy to sequel godny pierwszej części przygód niespełnionego hokeisty, który potrafi trafiać piłką do dołka? Zapraszam na recenzję.
Po 29 latach Netflix postanowił dać widzom kontynuację historii legendy golfa. Adam Sandler powraca jako Farciarz Gilmore i chce udowodnić, że nadal potrafi rozbawić swoich widzów i może nieco zagrać na ich nostalgii. Czy to sequel godny pierwszej części przygód niespełnionego hokeisty, który potrafi trafiać piłką do dołka? Zapraszam na recenzję.

Moda na sequele po naprawdę wielu latach chyba nigdy się nie skończy. Parafrazując klasyka: „Ludzie lubią słuchać tych piosenek, które dobrze znają”. Dlatego po dwudziestu latach na ekranach pojawiła się kontynuacja Vinci, za chwilę po trzydziestu jeden latach dostaniemy nową Nagą Broń, a Netflix właśnie wypuścił drugą część Farciarza Gilmore'a. W 1996 roku Adam Sandler stworzył niezapomniany obraz młodego narwańca, któremu nie wyszła kariera hokeisty, ale odnalazł swoją drogę na pole golfowe. Tamta produkcja miała swój niepowtarzalny urok, to była absurdalna jazda bez trzymanki, ale stała za tym także może nie odkrywcza, ale bardzo solidna fabuła.
Czasy się zmieniły i trzeba było nowego Farciarza Gilmore'a dostosować nieco do panujących trendów. Nie zrezygnowano jednak ani z kloacznych żartów, ani z wulgarnego języka, ani z czarnego humoru. Ten ostatni postanowiono nawet mocno podkręcić. Nie spodziewałem się, że ten film od początku uderzy w tak mroczne tony, i że zrobi to z taką lekkością, że w sumie każdy machnie na to ręką. Na pewno wielkim atutem produkcji jest poziom komedii. Jednak już nagromadzenie żartów w pewnym momencie zaczyna męczyć, nawet jeśli na pięć wypowiedzianych kwestii cztery naprawdę bawią, to po godzinie zaczyna robić się to odrobinę nudne. Zwłaszcza że nie ma w tym większej głębi. Komedia tylko dla samej komedii, to tak jakby prowadziło się rozmowę z kimś, kto potrafi tylko opowiadać żarty, choćby nie wiem jak zabawne były, w końcu zrobią się męczące.
Dodatkowo twórcy odjechali za daleko w swojej próbie przypodobania się młodszej widowni. Przerysowany czarny charakter, abstrakcyjny turniej niczym z kiepskiego anime i komiksowi przeciwnicy. W pewnym momencie Farciarz Gilmore 2 staje się niezamierzoną karykaturą, czymś co naprawdę ciężko się ogląda. Trzeci akt, od momentu rozpoczęcia rywalizacji z drużyną MaxiGolfa psuje wszystko, co do tej pory było dobre. A zdarzyło się kilka perełek. Jak choćby nieoczywiste cameo, którymi film jest wypełniony. Gwiazdy muzyki, wielcy świata sportu, naprawdę w kilku miejscach można nieźle się zdziwić.
Z plusów na pewno można wymienić jeszcze niemal ciągłe puszczanie oczka do fanów pierwszej części. Znajdziemy tu całą masę nawiązań, niektórych oczywistych, innych całkiem dobrze zakamuflowanych. Świetnie ogląda się nawiązania do innych klasyków kina, przygotowania a la Rocky. Gonienie zabawkowego samochodu na baterie to niemal jeden do jeden przeniesienie treningu z kurą w wykonaniu Włoskiego Ogiera. Co bardziej spostrzegawczy odnajdą jeszcze kilka innych podobnych easter eggów. Druga część próbuje oddać hołd jedynce, i przez niemal godzinę naprawdę się to udaje. Mamy emocje, totalnie rozbitego głównego bohatera, niezłe tło. A jednak fabuła absolutnie nie dowozi. Można czerpać z tego filmu przyjemność na zasadzie totalnego wyłączenia. Ten film chce być Farciarzem Gilmorem, ale nie potrafi uchwycić ducha pierwszej części. Naśladownictwo jest tylko powierzchowne, na poziomie w większości trafionych żartów.
A sam Adam Sandler? Jak w tym wszystkim wypada główny bohater? Na pewno nie ma w sobie tego zacięcia i zaangażowania co kiedyś. Scenariusz poniekąd zmusza go do bycia nieco innym człowiekiem niż zwykle, musi grać osobę nieco bardziej rozbitą i zmęczoną życiem, ale wydaje mi się, że Sandler gra w tej produkcji na pół gwizdka. Całe otoczenie stara się, by wypadł dobrze, a on delikatnie mówiąc, sprawia wrażenie, jakby robił tym wszystkim ludziom łaskę. Naprawdę mało jest momentów, kiedy aktor autentycznie cieszy się, że jest na planie. Adam wciąż potrafi rozbawić, potrafi pokazać natychmiastową zmianę nastroju. W dialogach nie wypada specjalnie dobrze, nie ma chemii między nim a kimkolwiek innym z obsady. Jego relacja z dziećmi totalnie nie przekonuje.
Jeśli chcecie niezobowiązująco się pośmiać, to przez pierwszą godzinę Farciarza Gilmore'a 2, będzie Wam to dane. Humor sytuacyjny oraz kilka perfekcyjnych, mocnych, czasami bezlitosnych one-linerów to znak rozpoznawczy tego filmu. Jednak później zaczyna to nieco przypominać kosmiczny mecz, udający, że nie jest kreskówką ze stajni Zwariowanych melodii. I to rzuca niestety dość duży cień na końcowy odbiór filmu. Nostalgiczny powrót nie jest w pełni udany. To mogła być historia z gatunku bezpiecznych sequeli, postanowiono jednak dołożyć od siebie za dużo zbyt absurdalnych rozwiązań, by dało się przejść nad tym do porządku dziennego. Z prostej historii o golfie i o spełnianiu marzeń stworzono pseudowalkę dobra ze złem, z szalonym naukowcem w tle.
A na koniec jeszcze w dość żenujący i wymuszony sposób skopiowano zakończenie „jedynki”. Tam wyszło to naturalnie, tu wzbudziło we mnie politowanie. Mimo wszystko nie żałuję tego seansu Farciarza Gilmore'a 2.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 58 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1945, kończy 80 lat
ur. 1959, kończy 66 lat
ur. 1964, kończy 61 lat

