Feud: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Organizacja kolejnych odcinków serialu Feud jest tak schludna i uporządkowana, jak jego kadry. Ryan Murphy obrał ciekawą strategię – w każdym poszczególnym epizodzie porusza jeden główny problem natury społecznej, który zresztą jest podsumowany jego wymownym tytułem.
Organizacja kolejnych odcinków serialu Feud jest tak schludna i uporządkowana, jak jego kadry. Ryan Murphy obrał ciekawą strategię – w każdym poszczególnym epizodzie porusza jeden główny problem natury społecznej, który zresztą jest podsumowany jego wymownym tytułem.
I tak odcinek numer dwa (The Other Woman) skupia się na relacjach damsko-męskich i trójkącie, w jaki za sprawą swojej zdrady wikła się reżyser, Robert Aldrich (Alfred Molina), zaś trzeci (Mommie Dearest) subtelnie zastanawia się nad macierzyństwem i figurą matki oraz jej relacjami z własnymi dziećmi – nie dość, że zarówno Bette, jak i Joan wpasowują się w tę kategorię, na światło dzienne zostaje wyciągnięta również przeszłość i ich własne relacje rodzinne. Niespieszne tempo narracji, jak i wyżej wymieniona problematyka, jaką podejmuje serial, bardzo do siebie pasują i sprzyjają rozmyślaniom. Dodatkowo niwelują dystans, jaki panuje między wielką gwiazdą kina a widzem - obserwujemy troski i zmartwienia naszych bohaterek, mając dostęp do ich ludzkiego oblicza. Zdecydowanie sprzyja to empatii i - w efekcie końcowym - sympatii, jaką zaczynamy darzyć obydwie postaci. Po trzech odcinkach serialu przybywa nam już określeń i cech charakteru, jakie można im przypisać - Joan wyraźnie jawi nam się jako pedantyczna perfekcjonistka, która zawsze i wszędzie stara się w uprzejmy sposób pokazać klasę, zaś Bette to temperamentna i pewna siebie kobieta, która twardo stąpa po ziemi i nie boi się mówić (czy raczej bluzgać) tego, co myśli. Gra aktorska, jaką prezentują Susan Sarandon i Jessica Lange, jest niesłychanie przekonująca – trudno wyobrazić sobie lepiej dobraną obsadę.
Bette i Joan w dalszym ciągu darzą się chłodnym uczuciem, coraz bardziej sobie dogryzając, a nawet posuwając się do rękoczynów. Jednak tak naprawdę można pokusić się o stwierdzenie, że między aktorkami panuje schematyczne „love-hate relationship” – wydaje się, że ciężko im żyć ze sobą, ale bez siebie jest jeszcze gorzej. Co bowiem miałaby robić Bette, jeśli nie dogryzać rywalce? A na co narzekałaby Joan, jeśli nie na tupet filmowej siostry...? Momentami wydaje się, że obydwie panie są dla siebie jak przyjaciółki – zdarza im się pogawędzić, a nawet uśmiechnąć się do siebie... Wystarczy jednak najmniejszy bodziec, by nienawiść i wzajemna pogarda rozgorzała na nowo. Powody do żywej nienawiści dopiero zaczynają się kumulować na froncie Bette-Joan, co nieuchronnie prowadzi do wybuchu.
Głównym motywem, który powraca w kolejnych odcinkach Feud jest przemijanie. Bohaterki na każdym kroku utwierdzają się w tym, że czasy ich młodości odeszły w niepamięć, a uświadamiają sobie to najczęściej podczas obserwowania licznie występujących na planie zgrabnych i młodych kobiet, czy nawet własnych córek, które coraz mniej przypominają dzieci. I choć obydwie mają wielkie trudności, by się z tym pogodzić, Bette radzi sobie lepiej ze względu na swój twardy charakter. Joan natomiast jest nękana depresjami i napadami lęku, wróżąc sobie błyskawiczny koniec kariery, a co za tym idzie – bankructwo, utratę domu i dorobku życia. Walka o Oscara staje się więc dodatkowo podbudowana – tu już nie chodzi o prestiż, złotą statuetkę, czy zrobienie na złość swojej konkurentce, a o zapewnienie sobie bytu i nieśmiertelności. W pewnym bowiem wieku, człowiek coraz boleśniej zdaje sobie sprawę z tego, że i jego czas kiedyś dobiegnie końca.
Odcinki numer 2 i 3 nieco rozbudowują również postać reżysera. Poznajemy go już nie tylko na planie, ale i w życiu codziennym – możemy między innymi zaobserwować jego chłodne relacje z żoną, od której ucieka w ramiona swoich aktorek. Wątek Aldricha, tak jak i wątek Heddy Hooper (Judy Davis), przebojowej dziennikarki, wprowadzają widza w świat jeszcze innych, typowo hollywoodzkich problemów – fałszu, interesowności, zawiści, obłudy i wzajemnego wbijania sobie noży w plecy. Warto zauważyć, że Hedda wciąż pełni tylko funkcję pośrednika – nie wiemy o niej zupełnie nic, pojawia się tylko po to, by wysłuchiwać żali lub soczystych plotek do zamieszczenia w swoim magazynie. Jej wystąpienia na ekranie nadają jednak tempa historii, zatem tym bardziej liczę, że przyszłe odcinki skupią się na niej w nieco większej mierze, bo to zwyczajnie interesująca postać.
W kolejnych odcinkach powróciły też Catherine Zeta-Jones i Kathy Bates. Obydwie w dalszym ciągu wcielają się w role narratora i przywołują czarno-białe retrospekcje z minionych planów zdjęciowych, na których lśniły przed laty Bette oraz Joan. Za ich pośrednictwem, zaczynamy zdobywać rozmaite ciekawostki z przeszłości aktorek, które mogą w pewnym momencie stać się podwaliną dla bieżącej relacji między nimi. To jedyny moment na odwołanie się do historii, bo w bieżącej fabule pełnej intryg i drobnych zgrzytów zwyczajnie nie byłoby na to miejsca. Główna akcja toczy się tu i teraz - w modelowym, aktorskim i udawanym świecie, gdzie wszyscy tak naprawdę nieustannie muszą grać swoje role. I choć w znacznej mierze przebywamy na planie filmu Co się zdarzyło Baby Jane?, twórcy serialu położyli równie mocny nacisk na same wątki biograficzne i życiorysy bohaterek, zachowując tym samym świetnie zrównoważony całokształt fabularny – niczego tu ani za dużo, ani za mało.
Jeśli zaś chodzi o sprawy techniczne, w Feud nie ma miejsca na bylejakość ani przypadkowość. Cała strona wizualna w dalszym ciągu stoi na najwyższym poziomie: precyzyjne kadry dopięte są na ostatni guzik, a każda barwa i odcień – od czerwieni garsonki, poprzez kolor elewacji, aż do natężenia promienia słonecznego – gra w nich równie ważną rolę. Podtrzymuję swoją opinię po odcinku pilotowym i w dalszym ciągu uważam, że w kwestii estetycznej mamy tu do czynienia z prawdziwym dziełem sztuki, które w dodatku emanuje specyficznym, przyjemnym i pociągającym klimatem. Poszczególne ujęcia połyka się wzrokiem, a towarzysząca scenom muzyka rodem z thrillerów Hitchcocka (niezastąpiona w momentach, gdy w głowie Bette lub Joan świtają kolejne przesłanki do wszczęcia wojny z rywalką) wywołuje specyficzny dreszczyk emocji.
Dwa kolejne odcinki w najmniejszy sposób nie zaniżyły poziomu świetnego pilota. Historia ładnie się klei i jest podawana ciekawie i nienachalnie. Za sprawą retrospekcji oraz przedstawiania bohaterek w ich codziennych obowiązkach i zmartwieniach, możemy coraz bardziej się z nimi związać. Na tym etapie jednak żadna z nich nie ma jeszcze na tyle przebicia, by stać się tą, której będziemy kibicować. Sarandon i Lange wspinają się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, zaskarbiając sobie naszą sympatię po równo. Być może moment, w którym jako widzowie będziemy musieli opowiedzieć się po jednej stronie sporu, nigdy nie nadejdzie – patrząc równowagę, jaką na wszystkich płaszczyznach utrzymuje serial, można przypuszczać, że do końca pozostaniemy tu jedynie zaciekawionymi obserwatorami, szanując argumenty obu pań.
Feud ma w sobie ogrom potencjału, a historia – choć bardzo prosta – potrafi nas zaskoczyć i zainteresować. Trudno mówić o rzeczach słabych, gdy takowe w zasadzie wcale tu nie występują. Trzy pierwsze odcinki zasługują na zdecydowane 8/10 – zanosi się na to, że dalej będzie tylko lepiej.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat