Film: „Jestem numerem cztery”
Michael Bay to już uznana na rynku firma - gdy pójdziemy do kina na film sygnowany jego nazwiskiem możemy spodziewać się dużo nieskomplikowanej rozrywki pod postacią banalnych historii i mnóstwa cieszących oczy efektów specjalnych. Nie inaczej jest w przypadku „Jestem numerem cztery”. Wybuchy, kosmici, szkolne problemy, wybuchy, miłość, kosmici, wybuchy i tak w kółko. Przez niemal dwie godziny.
Michael Bay to już uznana na rynku firma - gdy pójdziemy do kina na film sygnowany jego nazwiskiem możemy spodziewać się dużo nieskomplikowanej rozrywki pod postacią banalnych historii i mnóstwa cieszących oczy efektów specjalnych. Nie inaczej jest w przypadku „Jestem numerem cztery”. Wybuchy, kosmici, szkolne problemy, wybuchy, miłość, kosmici, wybuchy i tak w kółko. Przez niemal dwie godziny.
„Jestem numerem cztery” to opowieść o nastolatku posiadającym kosmiczne pochodzenie. Nie wiadomo, jak do końca trafił na Ziemię, nie znamy też powodów jego emigracji. Istotne jednak jest to, że ma ośmiu rodaków i na jego nieszczęście część z nich zostaje wytropiona i zabita. Jak się okazuje, przybysze mogą być zabici tylko w określonej kolejności i właśnie przyszła jego kolej. On bowiem jest tytułowym Numerem Cztery.
Fabułę trudną nazwać zbyt złożoną, przypomina ona do złudzenia odcinek dowolnego serialu z ogólnodostępnych amerykańskich stacji. Łatwa, przyjemna zabawa, która raczej w małym stopniu angażuje widza, a tych wolących ambitniejsze dzieła wręcz odstrasza. Złudzenie (i porównanie) to nie jest przypadkiem – twórcy „Jestem numerem cztery” na co dzień zwykle są związani z telewizją. Scenarzyści, Alfred Gough i Miles Millar, kilka lat temu stworzyli „Smallville”, a teraz pracują nad remake’iem „Charlie’s Angels”, zaś ich współpracownik, Marti Noxton przez lata pisał scenariusze do „Buffy: The Vampire Slayer”. Jeśli dodać do tego odpowiedzialnego za reżyserię „The Shield”, D.J. Caruso, to powoli obraz zaczyna nabierać kolorów, a my dowiadujemy się, czemu „Jestem numerem cztery” jest takie płytkie.
Co ciekawe, obraz oparty jest na książce pod tym samym tytułem. Trudno powiedzieć, jak wypada on w stosunku do pierwowzoru (ten dostępny w Polsce będzie dopiero od 24. lutego), ale kompletny brak oryginalności, jakim cechuje się opowiadana historia może sprawić, że bardziej doświadczony widz spadnie z fotela. Ileż razy już oglądaliśmy kosmitów pod ludzkimi postaciami, ileż razy widzieliśmy ludzi próbujących opanować swoje nadprzyrodzone moce? Aż chciałoby się zaśpiewać „Ale to już było”! Problem w tym, że następny wers tej piosenki przeczy realiom – to zapewne nie ostatnia taka produkcja i że „wróci więcej” to więcej, niż pewne. Choćby w sequelu tegoż filmu.
Całość ratuje strona wizualna produkcji i bynajmniej mowa tu nie tylko o efektach specjalnych. Alex Pettyfer może nie stanie się kolejnym Pattinsonem, ale kobietom na pewno przypadnie do gustu. Z kolei męska część widowni nacieszy swoje oczy widokiem przesadnie słodkiej Dianny Agron, znanej głównie jako Quinn z „Glee”) Najciekawszą kreację zaprezentowała jednak Teresa Palmer, czyli filmowa Numer Sześć. Jej cięty język i australijski akcent trzeba uznać za jedne z najjaśniejszych stron obrazu.
Niestety nawet dobrze dobrana obsada nie ratuje „Jestem numerem cztery”. Aktorzy grają na tyle, na ile pozwala scenariusz, a że ten nie daje im większego pola do popisu, to mamy do czynienia z obrazem przeciętnym. Nie złym, nie dobrym, ale po prostu średnim. I na dodatek podobnym do dziesiątek innych produkcji.
Ocena: 5/10
___________________________
Okiem M.R.: Porównywanie "Jestem Numerem Cztery" do wielu serialowych, typowo amerykańskich produkcji wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Film zrobiony jest pod nastolatków, którzy idąc do kina oczekują płytkiej, prostej historii przepełnionej szybką akcją i efektami. Obraz niczym nie zaskakuje i nie ma w sobie za grosz oryginalności (ile to już widzieliśmy produkcji o nastolatkach/kosmitach z nadprzyrodzonymi mocami).
Produkcja nie dość, że schematyczna, pozostawia też oczywistą furtkę do sequela. Czy takowy powstanie? Pokażą wyniki finansowe. Do kina iść można, jednak lepiej nie nastawiać się na emocjonujący i pełen zaskoczeń seans. Obraz ratuje jedynie Teresa Palmer, która niestety pojawia się na ekranie dosyć rzadko, a sprawia o wiele lepsze wrażenie niż reszta obsady.
Ocena: 5/10
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat