„Hercules” DVD – recenzja
Data premiery w Polsce: 25 lipca 2014Postać Herculesa wyjątkowo dobrze czuje się w popkulturze, o czym zresztą świadczy popularność jego wizerunku: od Schwarzeneggera prężącego muskuły w Nowym Yorku, poprzez animację z Disneya, aż po Kevina Sorbo w skórzanych gaciach. Hercules Bretta Ratnera próbował ugryźć temat od nieco innej strony - niestety połamał sobie na nim kilka zębów.
Postać Herculesa wyjątkowo dobrze czuje się w popkulturze, o czym zresztą świadczy popularność jego wizerunku: od Schwarzeneggera prężącego muskuły w Nowym Yorku, poprzez animację z Disneya, aż po Kevina Sorbo w skórzanych gaciach. Hercules Bretta Ratnera próbował ugryźć temat od nieco innej strony - niestety połamał sobie na nim kilka zębów.
"Hercules" był przedsięwzięciem na swój sposób ambitnym: próbą połączenia letniego blockbustera spod znaku umięśnionych facetów i odciętych kończyn oraz rewizji mitu o półboskim siłaczu. Oto bowiem Hercules, ścigany przez koszmary, wraz z grupą swoich towarzyszy funkcjonuje jako najemna grupa do zmieniania klęski w zwycięstwo. Ubicie zbójów, pozbycie się przeciwników politycznych, zabicie tyranów – wszystko za odpowiednią cenę. Problem pojawia się, gdy Hercules decyduje się pomóc królowi Tracji: z jednej strony ma poczucie, iż wreszcie czyni coś dobrego, z drugiej – coraz więcej elementów wskazuje, iż sytuacja w Tracji wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać…
Przyjęta formuła pozornie nie pozostawiała wiele miejsca na błąd: ot, wziąć charakterystycznego aktora (Dwayne Johnson nadaje się do tego idealnie), ubrać go w skórę lwa, dać drużynę żywcem wyjętą z papierowego RPG, podrzucić wątek romantyczny, złego króla, dramatyczną przeszłość i mnóstwo wrogów, a potem wypełnić film szalenie efektownymi, krwawymi starciami. Niestety Ratner pokazuje, że nawet coś tak prostego można zepsuć. O ile sam Hercules prezentuje się odpowiednio „posągowo”, to jego drużyna składa się albo z sympatycznych cwaniaczków (Amfiaraos i Autolycos), albo z absolutnie zbędnych kukieł (Atalanto, Iolaosie - na was patrzę), ale koniec końców brakuje chemii między tymi – ponoć wieloletnimi – towarzyszami, podobnie jak w przypadku Ergenii, granej przez Rebeccę Ferguson: jej relacja z Herculesem sprowadza się do bycia „damą w opałach”. Zawodzą również – niestety! – walki. Pierwsza stoczona bitwa wypada bardzo pozytywnie - jawi się niemal jako piekło: pełne chaosu, trupów, przypadkowej śmierci, strachu i szaleństwa. Potem jednak Hercules bierze armię w ryzy i po długim (oraz całkiem miło przedstawionym) procesie treningu tworzy chodzącą maszynę zniszczenia… która sprawia, że kolejne starcia przypominają przesuwanie figurek po planszy: bez polotu, bez szaleństwa i bez emocji. Nawet finał nie powoduje skoku ciśnienia, a jeśli film o zarzynających się wojownikach nie powoduje szybszego bicia serca, no to mamy problem.
[video-browser playlist="652851" suggest=""]
Jak na ironię reżyserowi wyszło to, co paradoksalnie najłatwiej można było zepsuć: zrewidowanie mitu Herculesa. W wizji Ratnera to nie żaden heros ani półbóg – co najwyżej wyjątkowo skuteczny i piekielnie silny najemnik, doskonale rozumiejący, iż reklama jest dźwignią handlu. Heros w interpretacji Johnsona to swoisty celebryta wykorzystujący mity i ludzką wiarę do napędzania sobie klientów i budowania swojej legendy; ostatecznie co za różnica, czy ubito pretendentów do tronu czy hydrę i czy zrobiło to sześciu najemników czy jeden półbóg - opowieść musi trwać! A że jest blagą i bohater trochę nie dorasta do swojego wizerunku… Dobrze się to zresztą wpisuje w ogólne założenia Ratnera, który mit całkowicie odziera z jego nadnaturalności – wszystkich jego bogów i monstrów – choć raz za razem pozostawia nieco miejsca na pytanie, czy aby na pewno... Zresztą moment spotkania z „centaurami” to jeden z ciekawszych patentów wizualnych tego filmu i żal trochę, że nie wystarczyło go, by lepiej ogarnąć sceny walk.
Wydanie DVD nie oszałamia, ale nie jest źle. Łącznie otrzymujemy około pół godziny dodatków, oczywiście – jak to bywa z dodatkami – nietłumaczonych. Szkoda tym bardziej, że fragmenty te są niekiedy ciekawsze od samego filmu – by wspomnieć chociażby materiał o efektach specjalnych, pokazujący, jak dużą część z nich stanowiła stara, dobra pirotechnika, a CGI było elementem tricków, a nie ich podstawą. Całkiem miły był również dodatek o postaciach, pokazujący niestety, jak bardzo niewykorzystany został ich potencjał i jak mizernie wyszło wykrzesanie prawdziwego „ognia” między bohaterami. Niestety, dodatki średnio rekompensują fakt, iż w naszym kraju dostępna jest jedynie oryginalna, niewydłużona wersja "Herculesa". Z jednej strony – biorąc pod uwagę finansowe osiągnięcia produkcji – nie powinno to dziwić, z drugiej jednak wersje rozszerzone stały się właściwie standardem. Skoro więc istniała możliwość, czemu z tego zrezygnowano?
Zobacz również: „Hercules” – usunięte sceny
"Hercules" to film niewykorzystanej szansy: niezła obsada, ciekawe pomysły na demitologizację herosa, pieczołowicie przygotowane scenografie i kostiumy okazały się niestety niewystarczające wobec średniego scenariusza, mizernie rozpisanych postaci oraz nieumiejętnie budowanej dramaturgii, zwłaszcza w scenach bitew. Nie jest to bynajmniej obraz zły - można go obejrzeć z przyjemnością i czerpać zadowolenie zarówno z widoku Dwayne’a Johnsona wymachującego maczugą, jak i z rewizjonistycznego podejścia do mitów greckich z ludzkim Herculesem… ale po tygodniu od seansu niewiele zostaje w głowie, a film rozpływa się w morzu podobnych średniaków.
Poznaj recenzenta
Piotr SarotaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat