Inwazja: sezon 1, odcinek 8 - recenzja
W najnowszym odcinku Inwazji bohaterowie przemierzają kontynenty, komunikują się z Obcymi, romansują ze sobą i planują zniszczenie najeźdźców. Dzieje się dużo, ale serial wciąż przedstawia historię w sposób całkowicie nieangażujący.
W najnowszym odcinku Inwazji bohaterowie przemierzają kontynenty, komunikują się z Obcymi, romansują ze sobą i planują zniszczenie najeźdźców. Dzieje się dużo, ale serial wciąż przedstawia historię w sposób całkowicie nieangażujący.
Głównym problemem Inwazji jest fatalny scenariusz. O ile reżyseria i warstwa techniczna stoją na zadowalającym poziomie, to fabułę rozpisano w tak miałki sposób, że nic dziwnego, iż opowieść nie wywołuje żadnych emocji. Weźmy przykładowo scenę, w której Ward dzwoni z budki telefonicznej do swojej żony. Sekwencja bezlitośnie zjada minuty ekranowe – ani nie dowiadujemy się z niej niczego istotnego, ani nie wzruszamy, poznając skrawki tragicznej przeszłości żołnierza. Trwa to wszystko zbyt długo, brakuje finezji w dialogu, nie chwyta za serce tak, jak powinno. Wielka szkoda, bo jawi się tu przestrzeń do metaforycznej opowieści o współczesnym Odyseuszu, który przemierza światy – zarówno uciekając, jak i wracając. Być może taką ideę twórcy chcieli zaimplementować temu wątkowi, ale poprzez słabe i leniwe scenopisarstwo nie wybrzmiewa to właściwie.
W drugiej połowie odcinka Ward spotyka się z Casparem i Inwazja, ze znamiennym sobie urokiem, przenosi postać do całkiem nowego wątku. Wszystko na to wskazuje, że uformowana właśnie drużyna będzie odpowiedzialna za zniszczenie Obcych. Trudno powiedzieć jak twórcy przedstawią konfrontację Caspara z kosmitami, ale miejmy nadzieję, że bronią chłopaka nie będą ataki epileptyczne. Niestety, ze scenarzystami Inwazji wszystko jest możliwe, więc trzeba przygotować się psychicznie, że wybiorą linię najmniejszego oporu. Spójrzmy, jaką drogę przeszedł Caspar od zahukanego chłopca aż do obrońcy Ziemi. Kilkadziesiąt minut ekranowych wystarczyło, żeby ukazać tak istotną przemianę. Jego historia jest zupełnie niewiarygodna, a krzątanina po zrujnowanym mieście mało interesująca. W bieżącym odcinku Caspar trafia na zwęglone zwłoki swojej matki. Jaka jest jego reakcja? Nie ma jej w ogóle. Co chcieli twórcy pokazać poprzez marsowe oblicze chłopca? Krótki monolog o jej zamiłowaniach muzycznych zupełnie nie spełnia swojej funkcji. Podobnie jak w przypadku Warda, nie odczuwamy nic, oglądając sceny, które dla odpowiedniego wydźwięku powinny mieć ładunek emocjonalny.
W bieżącym epizodzie znajdziemy nieco więcej science fiction niż do tej pory, bo motywem przewodnim odsłony jest kontakt z obcą cywilizacją. Każdy z bohaterów w pewien sposób zbliża się do rozwiązania zagadki najeźdźców, ale nikt nie odkrywa game changera, który zmieni nieco układ pionków na szachownicy. Przełomu brak, a zbliżamy się przecież do finału serialu. Szkoda, że science fiction mogące być alternatywą dla jednostajnej obyczajówki, również wpada w koleiny nudy i marazmu. Mitsuki, która wydaje się być najbliżej kosmitów, przez całą długość swojego wątku klepie w klawiaturę i rzuca górnolotne sekwencje w stylu: „Nie umiemy ze sobą rozmawiać, to może porozumiemy się z Obcymi". Finalne odkrycie bohaterki nie jest efektem jej genialnych umiejętności, a wynikiem leniwego scenopisarstwa. Zamiast finezyjnego pomysłu na zwrot akcji Mitsuki wysyła w kosmos rzewne nagrania jej wielkiej miłości. To dopiero przynosi rezultat. Czy można sobie wyobrazić bardziej kuriozalną drogę na fabularne skróty? Właśnie takie motywy zabijają napięcie w serialu i sprowadzają go na manowce infantylności.
Paradoksalnie najmocniejszym wątkiem odcinka jest historia Aneeshy, która wpada w ramiona swojego adoratora. Bohaterka pozwala sobie na chwilę intymności z nowo poznanym mężczyzną, mimo że w pobliżu znajduje się jej rodzina. Trudno jednak osądzać panią Malik, bo to kolejny etap jej przemiany w niezależną i silną kobietę. To właśnie Aneesha jest najbardziej spójną postacią w serialu i to z nią najłatwiej sympatyzować. Protagonistka jako jedyna odbywa odczuwalną podróż wewnątrz siebie. Co prawda aktorka Golshifteh Farahani ogrywa wszystkie emocje miotające bohaterką jednym zatroskanym grymasem, ale w natłoku wszechobecnych mielizn i głupot to właśnie Aneesha jest powodem, dla którego warto oglądać Inwazję.
Miał być kontakt z obcą cywilizacją, science fiction pełną gębą i satysfakcjonujące rozwiązanie zagadki. Finalnie dostaliśmy nieporadne próby łączenia fantastyki, obyczajówki i egzystencjalizmu w jakąś znaczącą ideę. Inwazja dostarcza nam więc to samo, co w większości poprzednich odcinków – kompletny brak emocji.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat