Kingdom Hearts III – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 29 stycznia 2019Na kontynuację tej nietypowej serii musieliśmy czekać niemal 7 lat. Czy Kingdom Hearts III warte było tak długiego wyczekiwania?
Na kontynuację tej nietypowej serii musieliśmy czekać niemal 7 lat. Czy Kingdom Hearts III warte było tak długiego wyczekiwania?
Kingdom Hearts to bez wątpienia jedna z najbardziej wyjątkowych serii w całej branży gier wideo. Połączenie bohaterów z filmów i animacji Disneya, Final Fantasy i oryginalnych bohaterów wyglądających jak żywcem wyciągnięci z anime na papierze brzmi absurdalnie. W praktyce jednak sprawdza się to świetnie – najlepszym dowodem na to jest sam fakt, że seria istnieje od 2002 roku i nadal ma się dobrze. I chociaż takie połączenie wydaje się wprost idealne dla najmłodszych graczy, to jednak ci mogą łatwo pogubić się w wyjątkowo skomplikowanej historii, pełnej bohaterów, czarnych charakterów, postaci drugo- i trzecioplanowych, a także licznych zwrotów akcji, których nie powstydziłby się sam M. Night Shyamalan.
Kingdom Hearts III rozpoczyna się w momencie zakończenia poprzedniej odsłony, czyli Dream Drop Distance – Yen Sid stara się przygotować bohaterów do ostatecznego starcia z Xehanortem, głównym antagonistą cyklu. Sora, wraz ze swoimi wiernymi towarzyszami – Donaldem i Goofym, wyrusza na podróż w celu odzyskania utraconych wcześniej mocy, Riku i Miki przemierzają Krainę Ciemności, w której utknęła Aqua, a do walki szykują się też Kairi i Lea. Powraca tu też o wiele więcej bohaterów i przeciwników, którzy na przestrzeni lat pojawili się w tej serii. Wielkimi nieobecnymi są jednak postacie z Final Fantasy, których z jakiegoś powodu tutaj zabrakło.
Niestety, z uwagi na to, jak rozbudowane uniwersum wytworzyła seria Kingdom Hearts, przystosowanie gry do potrzeb wszystkich graczy (warto przypomnieć, że trzecia część to debiut tej serii na Xboksie) wymagało pewnych kompromisów. Teoretycznie mamy tutaj do czynienia ze streszczeniem najważniejszych wydarzeń, jednak trwa ono zaledwie kilkanaście minut i mam wrażenie, że osoby, które w poprzednie części nie grały, nie wyciągną z niego niemal nic. Postanowiono więc ratować się bardzo bezpośrednią ekspozycją, która widoczna jest tu na każdym kroku – postacie co chwilę przypominają nam o wydarzeniach z poprzedniczek. Mam wrażenie, że można byłoby to zrealizować nieco lepiej – np. przygotowując obszerniejsze, trwające dłużej streszczenie poprzednich odsłon. Jasne, wymagałoby to więcej pracy od deweloperów, ale już wcześniej pokazali, że jest to możliwe – wystarczy wspomnieć chociażby o trwającym 3 godziny 358/2 Days czy godzinnym χ Back Cover z kolekcji remasterów wydanych na PlayStation 4.
Daniem głównym są tu oczywiście światy Disneya, które przyjdzie nam zwiedzić. Twórcy tym razem postawili przede wszystkim na nowości. Trafimy tu więc m.in. do królestwa Corona z Tangled, Arendelle z Frozen czy San Fransokyo z Big Hero 6. Wszystkie robią spore wrażenie i wyglądają jak żywcem wyjęte z filmów animowanych, chociaż już prezentowane tam historie pozostawiają nieco do życzenia – najbardziej widoczne jest to w krainie z Toy Story, której wątek Sory wydaje się dodany na siłę. Znacznie lepiej wypada to w lokacji z Monsters, Inc, gdzie w przedstawianą historię umiejętnie wpleciono pojawienie się jednej z postaci z przeszłości. Oprócz tego dostajemy też m.in. wspomniane przed momentem Arendelle i Coronę, które niemal 1 do 1 przenoszą historie znane z filmów, dodając do tego bohaterów gry – momentami oglądamy dokładnie te same sceny, które mogliśmy oglądać w kinie, po prostu tym razem są one przygotowane na silniku gry.
Świetne wrażenie robi konstrukcja światów. Poprzednie odsłony serii Kingdom Hearts przyzwyczaiły graczy do niewielkich, pociętych lokacji, których eksploracja była przerywana wszędobylskimi ekranami ładowania. Tym razem do naszej dyspozycji oddano znacznie bardziej rozległe tereny i chociaż grze nadal daleko jest do produkcji z otwartym światem, to zwiedzanie krain sprawia tu znacznie więcej satysfakcji. Szczególnie że są one wypełnione atrakcjami – możemy oddać się poszukiwaniu skrzynek oraz robieniu zdjęć (tak – główny bohater w grze ma specjalny „smartfon” pozwalający mu na strzelanie fotek) ukrytym symbolom Myszki Miki. Do tego dochodzą też liczne wyzwania i minigierki.
Każdy ze światów oferuje coś nowego – w królestwie Corona możemy spróbować swoich sił w tańcu z mieszkańcami, a w sklepie Galaxy Toys, który zwiedzamy wraz z Chudym i Buzzem Astralem, mamy możliwość pokierowania zabawkowymi mechami lub wskoczenia do fikcyjnej gry wideo zatytułowanej Verum Rex. Do tego dochodzi też możliwość gotowania posiłków z sympatycznym szczurkiem Remym oraz powraca Gummiship – czyli chyba najbardziej znienawidzony przez graczy element serii. Tutaj został on znacznie zmodyfikowany i latanie statkiem nie jest aż taką męką jak w poprzedniczkach, chociaż momentami i tak potrafi zirytować i mam wrażenie, że gdyby tego zabrakło to nikt by za tym nie płakał.
Wszystko to stanowi przyjemne (nie licząc Gummishipa) urozmaicenie dla podstawy rozgrywki, czyli walki z napotykanymi co chwilę oponentami. I w tym aspekcie w teorii nie zmieniło się zbyt wiele. Podstawowe ataki wyprowadzamy poprzez ciągłe naciskanie jednego przycisku, co szybko staje się monotonne. Na szczęście z pomocą przychodzą naprawdę liczne i zróżnicowane ataki i zdolności specjalne.
Powracają więc umiejętności, które wykonujemy wraz z naszymi kompanami – możemy wystrzelić Goofiego w przeciwników lub wraz z Donaldem sprowadzić na nich deszcz meteorów. Nie zabrakło tu też znanych z poprzednich odsłon przywołań – tym razem możemy zyskać tymczasowe wsparcie ze strony Ralpha Demolki czy Simby. Nowością są zaś atrakcje oraz specjalne formy naszej broni, która jest połączeniem miecza i klucza. Te pierwsze pozwalają nam na przeniesienie na pole bitwy m.in. pirackiego statku, karuzeli czy rollercoastera, dając nam sporą przewagę w starciu. Drugie pozwalają nam przekształcić Keyblade m.in. w tarczę, różdżkę, kusze, młot, a nawet... yo-yo, zupełnie odmieniając przy tym sposób walki głównego bohatera. Duży plus również za zwiększenie maksymalnego rozmiaru drużyny – koniec wybierania między Donaldem i Goofym, a gościnnym udziałem innych bohaterów w naszej ekipie.
Dzięki temu walka, choć na pozór prosta i niezbyt rozbudowana, sprawia mnóstwo frajdy i jest niezwykle widowiskowa. Na ekranie cały czas coś się dzieje – mnóstwo tu błysków, świateł, wybuchów i efektów – Michael Bay byłby dumny! Cieszy również fakt, że towarzyszące tym atakom animacje możemy przewinąć, bo są one miłe dla oka, ale po kilkudziesięciu takich pokazach mogą już nieco męczyć.
Cała oprawa graficzna jednak oczu nie męczy – wręcz przeciwnie. Kingdom Hearts III na każdym kroku zachwyca. Lokacje są bardzo różnorodne i utrzymane w różnym stylu, co znajduje również odzwierciedlenie w wyglądzie bohaterów – Sora, Donald i Goofy przyjmują postać plastikowych zabawek w krainie z Toy Story, a w Monstropolis zmieniają się w potwory. Same krainy wyglądają zaś na żywcem wyjęte z kinowych czy telewizyjnych ekranów, są pełne barw i detali, a ich przemierzanie sprawia ogromną frajdę, szczególnie gdy zna się ich filmowe pierwowzory. Naprawdę trudno jest się tu do czegokolwiek przyczepić i dzieło Square Enix jest jedną z najładniejszych produkcji ostatnich miesięcy, mimo tego, że bardzo daleko mu do fotorealizmu. Nie licząc świata z Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl, który utrzymany jest w realistycznej stylistyce i mocno wyróżnia się na tle pozostałych.
Nie zawodzi też udźwiękowienie, ale to raczej nikogo nie zdziwi – zawsze było ono wizytówką cyklu. Usłyszymy tu zarówno utwory znane z filmów, jak i oryginalne kompozycje, a za warstwę muzyczną odpowiada trójka kompozytorów – Yoko Shimomura, Takeharu Ishimoto i Tsuyoshi Sekito zadbali o to, by zapadała ona w pamięć. Świetnie wypadają też głosy postaci – w większości ról znanych z animacji usłyszymy aktorów znanych z filmowych pierwowzorów. Nie brakuje tu też innych gwiazd - Haley Joel Osment powraca jako Sora, a Rutger Hauer zastąpił Leonard Nimoy w roli Xehanorta.
Kingdom Hearts III to gra wyjątkowo trudna do ocenienia. Sam przygotowując się do tej recenzji poświęciłem około 130 godzin na ogranie poprzedniczek, przeczytanie streszczeń i podsumowań, aby zrozumieć całą historię i... udało się to tylko połowicznie. Nadal jest tu sporo wydarzeń, które ciężko zrozumieć, a „trójka” nie odpowiada na wszystkie nurtujące graczy pytania. Z drugiej jednak strony jest to seria, której nie trzeba koniecznie doświadczać w taki analityczny sposób. Można traktować tę historię jako typowy konflikt dobra ze złem, w którym obie strony są w klarowny sposób zaznaczone, a i tak bawić się całkiem nieźle z uwagi na przyjemny system walki, liczne minigry i przepiękną oprawę. Z całą pewnością warto dać tej produkcji szanse - chociażby ze względu na obecność znanych i lubianych postaci z Disneya.
Plusy:
- świetna grafika,
- muzyka i udźwiękowienie,
- postacie i światy Disneya,
- liczne minigry i inne atrakcje,
- przyjemna rozgrywka.
Minusy:
- fabuła, w której mogą pogubić się nawet fani serii,
- brak obszerniejszego podsumowania historii z poprzedniczek,
- sekwencje ze sterowaniem Gummishipem nadal nie zachwycają.
Źródło: fot. Square Enix
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat