Like a Dragon: Yakuza - odcinki 4-6 (finał sezonu) - recenzja
Liczyłem na to, że Like a Dragon: Yakuza będzie serialem, który jakością zbliży się do świetnego Fallouta, ale niestety się przeliczyłem.
Liczyłem na to, że Like a Dragon: Yakuza będzie serialem, który jakością zbliży się do świetnego Fallouta, ale niestety się przeliczyłem.
W recenzji pierwszych trzech odcinków serialu Like a Dragon: Yakuza wspominałem, że produkcja Amazona wiele rzeczy robi źle, ale mimo tego potrafi zaciekawić widza i zachęcić do obejrzenia całości. Niestety finałowe odcinki nie dostarczają satysfakcjonującej kulminacji. Zamiast tego widzimy kolejne odstępstwa od gier i dostajemy bardzo dyskusyjny cliffhanger...
Ostatnie epizody kontynuują dość chaotyczne skakanie pomiędzy rokiem 1995 i 2005. W tej pierwszej linii czasowej obserwujemy drogę Kazumy Kiryu do stania się "Smokiem Dojimy", czyli (według logiki przyjętej przez scenarzystów) czempionem brutalnych walk na gołe pięści. W drugiej zaś powoli zbliżamy się do nieuchronnego konfliktu pomiędzy organizacjami przestępczymi: Tojo i Omi.
Trzy ostatnie odcinki jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że skondensowanie ciągnącej się 10 lat historii na zaledwie sześć epizodów było strzałem w kolano. Absolutnie wszystko jest tutaj zrobione po łebkach, a przez to wypada zwyczajnie niewiarygodnie. Na relację pomiędzy Kiryu i Nishikim narzekałem już wcześniej, ale jeszcze gorzej wypadają wszystkie interakcje Kazumy z Yumi. Między postaciami nie ma kompletnie żadnej chemii. Z jakiegoś powodu – jak sugeruje JEDNA scena – próbowano zrobić z tego jeszcze jakiś trójkąt miłosny. Po co? Nie mam zielonego pojęcia, bo nie zostało to pociągnięte.
Co gorsza, scenarzyści postanowili jeszcze bardziej ograniczyć czas na zbudowanie postaci, które fani marki lubią, na rzecz wprowadzenia zupełnie nowych wątków. Postać Aiko, będąca serialowym wymysłem, jest szalenie irytująca i przerysowana do granic możliwości. Pojawia się tylko po to, by namieszać. Nie da się z nią sympatyzować nawet wtedy, kiedy teoretycznie powinniśmy to robić. Nie ma w sobie absolutnie żadnej głębi, która mogłaby jakkolwiek zaciekawić odbiorców. To zresztą powszechny problem w tym serialu. Odniosłem wrażenie, że w zasadzie każdą postać można tutaj opisać jakąś jedną cechą. Aiko – irytująca, Kiryu – gbur (choć w grach to jedynie fasada), Majima – świr, a Nishiki – zafiksowany wyłącznie na zemście.
Rozwiązanie drugiej z nowości, które w grach się nie pojawiały, czyli tajemnicy diabła z Shinjuku (jego modus operandi kojarzy się raczej z serią Judgment, a nie Yakuza), osobiście bardzo mnie rozczarowało. Spodziewałem się, że może to się tak zakończyć, ale liczyłem, że jednak będę w błędzie. Niestety twórcy mnie nie zaskoczyli.
Sytuacji nie ratują nawet sceny akcji, a szkoda, bo jednak gry stoją fabułą i pojedynkami właśnie. Walk jest nie tylko mało, ale są one też zrealizowane w bardzo przeciętny sposób. Choreografia pozostawia wiele do życzenia, a wszechobecne cięcia nie pomagają. Na dodatek i w tym aspekcie próżno szukać jakichś szczególnych odniesień do serii stworzonej przez Ryu Ga Gotoku Studio. Ograniczają się one w zasadzie tylko do najjaśniejszego punktu serialu, czyli Majimy (mającego może z 10 minut na pokazanie swoich możliwości) i bardzo subtelnego easter egga nawiązującego do postaci znanej jako Mr. Try and Hit Me. Nie dane było nam zobaczyć, jak Kiryu okłada zbirów rowerami, wykonuje "Tiger Dropa" czy zrywa z siebie marynarkę razem z koszulą.
Jeszcze przed premierą wspomniano, że aktorzy nie grali w gry i był to celowy zamysł, by przedstawili własne, autorskie wersje znanych postaci. Niestety mam wrażenie, że nikt z ekipy odpowiedzialnej za serial nie miał do czynienia z tą serią lub ewentualnie ograniczył się do obejrzenia jakiegoś mocnego skrótu. Efektem tego są sceny, które u miłośników Yakuzy mogą wywoływać niesmak – jak to, co zrobiono z Taigą Saejimą. Materiał źródłowy potraktowano mocno po macoszemu, a szkoda, bo był w tym potencjał na coś wspaniałego i momentami widać tego drobne przebłyski (klimat Kamurocho, postać Majimy). To jednak za mało, by serial ten uznać za coś więcej niż tylko "średniaka", o którym zapomni się parę godzin po dotarciu do finału.
Problemem jest też to, że trudno komukolwiek ten serial z czystym sumieniem polecić. Większość fanów marki najprawdopodobniej będzie rozczarowana poczynionymi zmianami, a osoby nieznające gier mogą pogubić się w fabularnym miszmaszu i mieszaniu ze sobą dwóch wątków, które dzieli 10 lat. Like a Dragon: Yakuza nie sprawdza się nawet jako serial o przestępczości w Japonii, bo i w tym aspekcie łatwo o znalezienie czegoś ciekawszego – Tokyo Vice, fantastyczne Giri/Haji: Pomiędzy powinnością a wstydem czy też warte uwagi Jak dym.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat