Miłość od pierwszego wejrzenia
Dwóch i pół ciągle w znakomitej formie! Może nie tak doskonałej jak kilka sezonów temu, ale na pewno wywołującej niejeden uśmiech na twarzy. A wszystko za sprawą niewielkich zmian.
Dwóch i pół ciągle w znakomitej formie! Może nie tak doskonałej jak kilka sezonów temu, ale na pewno wywołującej niejeden uśmiech na twarzy. A wszystko za sprawą niewielkich zmian.
To zadziwiające, jak niewiele trzeba było, aby Dwóch i pół znów osiągnęło zadowalający poziom. Im bliżej finału jedenastego sezonu, tym twórcy bardziej się starają. I to widać!
Brawa należą się za postać Barry'ego. Podkreślam to niemal co recenzję, ale Clarke Duke jest rewelacyjny i godnie zastąpił Jake'a, nawet go momentami przewyższając. Kolejne brawa należą się za to, że scenarzyści zobaczyli, iż ich własny wymysł w postaci Jenny w ogóle się nie sprawdza. Tym samym postanowili córce Charliego mocno ograniczyć czas antenowy. I wreszcie brawa należą się za decyzję Alana, żeby powiedzieć Gretchen całą prawdę.
Z tą prawdą bym oczywiście za mocno nie przesadzał, wszak stało się to zupełnie przypadkowo, ale dzięki temu nie trzeba było pozbywać się świetnie funkcjonującego związku. Gretchen i Alan wydają się dla siebie stworzeni, a na drodze stały im dwie postaci. Jedną z nich jest Lyndsey, drugą zaś - Jeff. Pierwszej trudno się pozbyć, ale druga to wymysł wyobraźni młodszego z Harperów, więc nie stanowił większego problemu. Im bardziej jednak brnął w kłamstwa, tym było gorzej i tym bardziej przekonywałem się do tego, że Gretchen jednak odejdzie. Nic bardziej mylnego, za co twórcom serdecznie dziękuję. Po świetnej scenie przekomarzania się, kto powinien zapłacić, siostra Larry'ego sięga do portfela Alana i przeżywa szok. Na szczęście wszystko szybko wraca do normy, ale moment, w którym ukochana Harpera żegna się z Jeffem i wita z Alanem, jest znakomity.
[video-browser playlist="635374" suggest=""]
Dobrze rozwiązano też wątek Waldena i Kate. Po ciekawym i udanym wykorzystaniu konwencji czarno-białego serialu postanowiono wprowadzić postać, która odmieni życie Schmidta. Wątek Kate był moim zdaniem niepotrzebny. Mocno wyeksploatowany, osiągnął już swój cel i można było się go pozbyć. Brakowało jednak alternatywy. Nią na pewno jest Vivian, grana przez Milę Kunis. Nawet gdybym nie wiedział, że tę dwójkę coś łączy poza planem (i to spore coś, bo za jakiś czas urodzi im się dziecko), to pomyślałbym, że szykuje się romans. Chemia pomiędzy Ashtonem a Milą jest świetna. Dawno już nie było tak pasującej partnerki dla Schmidta.
Scenarzyści bawią się przede wszystkim licznymi nawiązaniami, smaczkami i konwencją. Dawno żadna postać nie miała tak dobrze rozpisanych dialogów jak Vivian. Zaczyna się od świetnego nawiązania do starszych epizodów (z Charliem Sheenem), potem przechodzimy do pierwszej wizyty Waldena w domku, a dalej to już jazda bez trzymanki. Najbardziej obrywa się filmom i serialom, w którym ktoś z tej dwójki grał. Różowe lata siedemdziesiąte? Nie ma sprawy, Vivian o tym wspomni. "Stary, gdzie moja bryka?" Jasne! O tym także wspomni, patrząc prosto w oczy Kutcherowi. Takich nawiązań jest oczywiście o wiele więcej.
Dziewiętnasty odcinek przynosi wiele uśmiechu za sprawą licznych mrugnięć okiem do fanów i dobrych decyzji fabularnych. Końcówka nie zaskakuje, choć marzenie senne Waldena jest bardzo ciekawe. Wiadomo było, że ta dwójka jeszcze się nie połączy, ale fajnie by było. Gdybym miał pisać maila do twórców, to prosiłbym ich o rychłe spiknięcie Waldena z Vivian, następnie podtrzymanie wątku Alana i Gretchen, a potem wielki happy end na koniec dwunastego sezonu. Dwóch i pół jak mało który sitcom na niego zasługuje, ale i tak jest bardzo dobrze.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat