Lucy daje szansę rozwinąć skrzydła grającej tytułową postać Scarlett Johansson. Oto bowiem aktorka powtarza akrobacje, które widzieliśmy ostatnio w Kapitanie Ameryce: Zimowym żołnierzu, dodając do nich parę nowych, powszechnie uznawanych za nadprzyrodzone zdolności. Instrumentarium Czarnej Wdowy uzupełnia więc m.in. telekineza, telepatia, lewitacja, metamorfoza i podróżowanie w czasie. Właściwie każdą z wyjątkowych mocy, jakie kiedykolwiek znalazły się w kinie, Luc Besson wpisał do scenariusza.
Choć przez całe 90 minut reżyser nie pozwala widzowi nudzić się ani przez chwilę, to jednak niespecjalnie też próbuje go czymkolwiek zaskoczyć. Lucy to nie tylko film, któremu brak świeżości i nowych pomysłów – to produkcja wręcz antyoryginalna. Besson wykorzystuje wszystko, co wymyślono w ciągu ostatnich kilku dekad, i kompiluje w jedną całość. Łatwiej właściwie wymienić tu brakujące filmowe motywy. Do głowy przychodzą mi na razie tylko naziści i kosmici, aczkolwiek być może ponowny seans skróci i tę niezbyt długą listę.
Trudno nie wypominać będącemu jednocześnie reżyserem i scenarzystą Bessonowi inspiracji, skoro główny wątek opiera na jednym z najbardziej przemielonych przez popkulturę motywów: co się stanie, jeśli jakiś człowiek zacznie używać więcej niż 10% mózgu? Wielokrotnie obalany przez naukowców mit wykorzystywano już zarówno na małym (Heroes, Kyle XY), jak i dużym ekranie (Limitless, The Sorcerer's Apprentice). Besson kopiuje poza tym szereg innych pomysłów (i niestety klisz), sprawiając, że najsensowniej Lucy będzie opisywać nie za pomocą przymiotników, ale samych tytułów filmów, do których się odwołuje. Żeby nie być gołosłownym, oto krótkie streszczenie: The Matrix, 2001: Odyseja kosmiczna, Transcendence, Terminator, Drzewo życia, "Akira". W linijce niżej należy zaś dodać echa wcześniejszych produkcji Bessona, bo – rzecz jasna – i tych nie brakuje. Spodziewajcie się więc nawiązań do Taxi, Piątego elementu, Nikity i Leona zawodowca.
[video-browser playlist="633474" suggest=""]
Nie ma w Lucy również poczucia zagrożenia, a co za tym idzie – szczególnie wielkiego napięcia. Tytułowa bohaterka szybko staje się niemal niezniszczalna, a ciągłe ataki azjatyckiej mafii (dodajmy, że wyjątkowo stereotypowej), są jedynie pretekstem do pokazania widowiskowych strzelanin i pościgów. Film w ryzach trzyma na szczęście Scarlett Johansson, świetnie sprawdzając się w licznych scenach akcji i z zaciśniętymi zębami przechodząc przez kolejne etapy scenariusza. Ten natomiast rozwija się wprost proporcjonalnie do głównej bohaterki – im ta staje się zdolniejsza i mądrzejsza, tym opowiadana historia zdaje się być coraz bardziej idiotyczna.
Niektórzy krytycy na Zachodzie przykładają do filmu Bessona teorię idealizmu transcendentalnego Immanuela Kanta. I choć w istocie na jej podstawie można zastanawiać się nad kwestią poznawania zagadnień metafizycznych, rozmawianie o filozofii niemieckiego profesora wydaje się zbyt wielkim komplementem dla Lucy. W końcu jak można na serio brać film, w którym Morgan Freeman grający najwybitniejszego naukowca na Ziemi swoim głębokim głosem oznajmia nam, że wszyscy wykorzystujemy swój mózg jedynie w 10%?
Gdyby Lucy wyszła spod rąk nieznanego filmowca, mówilibyśmy pewnie o niezłej rzemieślniczej robocie. Po kimś takim jak Luc Besson spodziewamy się jednak znacznie więcej niż tylko teledyskowego efekciarstwa.