Egmont
Z początku miałem problem z pierwszym tomem Niepisanych. Za dużo tu było odniesień do Harry’ego Pottera. Historia z serii o Tommym, chłopcu odkrywającym znajomość magii i walczącym ze złem wcielonym, arystokratycznym wampirem, zbyt bezpośrednio nawiązywała do wspomnianej sagi o nastoletnim czarodzieju, by nie wzbudzać poczucia, że Carey posunął się w obszarze inspiracji ciut za daleko…
Ale z każdą kolejną stroną tego komiksu okazywało się, że strategia oparcia całej fabuły na podwalinie skojarzeń z serią Rowling jest solidnie przemyślana i stanowi zaledwie punkt wyjścia do nakreślenia iście magicznej opowieści o tym, jakie znaczenie (i moc zarazem) ma literatura. A raczej Literatura!
Carey dał się poznać nie tylko jako sprawny scenarzysta komiksowy, rozwijający wymyślone przez kogoś postaci (mistrzowskie rozwinięcie Lucyfera z uniwersum Sandmana), ale też jako wprawny pisarz, parający się klasycznym urban fantasy (cykl o Felixie Castorze), jak i nowatorskimi opowieściami o zombie (Pandora wydana jako M.R. Carey). Nie powinno więc dziwić, że i tym razem autor sięga po czyjąś literacką postać… i wywraca ją na nice.
Źródło: EgmontBo choć Tommy z Niepisanych zdaje się istnym wcieleniem Harry’ego, to jednak – kiedy zdrapiemy wierzchnią pozłotkę i sięgniemy w głąb wykreowanego świata – odkrywamy świat o wiele bardziej złożony i niesamowity, a zarazem sięgający o wiele dalej w literacki dorobek, o wiele głębiej w przestrzeń literatury światowej niż tylko parafrazowanie opowieści o małym czarodzieju.
Rzuca nas Carey w objęcia rzeczywistości, gdzie literatura i jej bohaterowie nie są tylko autorskimi mistyfikacjami, zaklętymi na powieściowych kartach, ale świadomymi, choć nie do końca samostanowiącymi (bo podlegającymi zewnętrznym, literackim prawom) tworami. A granica pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym, co wymyślone, bezpowrotnie zostanie dla bohaterów (i dla nas zarazem) zatarta.
Bawi się tutaj Mike Carey z jednej strony klasyczną, współczesną baśnią – mam śmiałość zakładać, że baśnią najbardziej w dzisiejszych czasach rozpoznawalną – o Harrym Potterze, by w pewnym stopniu redefiniować ją, (może nie bezpośrednio, ograniczają go jednak prawa autorskie), rozbudowywać, opowiadać na nowo. Wyrywać ze świata wyłącznie fikcji, literackiej kreacji, a następnie transferować na rzeczywistość, przynajmniej tę opowiadaną przez siebie. I – co warto podkreślić – na tym nietypowy retelling Harry’ego Pottera bynajmniej się nie kończy, bo Carey wraz z rozwojem fabuły sięga po kolejne, mniej lub bardziej klasyczne, dzieła literackie i przeobraża je, implementując wybrane elementy do swojej opowieści. Mówiąc najoględniej – słowo ciałem się staje.
Mamy tutaj oczywiście tylko wierzchnią warstwę baśniowości, bo cała historia jest pełnokrwistą narracją dla dorosłych. Nie brak wątków kryminalnych, ale znajdziemy i dużą dawkę horroru, także w tej krwawszej odmianie. Pojawią się ikony grozy (i nie tylko), znów opowiedziane inaczej, ale z pieczołowitością osadzonych w osi fabularnej Niepisanych.
Graficznie ujęte jest to przez Petera Grossa w charakterystyczny dla niego „rozedrgany, rozmazany realizm”, gdzie granica między prawdą a fikcją mocno zaciera się także w warstwie rysunku. Plansze zaś zdają się wręcz niedbale rozplanowane. Przestrzeń w wielu kadrach lub całych planszach gubi perspektywę, odkształca się, załamuje. Wynika to jednak ze świadomych posunięć, z chęci osadzenia czytelnika w świecie pełnym wątpliwości co do tego, na co patrzy. Czy to sen, czy oniryczna jawa? Gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna majak? Gross dobrze wkomponowuje się ze swoimi czasem nieco topornymi rysunkami w specyfikę opowieści.
Całość zdaje się podążać ścieżkami, jakimi kroczył Gaiman, konstruując uniwersum Sandmana. Panowie Carey i Gross zdają się iść jego śladami, budować swój świat z gaimanowską manierą, ale z bardziej jeszcze bezpośrednim ukłonem do kulturowego, literackiego dorobku ludzkości.
I ja to kupuję!
Poznaj recenzenta
Mariusz Wojteczek