„San Andreas” Blu-ray – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 czerwca 2015Kino katastroficzne odbiło się od dna. Po zeszłorocznym, koszmarnie nieudolnym "Epicentrum" gatunek broni się dzięki "San Andreas". W dodatku Dwayne Johnson świetnie radzi sobie w starciu z żywiołami.
Kino katastroficzne odbiło się od dna. Po zeszłorocznym, koszmarnie nieudolnym "Epicentrum" gatunek broni się dzięki "San Andreas". W dodatku Dwayne Johnson świetnie radzi sobie w starciu z żywiołami.
Uściślijmy moją definicję gatunku. Film katastroficzny to dla mnie "The Towering Inferno" czy "2012", a nie "Titanic". To zawęża spojrzenie na temat do widowiskowych produkcji pełnych spektakularnych masowych zniszczeń miast i planet, które zostały dotknięte wielkimi katastrofami. W takim filmie obowiązkowo musi dojść do walki człowieka z potęgą żywiołu. Wszystkie te elementy znajduję właśnie w "San Andreas".
Z czym dokładnie mamy do czynienia? Z bardzo klasycznym, ale też współczesnym potraktowaniem gatunku. Jest widowiskowo i bardzo słabo scenariuszowo, za to ze świetnym tempem towarzyszącym bardzo przewidywalnej historii. Na plus "San Andreas" trzeba zaliczyć to, że niewiele jest tutaj czasu na analizowanie banalności scenariusza. W takich wypadkach zazwyczaj po prostu nie zwraca się na niego uwagi i niech tak pozostanie także po zakończonym seansie. Bardzo dobrze, że nie jest to jakiś koszmarek nakręcony trzęsącą się kamerą przez filmowców amatorów. Twórcy zdecydowali się na stworzenie pełnokrwistego widowiska w stylu podobnych produkcji mających status gatunkowych klasyków.
Lubię takie kino, ale bardzo rzadko w dzisiejszych czasach pojawia się ono na dużym ekranie. Główną rolę grają tutaj efekty specjalne, a aktorzy stanowią jedynie niezbędny dodatek, z tym że ostatnio na Dwayne'a Johnsona patrzę z większą życzliwością. Zdecydowanie wpływ na to miał serial "Ballers", a i tutaj wstydu nie ma. Różnej jakości efekty są w "San Andreas" na niezłym poziomie. Zapewne oszczędzając pieniądze, nie zdecydowano się na tworzenie efektów komputerowych wykraczających poza dzisiejszą skalę wyższą. Jest więc bardzo fajnie, choć w wielu momentach widać dużą sztuczność komputerowych sztuczek. Za to świetnie wyglądają momenty, w których połączono mechaniczne efekty wizualne ze scenografią i pirotechniczną pracą zawodowców. Elementy te przechodzą płynnie, nie ma czasu skupić się na nich bardziej, a to dobrze wpływa na odbiór całości. Podsumowując więc, w gatunku katastroficznym od lat nie było lepszego filmu.
[video-browser playlist="751481" suggest=""]
Wydanie Blu-ray
Jest bardzo dobrze. Dźwięk i obraz przygotowane zostały na najwyższym poziomie, a dodatków jest tutaj mnóstwo. Widowisko w kinie domowym działa znakomicie i jest świetną rodzinną rozrywką. Największa zaleta Blu-ray? Scenę zagłady można cofnąć i "cieszyć" nią oczy ponownie.
Obraz w High Definition jest imponujących rozmiarów, ale też widać na domowym ekranie przytłaczającą sztuczność niektórych efektów komputerowych. Jak wspomniałem wcześniej, niewielka to ujma dla całości. Dźwięk działa idealnie, a jest to o tyle ważne, że dokoła dzieje się zdecydowanie dużo i spektakularnie.
Dodatki podzielone zostały na kilka części. Na początek "San Andreas: The Real Fault Line" - dodatek krótki, bo 6-minutowy, ale bardzo intensywny. Twórcy zwracają uwagę na liczne ujęcia realizowane w prawdziwych scenografiach i bez wsparcia efektów komputerowych. To taka stara szkoła, która dobrze wpływa na cały film. Drugi dodatek to 9-minutowe "Dwayne Johnson to the Rescue", w którym udziela się główna gwiazda filmu. Kiedy sam aktor opowiada o pracy, wypada to przekonująco, ale gdy współpracownicy zaczynają go wychwalać pod niebiosa, robi się za słodko. "Scoring the Quake" mówi o tworzeniu muzyki do filmu, która miała bardzo konkretne zadania do spełnienia. Udało się? Zdecydowanie. Brawa dla Andrew Lockingtona.
Wydanie Blu-ray daje możliwość poznania scen usuniętych. Można je obejrzeć także z komentarzem reżysera Brada Peytona. W sumie to tylko 4 minuty, ale bardzo cenne, bo nieco ulepszają scenariusz, który posiada sporo dziur. Są one tym cenniejsze, że świetnie pokazują, na czym polegają trudne decyzje montażowe. Sceny te dobrze sprawdziłyby się w filmie, ale ostatecznie wyleciały i film bez nich też ogląda się dobrze.
Kolejne dodatki są bardzo krótkie i zrealizowane w teledyskowym skrócie. Pierwszy z nich to zabawne wpadki z planu, drugi to spojrzenie na pracę kaskaderów. Błahostka miła dla oka. Film można też obejrzeć z komentarzem reżysera Brada Peytona, ale to doświadczenie dla szczególnego rodzaju wielbicieli "San Andreas".
Całość wydania "San Andreas" zapisać należy na duży plus. Na rynku dostępne są: wersja 2D oraz płyta 2D w połączeniu z 3D. Trójwymiarowe sztuczki w takim filmie prezentują się znakomicie.
[sporwkinie.blogspot.com]
Poznaj recenzenta
Krzysztof SpórDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat