Star Trek: Discovery daje widzom odcinek finałowy pozbawiony pomysłu. Cały potencjał rasy 10C zostaje zmarnowany, bo z tego wielkiego zagrożenia nic nie wynika. Pomysł na to, by nie była to rasa humanoidalna, to jedyna udana rzecz. Co dziwne, priorytetem bohaterów nie było przekonanie ich racjonalnymi argumentami, by wyłączyli zagrożenie dla Ziemi i Ni'Var. Fakt, że w tym danym momencie z niebytu powraca Book, a wzruszeniom nie ma końca, to podsumowanie całego mizerności Star Trek: Discovery. W ostatecznym rozrachunku to znów Burnham przez swoją ckliwą do granic miłość do Booka uratowała dwie planety. Kłopot w tym, że jest to wyprane z emocji, sensu...  Z trudem można to zaakceptować. Szczególnie gdy dostrzeżemy kolejne marnowanie potencjału. Cały wątek rasy 10C można podsumować zdaniem: "z dużej chmury mały deszcz". Nudna i nieciekawa historia z fatalnie rozłożonymi akcentami romantycznymi, które pasują do niej jak pięść do nosa. Cały odcinek jest sygnałem dla widza, że Star Trek: Discovery wymaga całkowitej wymiany nie tylko scenarzystów, ale również showrunnerów. Kiepska decyzja pogania inny fatalny wybór. Najgorzej to wypada w momencie, gdy emocje powinny sięgać zenitu, bo na szali znajdują się miliardy istnień, a twórcy... pozwalają sobie zapchać czas tak niepotrzebnym romansem Saru. Nie mam nic przeciwko takim wątkom, ale to nie czas i miejsce na nie. Zero wyczucia w prowadzeniu narracji. Do tego twórcom brak jakiejkolwiek odwagi: nikt ważny nie ginie, wszyscy w ostatniej chwili zostają uratowani, a wzruszeniom nie ma końca. Była szansa na to, że  Book odejdzie - to był motyw z potencjałem na rozwój Michael, ale został spektakularnie zmarnowany. Skoro stawka w tym serialu nie ma absolutnie żadnego znaczenia, to jak można wciągnąć  się w historię? Wydarzenia nie niosą za sobą żadnych konsekwencji, co jest wręcz kuriozalnie, gdy spojrzymy, z czym się mierzyli bohaterowie.
fot. materiały prasowe
+1 więcej
Trzy czwarte odcinka to zmagania z 10C, a jedna czwarta to kwintesencja tego, co jest złe w Star Trek: Discovery. Gdy już w banalny sposób rozwiązano problem, dostaliśmy szereg scen z płaczem, emocjami, przytulaniem, celebracją. Wszystko tak mocno utopione w bagnie banału. Czy jednak powinniśmy być zaskoczeni? Twórcy tymi ostatnimi scenami pokazali, że ich priorytety są gdzie indziej, a sposób prowadzenia narracji nie ma nic wspólnego z poprawnym opowiadaniem historii. Gdy na ekranie pojawia się prawdziwa Stacey Abrams w roli prezydent Ziemi, twórcy pokazują, jak ważne jest dla nich bezmyślne włączanie się w polityczną debatę w USA. Szczytne idee nie przykrywają braku scenariuszowej poprawności. Star Trek: Discovery był fatalny w 3. sezonie, ale 4. seria przebija to wielokrotnie. Ta seria jest po prostu zła pod każdym względem: realizacyjnym, scenariuszowym, aktorskim, narracyjnym i fabularnym. Trudno powiedzieć coś dobrego o finale i sezonie, który był na siłę przedłużany. Można jedynie oczekiwać, że 5. sezon będzie jeszcze gorszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj