Star Trek: Discovery wysyła bohaterów na kolejną przygodę i przy okazji pogłębia ich wzajemne relacje. Jak wyszło?
Star Trek: Discovery tym razem wysyła bohaterów na Trilla, by odkryli nową wskazówkę. Okazuje się to nawet interesujące i emocjonujące. Pomysłowo pokazano kulturę Trillów. W tej historii świadomość jednego z dawnych gospodarzy poszukiwanego symbionta ma potrzebne informacje. Poprzez pewny rytuał przejmuje więc na pewien czas ciało Culbera, aby wskazać bohaterom miejsce ukrycia celu ich wyprawy. To wątek w klimacie serialu, który pozwala dostrzec magię tego świata. Duży plus też za symbiont, którego przemyślenia o życiu, śmierci i sednie tego sezonu – czyli technologii tajemniczej rasy – ukazały głębszy kontekst i udowodniły, że drzemie w tym większy potencjał. Oby tylko twórcy mieli na to jakiś ciekawy pomysł.
Motywem czysto przygodowym na Trillu jest wyprawa, która zmusza Booka i Burnham do starcia z dziwnymi potworami składującymi jajka. To działa wyśmienicie! Trzeba też pochwalić jakość wykonania i budowanie emocji. Dobre efekty specjalne w połączeniu z fabularnym twistem (to był jedynie test do uzyskania wskazówki), nadał temu rozrywkowy charakter. Chciałoby się więcej!
W
Star Trek: Discovery wątki osobiste wypadają różnie. Raz wychodzą nieźle, raz fatalnie. Tutaj mamy obie strony medalu. Historia Saru i jego kłótnia z ukochaną panią prezydent to pasmo banalnych puent i nuda. Nic to tak naprawdę nie wnosi ani do wątku bohatera, ani do 5. sezonu. Można odnieść wrażenie, że obecność Saru po pożegnaniu z Discovery jest wymuszona i niepotrzebna. Obok tego mamy opowieść o relacji dwóch postaci: Adira i Grey. Ich związek zawsze był istotny dla twórców i przecierał nowe szlaki w świecie seriali. Tym razem również ma urok (niezręczność na to wpływała), sens i odpowiednią konkluzję. Jest nieoczekiwanie dojrzały – biorąc pod uwagę, jak często prywatne relacje bohaterów były dziecinnie rozpisane.
fot. Marni Grossman /Paramount+
A jeszcze do tego mamy niezły wątek Raynera, który wprowadza nieco humoru. Bohater debiutuje jako Numer 1 na pokładzie Discovery, więc dostaje rozkaz, by porozmawiać z każdym z załogi i dać się lepiej poznać. Jego reakcje i zachowanie mogą sugerować, że jest on Wolkaninem lub Romulaninem, ale należy on do mniej znanej rasy z uniwersum zwanej Kellerun. Spotkania praktycznie ze stoperem w ręku stają się dziwne i niezręczne. Rayner nie raz już zachowywał się tak, jakby miał klapki na oczach i dążył tylko do jednego celu. Pierwszy raz od dawna Tilly miała okazję zabłysnąć w stylu, dzięki któremu dawno temu zyskała sympatię widzów. Jej ostre słowa wobec oficera wyższego stopniem były trafne, a także potrzebne dla rozwoju postaci i dalszego etapu sezonu. To pozwoli Raynerowi wyjść ze schematu i stać się kimś bardziej interesującym.
Star Trek: Discovery pomimo niepotrzebnego zwalniania tempa na nieudane wątki osobiste trzyma poziom i daje nam to, czego oczekujemy. Odcinek jest ciekawy i buduje świetny potencjał na przyszłość. Poza tym ma sens, którego często brakowało w
Discovery. W końcu Burnham nie jest wytrychem fabularnym do każdego problemu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h