Supergirl: sezon 3, odcinki 4 i 5 – recenzja
Dwa ostatnie odcinki 3. sezonu Supergirl nie wypadły zbyt dobrze - twórcy korzystają z tych samych sztuczek, a zasadnicza oś fabularna bywa skrzętnie pomijana w narracji. Wielu widzów, o dziwo, będzie jednak miało pewne powody do zadowolenia z takiego obrotu spraw.
Dwa ostatnie odcinki 3. sezonu Supergirl nie wypadły zbyt dobrze - twórcy korzystają z tych samych sztuczek, a zasadnicza oś fabularna bywa skrzętnie pomijana w narracji. Wielu widzów, o dziwo, będzie jednak miało pewne powody do zadowolenia z takiego obrotu spraw.
Źle się dzieje w świecie Supergirl. Serial niebezpiecznie pikuje, a większość wątków coraz częściej grzęźnie na fabularnej mieliźnie. Twórcy niespecjalnie nawet chcą ukrywać swoją niemoc sprawczą - w odcinkach The Faithful i Damage główna bohaterka relatywnie rzadko zakłada pelerynę, a nowych złoczyńców nie uświadczymy. Scenarzyści wolą odwoływać się do strachu związanego z aktami terrorystycznymi, który ma rezonować w większych historiach o wierze, przyjaźni i miłości. Schemat obu odsłon serii jest łudząco podobny; zwróćcie uwagę, że nie chodzi tu tylko o modus operandi nikczemników, pragnących wyrządzić szkody w National City, ale także o stylistykę i ekranowy epilog, w obu przypadkach sprowadzony do odkrywania przez Samanthę jej mrocznego alter ego. Nie mogło także zabraknąć osobistego dramatu Alex i Maggie oraz umizgów Jamesa w stronę Leny - Olsen dla rodzącego się w nim uczucia poświęcił nawet rękę. Wydaje się, że pomimo takiego obrotu spraw twórcy są niezwykle zadowoleni z siebie samych i za nic mają dbanie o zamieszczanie w opowieści intrygujących rozwiązań. Należałoby im przypomnieć, że pycha najczęściej kroczy przed upadkiem.
Odcinek The Faithful wywołał już sporo kontrowersji wśród amerykańskiej opinii publicznej. Twórcom nie można odmówić szczerych intencji - chcieli pokazać siłę, jaka drzemie we wszystkich religiach, jednocześnie akcentując problem religijnych fanatyków. Jak jednak doskonale wiemy, diabeł tkwi w szczegółach. Przedstawiciele wyznań monoteistycznych zgodnie skrytykowali tę odsłonę serii; ich zdaniem postuluje ona wyższość kosmicznej religii nad tym, co w kwestii wiary w Boga wymyślono na Ziemi. Ekranowy kult Rao prezentuje się bowiem momentami niedorzecznie. Tylko pozornie skojarzenia z sektą pomyleńców to zamysł fabularny twórców. Ich nieporadność w tej materii demaskuje sposób ukazywania motywacji fanatyków - w zasadzie przez cały odcinek będziemy zachodzić w głowę, o co im naprawdę chodzi. Kuriozalności odcinka dopełnia scena, w której Alex decyduje się zostawić Maggie - poszło o występ Ruby w szkolnym teatrzyku, który ostatecznie przekonał siostrę Kary o tym, że chce zostać matką. Na nieszczęście widza ciąg dalszy tego absurdu jednak nastąpił.
Odrobinę lepiej pod względem jakościowym jest w odcinku Damage. Wielka w tym zasługa Adrian Pasdar, który wciela się na ekranie w rolę Morgana Edge'a. Trzeba przyznać, że aktorsko wybija się on ponad przeciętność pozostałych członków obsady - w jego grze mnóstwo jest przemyślanego szarżowania i szaleństwa, co tylko uwiarygadnia motywacje portretowanej przez niego postaci. Pasdar nie ma jednak szans w pojedynku ze scenarzystami, którzy starają się zamienić Edge'a w podstępnego bufona, po wsze czasy obrażonego na Lenę Luthor. Twórcy znów grają na emocjach widzów, tym razem sięgając po akt terrorystyczny, który wymierzony został przede wszystkim w dzieci z National City. Wydźwięk zagrożenia ma wzmacniać kontrast w postaci dobrotliwej Ruby, która szykuje posłanie dla zapijaczonej Leny, a także wyznań Alex o chęci posiadania potomstwa. Nawet jeśli Edge ma odegrać sporą rolą w obecnym sezonie serialu, to rodzą się obawy, czy nie spotka go fabularny los Nona z 1. sezonu: przez kilkanaście odcinków będzie tworzył swój niecny i szpetny plan, raz po raz dostając łupnia od Dziewczyny ze Stali.
Najlepszą i jednocześnie najgorszą wiadomością dla oglądających produkcję jest rozpad związku Alex i Maggie. Nazwijmy rzeczy po imieniu: ich wątek zaczął męczyć odbiorcę poprzez swoje natężenie i nieustannie chaotyczną ekspozycję. Problemy sercowe obu kobiet przysłoniły zasadniczą oś fabularną, jakby największym problemem świata DC miała zostać niemożliwa do zrealizowania miłość. Najabsurdalniejszy jest jednak w tym przypadku sposób zakończenia związku. Z grubsza jego schemat przedstawiał się w sposób następujący: zakochanie, śpiew Ruby w trakcie szkolnego występu, kłótnie, rozstanie, pakowanie, alkohol, seks na pożegnanie, rozstanie definitywne. Miało być przejmująco, wyszło zabawnie. Alex, podobnie jak większość widzów, mogłaby zakupić koszulkę z nadrukiem: "Nie płakałem po Maggie". Na całe szczęście dla amerykańskich nastolatków tam jednak, gdzie Marc Guggenheim i inni producenci serialu zamykają drzwi, otwierają okno, przez które James będzie już lada moment próbował wskoczyć do łóżka Leny. Równowaga we Wszechświecie zostanie zachowana.
Po pięciu odcinkach 3. sezonu Supergirl mamy wiele powodów do niepokoju. Wszystkie odsłony serii wydają się być tworzone na jedną modłę, a większego fabularnego celu w tego typu zabiegach nie widać. Widzowie są wciąż straszeni - religijnym fanatyzmem, pełzającym terroryzmem czy Reign, która zanim w końcu na dobre pojawi się w opowieści, musi odkryć dziurę po kuli w swojej bluzce. Nasze obawy są tym większe, że za Damage odpowiadał przecież sam Kevin Smith, którego dotychczasowe odcinki produkcji wybijały się znacznie ponad jakościową średnią. Jakąś nadzieję na poprawę stanu rzeczy daje fakt, że bardzo szybko zbliżamy się do crossoveru seriali superbohaterskich stacji The CW, co z całą pewnością odbije się na woltach fabularnych twórców i tonacji historii.
Źródło: Zdjęcie główne: Bettina Strauss/The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat