„The Last Man on Earth”: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
Ma na imię Phil Miller i właśnie zdewastował Biały Dom. "The Last Man on Earth" zaczyna drugi sezon od dobrego odcinka i po raz kolejny składa obietnicę prawdziwie zabawnej rozrywki.
Ma na imię Phil Miller i właśnie zdewastował Biały Dom. "The Last Man on Earth" zaczyna drugi sezon od dobrego odcinka i po raz kolejny składa obietnicę prawdziwie zabawnej rozrywki.
Pierwszy sezon „The Last Man on Earth” wystartował w świetnym stylu, ale z czasem odszedł niepotrzebnie od parodiowania motywów postapokaliptycznych i utknął na mieliźnie przeciętności. Druga seria rozpoczyna się podobnie - otwierająca sekwencja, w której Phil i Carol przejeżdżają przez miasto odrzutowcem (a drzwi supermarketu otwierają za pomocą pocisku i kopniaka), pełna jest absurdalnego humoru, jakiego cały czas od produkcji oczekujemy. Równie zabawne są sceny wygłupów w Białym Domu – wożenie się quadem, niszczenie mebli, popijawa w Gabinecie Owalnym, a także rozmowa dwóch popiersi i komiczne „odkrycie elektryczności w portkach”. Serial w świetny sposób łączy tu gagi sytuacyjne z humorem słownym (komentarz odnośnie Syrii, szkielet), co stanowi niewątpliwy atut.
Ogromną zaletą odcinka jest także nieustanne przemieszczanie się bohaterów. Podróż przez Stany Zjednoczone i zmieniające się lokacje zapewniają samoistny dynamizm także w obrębie scenariusza – potencjał na kolejne żarty rodzi się sam i nie ma potrzeby forsowania różnych wariacji tego samego pomysłu. Wygaszenie akcji i skupienie na relacji Phil-Carol również wypada satysfakcjonująco. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki chemii pomiędzy Willem Forte a Kristen Schaal oraz komediowemu talentowi tych aktorów. Coraz bliższy powrotu na Ziemię jest także brat Phila (Jason Sudeikis) i jestem pewien, że to trio będzie ze sobą idealnie współgrało, a serial nie będzie potrzebował żadnych kolejnych bohaterów, aby zapewnić dobrą zabawę.
[video-browser playlist="751313" suggest=""]
Jak na 20-minutową komedię zaskakująco udanie wyglądają także efekty specjalne. To być może drobnostka, ale model odrzutowca oraz sceny w przestrzeni kosmicznej prezentują się ładnie i przekonująco. Widać wyraźnie, że to obraz wykreowany za pomocą komputera, ale cieszy dopracowanie oświetlenia i detali. Od strony wizualnej serial prezentuje wręcz wysmakowaną stylistykę, która łączy w sobie ciepłe, piaskowe barwy oraz szarość.
Pomysł powrotu do Tucson, który cały czas wisiał w powietrzu, niósł w sobie obawę, że serial wróci tym samym do punktu wyjścia i powieli błędy pierwszej serii. Końcówka odcinka okazuje się jednak pozytywnym zaskoczeniem. Niespodziewanie mocnym akcentem jest również postawienie na melancholijny nastrój i subtelne nakierowanie na temat samotności. Czyżby "The Last Man on Earth" nie porzucił więc zupełnie dramaturgicznego podtekstu?
Start drugiego sezonu zostawia więc po sobie pozytywne wrażenie. Zagadką pozostaje jednak kwestia, czy uda się utrzymać ten poziom w kolejnych odcinkach. Finisz sugeruje, że twórcy wyciągnęli odpowiednie wnioski z popełnionych wcześniej pomyłek, a poświęcenie 20 minut na kolejny seans nie okaże się stratą naszego czasu.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat