Tiny Tina's Wonderlands - recenzja gry
Twórcy serii Borderlands raz jeszcze wracają do klimatów lochów, smoków i giwer. Tym razem jednak nie w DLC, a w pełnoprawnym spinoffie zatytułowanym Tiny Tina's Wonderlands.
Twórcy serii Borderlands raz jeszcze wracają do klimatów lochów, smoków i giwer. Tym razem jednak nie w DLC, a w pełnoprawnym spinoffie zatytułowanym Tiny Tina's Wonderlands.
Witajcie w fantastycznej krainie, w której diamentowym kopytkiem, w równym stopniu twardym, jak i łaskawym, rządzi dobra królowa Butt Stalion. To wyjątkowe miejsce przyjdzie Wam zwiedzić w grze Tiny Tina’s Wonderlands, nowym spin-offie Borderlands, rozwijającym założenia wprowadzone w dodatku Assault on Dragon's Keep do drugiej części tej popularnej serii.
Historia jest prosta, wręcz sztampowa: grupa herosów staje do walki z potężnym nekromantą, Dragon Lordem. W celu pokonania go bohaterowie udają się w podróż przez kolejne krainy, wykonują zadania, walczą z pomniejszymi przeciwnikami i stopniowo zwiększają swoją moc, by na końcu przygody zmierzyć się z głównym złolem. Te oklepane zagrania i motywy trudno uznać za wadę, biorąc pod uwagę, że dokładnie takie miało to być. Cała opowieść prezentowana jest w formie sesji RPG w fikcyjnej grze Bunkers & Badasses, będącej oczywistym nawiązaniem do Dungeons & Dragons.
Tym, co urozmaica fabułę, są wszystkie wstawki i komentarze tytułowej Tiny i jej kompanów: Valentine'a i Frette. Bohaterowie komentują nasze poczynania, żartują, a nawet... potrafią wpłynąć na przebieg zabawy, na przykład zmieniając wygląd lokacji czy powodując pojawienie się w niej innych przeciwników. Wszystko to sprawdza się naprawdę świetnie i duża w tym zasługa aktorów głosowych: kapitalnej Ashly Burch w roli Tiny towarzyszą znani z wielu komediowych ról Andy Samberg oraz Wanda Sykes.
Humor i jego odbiór to oczywiście rzecz mocno subiektywna, ale ten z Wonderlands bardzo przypadł mi do gustu. Żarty serwowane są niemal na każdym kroku i z pewnością niektórych to przytłoczy, ale większość z nich mnie osobiście autentycznie bawiła. Szczególnie te, które w mniej lub bardziej oczywisty sposób parodiowały inne dzieła popkultury. Twórcy naśmiewają się między innymi z Wiedźmina, World of Warcraft, Gwiezdnych Wojen, a nawet... Smerfów.
Miałem okazję zagrać w Wonderlands już wcześniej dzięki dostępowi do krótkiej wersji przedpremierowej. Odniosłem wtedy wrażenie, że wprowadzone zmiany względem głównej serii Borderlands są dość subtelne. W praktyce, po zapoznaniu się z całą główną kampanią i sporą porcją dodatkowych aktywności, okazuje się, że różnic jest dużo więcej i część z nich w istotny sposób zmienia wrażenia z rozgrywki. Czuć to przede wszystkim w nowym systemie rozwoju postaci. Bohaterów tworzymy od podstaw, wybierając ich wygląd, statystyki oraz oczywiście klasę postaci. A właściwie dwie klasy, bo z czasem otrzymujemy możliwość dobrania drugiej, uzyskując dostęp do nowego drzewka talentów. Co więcej, później możemy ją zmieniać, by potestować różne opcje. Każda z klas dysponuje innymi zdolnościami i innym typem zabawy nawiązującym do archetypów z gier RPG. Mamy więc między innymi Clawbringera, czyli coś na kształt potężnego wojownika z młotem i towarzyszącym mu smokiem, działającego z ukrycia łotrzyka, Stabbomancera czy Spellshota, będącego typowym magiem dysponującym dodatkowym miejscem na zaklęcie.
A skoro już przy zaklęciach jesteśmy... to zastąpiły one granaty. Znajdujemy ich różne rodzaje: jedne to klasyczne ogniste czy lodowe pociski, inne działają już na nieco bardziej wymyślne sposoby. Łączenie ich ze specjalnymi umiejętnościami klas i bronią może mieć kluczowe znaczenie dla szybkiego i bezbolesnego radzenia sobie z oponentami. Szczególnie że w zasadzie każdą klasę można zbudować tu właśnie wokół magii. Druga z większych nowości to osobny slot na broń do walki wręcz, która również stała się całkiem sensowną opcją. Nie wymaga amunicji, nie ma czasu przeładowania, więc możemy korzystać z niej w dowolnym momencie i bez konieczności robienia sobie przerw na wymianę magazynków. Oczywiście rozwiązanie to ma też pewne słabe strony, bo jesteśmy zdecydowanie bardziej podatni na przyjmowanie obrażeń.
Nie da się jednak ukryć, że daniem głównym i "domyślnym" wyborem dla większości graczy będzie broń palna, ponownie obecna w naprawdę wielu różnych wariantach. Karabiny, strzelby, pistolety i wyrzutnie rakiet opisywane są szeregiem losowo dobieranych statystyk i wyjątkowych cech, z których część z czasem możemy ponownie losować, by stworzyć narzędzia destrukcji, które najbardziej przypadną nam do gustu. Dopieszczanie własnego builda ma raczej marginalne znaczenie w trakcie kampanii fabularnej, która jest dość prosta i krótka (jej ukończenie, z pominięciem zadań pobocznych, zajmie około 10-15 godzin), ale później robi się zdecydowanie trudniej. Dopiero po ukończeniu głównego wątku odblokowujemy Chaos Chamber, czyli coś w stylu "gry wewnątrz gry". To odrębny tryb roguelike, w którym walczymy z falami wrogów na niewielkich arenach. Między nimi mamy możliwość aktywowania specjalnych klątw czy kupowania ulepszeń. To świetny sposób na zdobycie sprzętu oraz zwiększenie "Poziomu Chaosu". Jego aktywowanie zauważalnie wzmacnia wrogów, ale przy okazji pozwala graczom na zdobycie dużo bardziej atrakcyjnych nagród, motywując tym samym do dalszej zabawy.
Problemem jest natomiast... powtarzalność. Zarówno cała kampania, wszystkie misje poboczne, jak i Chaos Chamber sprowadzają się do jednego: faszerowania wrogów ołowiem, zaklęciami lub okładania ich po głowach mieczami i maczugami. Nawet jeśli jest się fanem tego typu zabawy, to po kilkunastu czy kilkudziesięciu godzinach zaczyna się to robić dość monotonne i trochę szkoda, że nie znalazło się tu cokolwiek, co w jakiś sposób przełamywałoby ciągłą, niekończącą się akcję.
Nie wszystkie nowości są też udane w równym stopniu jak zaklęcia czy dwuklasowy system rozwoju. Przed premierą zastanawiałem się, jak sprawdzi się Overworld, czyli mapa, którą przemierza się niczym w planszówkach czy grach jRPG. No i sprawdza się to... średnio. Początkowo wydaje się to tym oczekiwanym urozmaiceniem, ale bardzo szybko zostaje nam uświadomione, że to nic nie wnoszący przerywnik, z którego przenosimy się do "głównych" lokacji i kolejnych starć z oponentami. Teoretycznie na mapie upchnięto jakieś skróty, dodatkowe lochy czy kostki zwiększające "szczęście", ale jest tego zbyt mało, by eksploracja sprawiała frajdę i nie stanowiła jedynie irytującej, zbędnej zapchajdziury.
Grafika to w zasadzie powtórka z Borderlands 3. Zachowano dokładnie ten sam charakterystyczny, cel-shadingowy styl graficzny z wyraźnymi, czarnymi krawędziami. W dalszym ciągu wygląda to przyzwoicie (głównie przez to, że starzeje się to znacznie wolniej niż udawany fotorealizm), choć nie sposób nie odnieść wrażenia, że seria i jej spinoffy stanęła pod tym względem w miejscu i od pierwszej części, wydanej w roku 2009, do teraz zmieniło się naprawdę niewiele.
Jesteście fanami serii Borderlands, a przy tym lubicie klimaty fantasy? W takim razie Tiny Tina's Wonderlands powinna znaleźć się wysoko na Waszej liście życzeń. Jeśli jednak już przy ogrywaniu "trójki" czuliście pewien przesyt, to prawdopodobnie lepiej będzie zrobić sobie dłuższą przerwę - pomimo pewnych mniejszych i większych zmian to nadal na dobrą sprawę jeszcze więcej tego samego.
Plusy:
+ duże możliwości rozwoju postaci;
+ voice acting;
+ sporo zawartości poza samą kampanią;
+ humor;
Minusy:
- powtarzalna rozgrywka;
- rozczarowujący Overworld;
- niekończące się żarty mogą niektórych przytłoczyć.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat