WandaVision: odcinek 9 (finał sezonu) - recenzja
Finałowy odcinek WandaVision udowadnia, że MCU wciąż jest w stanie wyprowadzać emocjonalne ciosy, po których trudno się pozbierać. Wszystko dzięki Scarlet Witch, postaci, za którą będziemy najzwyczajniej w świecie tęsknić.
Finałowy odcinek WandaVision udowadnia, że MCU wciąż jest w stanie wyprowadzać emocjonalne ciosy, po których trudno się pozbierać. Wszystko dzięki Scarlet Witch, postaci, za którą będziemy najzwyczajniej w świecie tęsknić.
Finałowy odcinek WandaVision to emocjonalny chwyt za gardło – w dodatku taki, od którego nie sposób będzie się uwolnić. Fascynująca podróż po mentalnym labiryncie Scarlet Witch dobiegła już końca. Wraz z główną bohaterką przeżywaliśmy przeróżne stany, krocząc od depresji po ekstazę, od zwątpienia po nadzieję, od wszechogarniającej traumy po wyzwolenie z okowów cierpienia. Bardziej niż na tym, dokąd prowadzi nas pierwszy pełnoprawny serial MCU, powinniśmy raczej skupić się na spokoju ducha, który ostatecznie odnalazła Wanda Maximoff. Choć przez ekran przetaczają się większe niż życie boje, w centrum tego ufundowanego na bólu świata znajduje się rodzina; ta, którą trzeba pożegnać, zdając sobie sprawę, że wszystko przeminie. Tak, w emocjonalnej wędrówce protagonistki odnajdziemy domieszki pradawnych buddyjskich prawd i swoistą wariację na temat nirwany, jednak to tylko tło dla tego, co najważniejsze: pogodzenia się z własnym przeznaczeniem. Odpowiedzialnym za produkcję Disney+ udało się w absolutnie satysfakcjonujący sposób domknąć wszystkie wątki tej opowieści, otwierając także pole do spekulacji w kwestii dalszych losów Maximoff czy Moniki Rambeau. Zanim jednak zmierzymy się z pytaniami o przyszłość, warto choć przez chwilę pochylić się nad ujmującym ujęciem, w którym niepewna dłoń Wandy dotyka policzka Visiona. To kwintesencja ekranowego tanga uczuć, wzruszenia, które będzie nam towarzyszyć na długo po seansie. Tak rodzi się dla świata Scarlet Witch, jedna z najbardziej zachwycających postaci, jakie dał nam superbohaterski gatunek.
Jest coś niebywale przewrotnego i zarazem refleksyjnego w fakcie, że pomimo równoległego ukazywania na ekranie trzech starć: Wandy z Agathą Harkness, dwóch Visionów i Rambeau z Ralphem Bohnerem aka fałszywym Pietro, naszą uwagę w pierwszej kolejności i tak skupia beznadziejne położenie Maximoff i jej heroiczny bój o ocalenie najbliższych. Nie ma większego znaczenia, że niebo nad Westview rozświetlają emanacje magii czarownic czy promienie wypuszczane z głów Visionów; zasadnicza część pojedynku rozrysowuje się na twarzy Wandy, naznaczonej przez postępującą tragedię, niedoświadczenie, bój z niemożliwym i potrzebę przedłużenia iluzji, która bezpowrotnie odchodzi (Elizabeth Olsen, czapki z głów!). Każda z wyżej wspomnianych walk ma zupełnie inne podwaliny narracyjne; na symbolicznym poziomie pierwsza z nich zdaje się wyrażać typowe dla konwencji superbohaterskiej starcie dobra ze złem, druga – triumf nauki i autorefleksji nad potworną siłą, trzecia – absurd. Akcja pędzi na złamanie karku, co siłą rzeczy owocuje kontrolowaną skrótowością, jak choćby w przypadku tłumaczenia widzom prawdy o serialowych Dottie i Quicksilverze. Tego typu drobne potknięcia musimy jednak twórcom wybaczyć, jeśli w zamian oferują nam jeszcze jedno przeniknięcie w umysł Maximoff. Heroina walczy przecież nie tylko z wrogiem, ale również konfrontuje się ze wszystkimi wokół i z samą sobą. Cóż za paradoks: zwycięstwo przynosi porażkę, porażka przynosi zwycięstwo.
Z emocjonalnego punktu widzenia 9. odcinek WandaVision zamienia się w serię wybuchów – tych pokazywanych na ekranie, jak i tych, które czujemy gdzieś w okolicach umysłu i serca. Finałowa odsłona produkcji Disney+ jawi się jak osobliwy taran wzruszenia, gwałtowny w całej swej wrażliwości i subtelności. Owszem, podsumowujący etap historii sprawia, dosłownie i w przenośni, że niebo wali się mieszkańcom Westview na głowy, jednak ten koniec świata wydaje się nadzwyczaj piękny: wizualnie, wszak byłoby grzechem nie docenić działań specjalistów od efektów specjalnych; realizacyjnie, skoro scenarzyści i reżyserzy perfekcyjnie łączą poszczególne wątki i tasują nimi przed oczami widza, jak również pod względem więzi na linii autor – odbiorca. Intryguje zwłaszcza ten ostatni poziom; w jakiś błogosławiony sposób twórcom udaje się wybudzić w nas empatię w stosunku do niemalże każdego bohatera. Jesteśmy więc w stanie zrozumieć motywacje Agathy, dyrektora Haywarda, Moniki czy wreszcie dających wytchnienie Wandzie Visiona, Tommy'ego i Billy'ego. Jest tu tak przejmująco, że mogą nam umknąć sceny-perełki, by przywołać w tym kontekście tę, w której rodzina otacza protagonistkę, gotowa wraz z nią walczyć do ostatniej kropli krwi. Gdzie indziej pojawiają się sekwencje przywodzące na myśl freski, jak choćby ta z zstępującą z nieba Scarlet Witch. Swoją drogą, od dawna zastanawiałem się nad tym, jak mogłaby prezentować się na ekranie komiksowa wersja bohaterki. Finałowy efekt przerósł moje oczekiwania – Wanda w stroju czarownicy wypada fenomenalnie, siłą rzeczy przenosząc nasze postrzeganie tej postaci na zupełnie już inny, wyższy poziom.
Świat Wandy Maximoff sam w sobie jest tak olbrzymim ładunkiem emocjonalnym, że kwestie sprowadzające się do ciągłości Kinowego Uniwersum Marvela wypchnął aż do scen po napisach; obie z nich w inteligentny sposób ustawiają podwaliny pod filmy Marvels i Doktor Strange w multiwersum obłędu. To jednak pieśń przyszłości; dziś powinno nas cieszyć przede wszystkim to, że Kevin Feige i jego świta dali nam bohaterkę z krwi i kości, fascynującą Scarlet Witch, z którą doprawdy trudno się rozstać. Jestem niemal przekonany, że widzowie, którzy seans finałowego odcinka mają już za sobą, będą za nią po prostu tęsknić. W tym uczuciu odnajdziemy coś pokrzepiającego: jeśli seriale MCU mają w zamierzeniu pogłębiać psychologię poszczególnych postaci na modłę WandaVision, to powinniśmy ich sobie życzyć jak najwięcej. Zamiast szukać nowych bohaterów, kolejnych mocy i wydarzeń o kosmicznej skali oddziaływania, niekiedy wystarczy po prostu spojrzeć na daną osobę z innej perspektywy. Spróbować ją zrozumieć, przeżyć wszystkie końce każdego jej świata i wyruszyć wraz z nią gdzieś w stronę oddalonej od cywilizacji chatki. "Tam, gdzie spokój jest święty (...) szklanką ciepłej herbaty poczęstuję cię" — Scarlet Witch. Jej "niebo do wynajęcia" odeszło już w zapomnienie. Cudownie jest nie wiedzieć, czy było to niebo z widokami na raj, czy może jednak na piekło...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat