Wikingowie: sezon 5, odcinek 16 – recenzja
Wikingowie to bardzo słaby serial w 5. sezonie. Szkoda, że tak dobrze pokazane historie z 15. odcinka to tylko wyjątek, który nie zmienia tego, jak twórcy się pogubili. 16. odcinek to powrót do wszystkiego, co najgorsze.
Wikingowie to bardzo słaby serial w 5. sezonie. Szkoda, że tak dobrze pokazane historie z 15. odcinka to tylko wyjątek, który nie zmienia tego, jak twórcy się pogubili. 16. odcinek to powrót do wszystkiego, co najgorsze.
Vikings przede wszystkim wracają do wątku Flokiego, o którym nie za wiele można powiedzieć, bo znowu nic się nie dzieje. Trudno nadal wywnioskować, jaki jest cel tej "zabawy w dom" na Islandii i do czego ma to doprowadzić. Bohater jest stawiany przed jakimiś dylematami, a ja jako widz, cały czas odnoszę wrażenie, że oglądam zapychacz bez pomysłu i sensu. Floki to charyzmatyczna i ciekawa postać, w 16. odcinku jest niestety nadal marnowana. A moralna niepewność, czy powinien pomóc tym, których wygnał, choć na papierze brzmi ciekawie, jest zaprezentowana w typowy sposób dla ostatniego poziomu tego serialu - bez głębi, emocji i pomysłu.
Bjorn znów został zminimalizowany do osoby szukającej miłości. Już w poprzednim odcinku wspominałem w recenzji, że prawdopodobnie znalazł on nową dziewczynę. I twórcy, jak zawsze, nie mogą wyprowadzić mnie z błędu. Wątek poznawania się z silną wojowniczką zepchnął w tło chęć zawarcia sojuszu z Haraldem i ataku na Kattegat. Twórcom wyraźnie poprzekładały się priorytety w dość dziwną stronę. Szczególnie, że nawet w scenach z Haraldem jest dość mało subtelna sugestia trójkąta miłosnego i walki o kobietę. Coś, czego ten serial kompletnie nie potrzebuje. Dalej nudno i bez pomysłu na Bjorna, który na tle braci jest ciekawszą postacią.
Ivar znowu jest obecny w tym odcinku, ale tym razem w kategorii postaci z najbardziej absurdalnym i irytującym wątkiem pobił go Hvitserk. Z jakichś bliżej nieznanych przyczyn Michael Hirst wpycha do tego serialu różne filozofię i religie, aby... w sumie trudno wywnioskować, jaki jest w tym cel, bo jest on zamazany przez opary banału. A teraz Hvitserk w pięć minut staje się buddystą (!) i zaczyna Ivarowi rzucać jakieś puste frazesy po jednej rozmowie ze starszym Azjatą... To nawet nie jest brak pomysłu, ale brak kogoś, kto powie: nie, to jest zły i bardzo głupi pomysł. Absurdalność to jedno, ale taki motyw w obliczu wątku Ivara-boga jest po prostu nudny i niepotrzebny. A wręcz denerwujący, bo twórca wyraźnie nie ma już wizji na to, jak opowiadać historię o wikingach. Nie tędy droga, bo wątek buddysty jest tak samo wymuszony, nieprzemyślany i pusty, jak swego czasu zainteresowanie islamem ze strony Flokiego. Wtedy praktycznie nie miało to żadnego znaczenia, wiec nie zdziwię się, jeśli w tym przypadku to też mdły zapychacz.
Można odnieść wrażenie, że Michaelowi Hirstowi skończyły się pomysły, więc idzie w inspirację - do niedawna - swoim konkurentem Grą o tron. Niewyjaśnione zniknięcie Lagerthy oraz szokująca śmierć to motywy z poprzedniego odcinka. Mają budować jakieś emocje, niepokój i chęć poznania odpowiedzi w kwestii najpopularniejszej postaci. A co dostajemy teraz? Ponownie "szokującą" śmierć, która jest tak mocno utrzymana w tonie Gry o tron, że to aż smutne. Judith otruła Ethelreda, bo ten jej zdaniem zagraża Alfredowi. Pomijam już fakt, że tą decyzją twórca wyrzuca do kosza jakąkolwiek inspirację prawdziwą historią... cała scena jednak została przeprowadza jak w hicie HBO. Na czele ze zbliżeniami na twarz i przekrwione oczy otrutego. Tylko że w odróżnieniu od Gry o tron nikomu nie zależy na tej postaci, a otrucie dokonane na bazie takich motywacji wydaje się komiczne i głupie, a nie sensowne i emocjonujące. Nieistotne jest też to, że matka Ethelreda wygląda w tych scenach młodziej od niego, ale to już jest coś, do czego fani się przyzwyczaili. Brak jednak przekonania do motywacji Judith oraz taniego szokowania śmiercią to coś, czego nie mogę przeboleć.
Alfred dotrzymał słowa i poszedł spać. Tak pokrótce można scharakteryzować jego rolę w tym odcinku.Wiemy, że nie domaga z określonego powodu i twórca traktuje to jako punkt wyjścia do działań Judith, ale to ponownie jest dość błahe usprawiedliwienie próby przyciągania widzów dziwnymi decyzjami fabularnymi. Mamy zatem przewidywać kolejne kroki? Naturalnym rozwojem wątku jest poznanie prawdy i w końcu odcięcie się Alfreda od matki. I choć to samo w sobie ma sens i potencjał, zgodnie z regułami 5. sezonu, dostaniemy 5 odcinków nudnego wprowadzenia i jeden sensownego rozwoju.
Vikings to pasmo złych decyzji, kiepskich pomysłów i nieciekawych postaci. A nawet te dobre są psute przez brak ciekawej wizji na dalsze ich losy. Trudno nie czuć niesmaku z tego powrotu do kiepskiego przedłużenia i wstępu do kolejnego większego wydarzenia, jakim będzie walka o Kattegat. Do którego najpewniej dojdzie dopiero w finale po paśmie wypełniania czasu ekranowego pustką i romansami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat