Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 4 sierpnia 2023Zmutowane żółwie ninja wracają po raz kolejny. Czy nowi twórcy mają pomysł, jak z tej kultowej franczyzy wycisnąć coś ciekawego? Sprawdzamy.
Zmutowane żółwie ninja wracają po raz kolejny. Czy nowi twórcy mają pomysł, jak z tej kultowej franczyzy wycisnąć coś ciekawego? Sprawdzamy.
Wojownicze Żółwie Ninja królowały na małym ekranie w latach 90. Przynajmniej w Polsce. Każdy dzieciak miał zabawkę, plecak, koszulkę albo piórnik z zielonymi bohaterami, różniącymi się kolorami opasek. Na dużym ekranie można było nawet zobaczyć ich przygody w aktorskiej wersji, która była mroczniejsza niż ta animowana z telewizji. Przez ponad 30 lat dostawaliśmy mnóstwo różnych historii o tych nowojorskich herosach. Co więcej, sam Michael Bay pochylił się nad tym tematem, serwując nam produkcję z żółwiami na ostrych sterydach. Teraz za tę markę zabiera się Seth Rogen wraz z Evanem Goldbergiem. I muszę przyznać, że kolaboracja obu panów w połączeniu z reżyserską wizją Jeffa Rowe'a była dla mnie miłym zaskoczeniem.
Donatello, Michelangelo, Leonardo i Raphaelo to nastolatkowie wychowywani przez ojca, szczura Splintera, w kanałach. Przez całe życie byli uczeni, że ludzie żyjący na powierzchni to zło. Nie ma szans, by człowiek zaakceptował takich odmieńców jak chodzące i mówiące żółwie. Na pewno będą przez nich ścigani i „wydojeni”. Jak można się domyślić, takie straszenie działa tylko przez jakiś czas. Prędzej czy później bracia wpadną na kogoś, z kim się zaprzyjaźnią. A jeśli uda im się przekonać do siebie jedną osobę, to co za problem powtórzyć to jeszcze kilka razy i zdobyć zamiłowanie całego świata, a w rezultacie może nawet zacząć chodzić do normalnej szkoły z resztą nastolatków? By zaskarbić sobie wdzięczność nowojorczyków, nasi zieloni bohaterowie wraz z nową koleżanką April O’Neil chcą powstrzymać przestępcę ukrywającego się pod pseudonimem Super Mucha. Wierzą, że jeśli tego dokonają, zostaną okrzyknięci prawdziwymi herosami i nikt nie będzie się ich bał. Przynajmniej tak to wszystko prezentuje się w ich marzeniach.
Produkcja Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos podchodzi trochę inaczej do całego etosu tych bohaterów. Oczywiście mutagen jest ten sam i cała historia z kanałami też pozostaje nietknięta. Jednak resztę opowieści całkowicie przerobiono. Nie ma na razie mowy o Schrederze czy dowodzonym przez niego klanie Ninja. Mamy po prostu nastolatków, którzy nocami wygłupiają się na dachach budynków i marzą o normalnym życiu. W pewnym momencie pojawia się drobne światełko w tunelu sugerujące im, że osiągnięcie tego celu jest możliwe. Jak na bandę dzieciaków przystało, cała czwórka chwyta się tej nadziei tak mocno, jakby nic innego na świecie nie miało znaczenia. I dlatego walczą z całych sił o to marzenie. Pod tym względem tekst napisany przez Setha Rogena i Evana Goldberga jest wspaniały. Pokazuje bowiem, że wszyscy pragniemy normalności i aprobaty otoczenia. Jest to nić, która łączy żółwie z April. Każdy na swój sposób chce zostać zaakceptowany przez rówieśników. Bohaterowie czekają więc na moment, w którym będą mogli zabłysnąć i pokazać swoją wartość. Nowa produkcja wyśmienicie dotyka też tematu, czym tak naprawdę jest rodzina i co jesteśmy w stanie dla niej zrobić. Wątek łączący naszą wojowniczą czwórkę z ich ojcem jest wspaniale nakreślony. Splinter, w odróżnieniu od innych swoich wersji, nie jest jedynie surowym opiekunem. To rodzic, który czuje, że zaczyna tracić kontakt z synami. Przeraża go to, że przestaje być dla nich całym światem. I nie chodzi o to, że młodzi chcą żyć na powierzchni, a raczej o to, że mogą to życie prowadzić bez niego. Wydaje mi się, że jest to koszmar nawiedzający co jakiś czas każdego rodzica.
Produkcja Rogena i Goldberga zmienia też trochę samą historię żółwi, co jest moim zdaniem bardzo fajną próbą odejścia od znanej nam doskonale opowieści. W rezultacie dostajemy coś nowego z postaciami, które nigdy nie miały okazji lepiej się zaprezentować, gdyż występowały wyłącznie na drugim albo trzecim planie. Teraz się to zmienia. Widać też, że to dopiero pierwsza część dobrze przemyślanej przygody – pierwszy krok mający na celu prezentację bohaterów i świata. Tuż za rogiem, co sugeruje nam scena po napisach, czyha już dobrze nam znany wróg.
W produkcji Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos widać graficzne inspiracje z Mitchellowie kontra maszyny i Spider-Man Uniwersum. Nic w tym dziwnego, skoro debiutujący na fotelu reżysera Jeff Rowe był autorem scenariusza do Mitchellów. Jednak jego tytuł ma swój własny charakter. Grafika jest świetna, choć nie tak płynna, jak w filmie Marvela. Bywa, że klatkowość męczy wzrok. Do tego wygląd postaci ludzkich czasami może wywołać grymas na twarzy. Jednak szybko on mija, gdy pojawiają się zmutowani bohaterowie. A jest ich w tym filmie sporo.
Jestem przekonany, że ten film pozytywnie zaskoczy starych fanów Wojowniczych Żółwi Ninja, a także zainteresuje kolejne pokolenie, które być może nie miało jeszcze styczności z tymi bohaterami. Dialogi są świetnie napisane i nawet w wersji dubbingowej nie tracą swojego charakteru. Byłem zaskoczony, jak fajnie uchwycono w nich humor – zupełnie inaczej, niż to miało miejsce w Nawiedzonym dworze. Cieszę się, że żółwie wracają na duży ekran w tak dobrym stylu i że zagoszczą na nim na dłużej.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat