„Zaginiona dziewczyna”: Film roku – recenzja
Na ekrany polskich kin jutro trafi najnowszy film Davida Finchera pt. Gone Girl. Będąc wciąż pod wrażeniem, oceniamy.
Na ekrany polskich kin jutro trafi najnowszy film Davida Finchera pt. Gone Girl. Będąc wciąż pod wrażeniem, oceniamy.
Gone Girl ("Gone Girl") to klasyczny Fincher. Film wywołujący najpierw opad szczęki, potem rzucający na kolana, a na koniec ciskający widzem o ścianę. To 2,5-godzinny zły sen, który z każdym kolejnym zwrotem akcji zamienia się w coraz gorszy koszmar. Obudzić się z niego nie sposób, ale też wbrew pozorom lepiej tego nie robić, bowiem lepszego filmu w tym roku możemy już nie zobaczyć.
Rozpoczyna się w iście hitchcockowskim stylu – następuje trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Fabularne ruchy tektoniczne wywołuje tajemnicze zniknięcie Amy Dunne, oddanej żony i wspaniałej córki. Tytułowa zaginiona dziewczyna to osoba ze wszech miar zwyczajna, nie jest szczególnie bogata i nie ma żadnych wrogów. Kto i dlaczego zatem porwał, a następnie być może zamordował Amy? Czy był to jej mąż, Nick?
W roli podejrzanie zachowującego się partnera Fincher obsadza Bena Afflecka, jednego z prawdopodobnie najbardziej nielubianych aktorów w Hollywood. To, z czego – niestety – słynie gwiazda Miasta złodziei i Operacji Argo, a więc sztywność i beznamiętność, reżyser Zaginionej dziewczyny przekuwa w zalety. Ambiwalencja, z jaką obserwujemy kolejne poczynania tego bohatera, jest poniekąd wpisana w postać Nicka Dunne’a. Widząc opis filmu, ktoś żartobliwie w Internecie skomentował: "Są dwie możliwości… Albo ją zabił, albo nie". Fincher z Affleckiem już od pierwszej minuty toczą z nami grę, w każdej scenie dając wskazówki zwolennikom zarówno pierwszej, jak i drugiej teorii.
[video-browser playlist="631707" suggest=""]
Doskonale spleciona intryga (za scenariusz odpowiedzialna jest Gillian Flynn, autorka literackiego pierwowzoru) uzupełniana jest często przemycanym w dialogach i spojrzeniach bohaterów czarnym humorem. Podobnie jak podczas seansów mającego premierę również w ten weekend dramatu Bogowie, na pokazach Zaginionej dziewczyny również będzie zaskakująco wiele śmiechu.
Czytaj również: David Fincher wyreżyseruje remake serialu "Utopia" dla HBO
Przedstawiona w filmie historia pod pewnymi względami przypomina wydarzenia z wcześniejszych dokonań Davida Finchera – choć reżyser nigdy nie porzuca konwencji realizmu, nieustannie balansuje na granicy prawdopodobieństwa. Seryjny morderca z Siedem nie był zabijającym ludzi bez wyraźnego klucza szaleńcem, tytułowej Grze daleko do zabawy, w której możemy wziąć udział każdego dnia, a fabuła Ciekawego przypadku Benjamina Buttona opowiadana była z niewiarygodnym pietyzmem, choć u jej podstaw leżał kuriozalny koncept. Zaginiona dziewczyna w tę surrealistyczną i mrocznie absurdalną twórczość Finchera idealnie się zaś wpisuje. Kolejne fabularne wywrotki czynią całość coraz mniej wiarygodną, ale jednocześnie jeszcze bardziej intrygującą. Reżyser jednak umiejętnie się broni, samemu śmiejąc się z dokonanych wyborów castingowych i rozwoju przedstawianej historii. Czym innym, jak nie autotematyczną zgrywą, jest obsadzenie jako Nicka Dunne’a Bena Afflecka, który w 1997 roku zagrał w filmie W pogoni za Amy? Jak nie wybuchnąć śmiechem w scenie, w której Tyler Perry gani bohatera Afflecka za – dosłownie – drewnianą grę aktorską i za karę rzuca w niego żelkami?
[video-browser playlist="623636" suggest=""]
Fincher podobnie jak przed laty Stanley Kubrick wyciąga ze wszystkiego 200% normy. Rewelacyjnie obsadzona jest w Zaginionej dziewczynie absolutnie każda postać, nawet jeśli przez cały film ma okazję wypowiedzieć wyłącznie jedno zdanie. Wcielający się w główne role aktorzy z kolei dali występy życia: Benowi Affleckowi trafił się bohater szyty na jego miarę, Rosamund Pike po pamiętnym pojawieniu się w Śmierć nadejdzie jutro w końcu pokazała pełnię swoich aktorskich możliwości (pewna nominacja do Oscara), a znani z komedii Neil Patrick Harris i Tyler Perry szokują tym, jak dobre jest ich poważne oblicze (szczególnie rola tego drugiego to majstersztyk). Jak zwykle świetnie spisują się też stali współpracownicy reżysera. O wartość znaczeniową każdego kadru dba Jeff Cronenweth, którego zdjęcia potęgują atmosferę tajemniczości i ponadto udowadniają, że zrezygnowanie z kręcenia na taśmie oznacza pozbycie się filmowej magii. Już po raz trzeci prawdziwy popis daje duet Atticus Ross i Trent Reznor, łączący tym razem dynamiczne elektroniczne brzmienia z The Social Network z nieco bardziej stonowanymi kompozycjami przypominającymi te, które w filmach Davida Lyncha serwował Angelo Badalamenti.
Czytaj również: "Mroczny zakątek" od autorki "Zaginionej dziewczyny"
Gone Girl to jeden z najlepszych projektów w dorobku Davida Finchera, co znaczy zdecydowanie więcej niż w przypadku tych samych słów użytych wobec jakiegokolwiek innego reżysera. Mając na swoim koncie tak wybitne produkcje jak Podziemny krąg, Siedem i wspomniane The Social Network, nie jest łatwo spełnić ogromne oczekiwania. Jego najnowszy film warto zobaczyć tym bardziej, że reżyser wyciąga wnioski z ostatniej, nieco mniej udanej Dziewczyny z tatuażem. Podczas gdy w niej historia z powieści Stiega Larssona została całkowicie odarta ze społecznego kontekstu i pozostawała efektownie zrealizowaną zagadką kryminalną, w Gone Girl pod płaszczem thrillera kryje się zaskakująco duża psychologiczna głębia. Sporo prawd na temat miłości, instytucji małżeństwa, a także dzisiejszych mediów zostanie z widzami na długo po wyjściu z kina, podobnie jak nieprzewidywalna w swojej makabrze fabuła. O niej pisać jednak nie wypada – ten szok należy przeżyć na własnej skórze.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat