Vengeful. Mściwi: przeczytaj fragment powieści fantasy
Vengeful. Mściwi to druga w serii powieść pisarki V.E Schwab. Przeczytajcie początek powieści zaliczanej do fantastyki.
Vengeful. Mściwi to druga w serii powieść pisarki V.E Schwab. Przeczytajcie początek powieści zaliczanej do fantastyki.
Paciorek czerwonego merlota spłynął niczym kropla potu po szkle uniesionego kieliszka, zmierzając ku śnieżnobiałemu obrusowi. Marcella nalała sobie za dużo wina, a do tego ręce jej się trzęsły z wściekłości. Marcus wydawał się nie zauważać plamy. Ani w ogóle niczego.
– Za moją przepiękną żonę!
Nigdy się nie modlił przed posiłkami, ale zawsze wznosił taki toast. Robił to od dnia, w którym się poznali. Nie miało znaczenia, czy siedzieli przy stole sami, czy też w towarzystwie dwudziestu innych osób. Z początku uważała to za urocze, ale teraz ten gest wydał jej się pusty i wyuczony. Wykonywany, by oczarować widza, ale w rzeczywistości daleki od czarującego. Mimo to Marcus zawsze wypowiadał te słowa. Być może okazywał jej w ten sposób miłość – a może robił to tylko z przyzwyczajenia.
Marcella także uniosła kieliszek.
– Za mojego eleganckiego męża! – odpowiedziała automatycznie.
Już miała upić pierwszy łyk, kiedy zauważyła plamę na mankiecie koszuli Marcusa. W pierwszej chwili pomyślała, że to tylko krew, ale smuga miała zbyt jasną, zbyt różową barwę.
Szminka.
Jej umysł zalały wspomnienia wszystkich rozmów z zamężnymi przyjaciółkami.
„Ogląda się już za młodszymi?”
„Często mu robisz dobrze?”
„Wszyscy faceci to świnie!”
Marcus pracowicie odcinał kawałki steku i rozwlekle opowiadał o ubezpieczeniach, ale Marcella już go nie słuchała. Widziała oczami wyobraźni, jak jej mąż wodzi kciukiem po uszminkowanych ustach innej kobiety, rozchylając jej wargi.
Zacisnęła palce na nóżce kieliszka. Poczuła, że rumieni się z wściekłości, podczas gdy żołądek ściskały jej stalowe kleszcze.
– Co za pierdolona sztampa! – wypaliła. Jej mąż nadal przeżuwał stek.
– Słucham?
– Twój mankiet.
Jego wzrok powoli powędrował w dół, w kierunku różowej plamy. Nie miał nawet tyle przyzwoitości, by udawać zaskoczonego.
– Musi być twoja – skomentował, tak jakby kiedykolwiek używała szminki w podobnym odcieniu! Jakby kiedykolwiek miała w kosmetyczce coś tak tandetnego! Coś, co wybrałaby może nastoletnia zdzira…
– Kim jest ta kobieta?
– No naprawdę, Marce…
– Mów, kto to! – zażądała i z wściekłości zgrzytnęła idealnie białymi zębami.
Marcus w końcu odłożył sztućce i odchylił się w fotelu, mierząc ją wzrokiem.
– Nikt.
– Czyli pieprzysz się z duchem?
Przewrócił oczami, najwyraźniej znudzony tematem, co zakrawało na ironię, jeżeli wzięło się pod uwagę, jak zajmowały go zwykle wszystkie sprawy dotyczące jego osoby.
– Marcella, nie do twarzy ci z zazdrością.
– Dwanaście lat razem, Marcus. Dwanaście. I nagle nie potrafisz utrzymać fiuta w spodniach?
Przez jego twarz przemknął grymas zaskoczenia, a Marcella raptem wszystko zrozumiała. Prawda walnęła ją jak obuchem: oczywiście, że nie zdradził jej po raz pierwszy. Tylko po raz pierwszy dał się przyłapać.
– Od dawna? – zapytała lodowatym tonem.
– Zostaw to, Marce.
Zostaw to. Tak jakby zdrada była tematem jak każdy inny, który można podjąć w trakcie niedbałej konwersacji i z łatwością porzucić.
Nie chodziło tylko o zdradę – Marcella potrafiła wiele wybaczyć, żeby żyć dalej na takim samym poziomie – ale również o wyraz oczu innych kobiet, który zawsze brała za objaw zazdrości, o cyniczne ostrzeżenia byłych żon, o drgający w uśmiechu kącik ust tej czy tamtej… Właśnie zdała sobie sprawę, że wszystkie one wiedziały, i to od Bóg wie jak dawna, a ona nie.
„Zostaw to”?
Marcella odstawiła kieliszek i podniosła nóż do steków. Na ten widok jej mąż miał czelność parsknąć szyderczym chichotem. Zachował się tak, jakby nie wiedziała, jak posłużyć się takim ostrzem; jakby nie słuchała tych jego historii, nie błagała o szczegóły; jakby po pijaku nie opowiadał wyczerpująco o swojej pracy; jakby nie ćwiczyła z poduszką. I torbą mąki. I stekami.
Marcus uniósł brew.
– I cóż teraz zrobisz? – zadał pytanie, a jego głos ociekał wyższością. Jak głupio musiała wyglądać w jego oczach teraz, kiedy jej palce o nienagannie umalowanych paznokciach zaciskały się na oznaczonej monogramem rękojeści noża! – Coś ty, laleczko? – rzucił zalotnie, a określenie to sprawiło, że Marcella zakipiała gniewem.
„Laleczka”. „Mała”. „Kochanie”. Czy po dwunastu latach małżeństwa naprawdę myślał o niej w ten sposób? Czy postrzegał ją jako słabą, kruchą, bezradną dziewczynkę, którą trzymał dla ozdoby? Porcelanową figurkę, której zadaniem było lśnić, błyszczeć i wyglądać ładnie na półce?
Kiedy stało się jasne, że Marcella nie odpuści, twarz jej męża sposępniała.
– Nie celuj we mnie tym nożem, chyba że rzeczywiście chcesz go użyć… Być może naprawdę była laleczką z porcelany.
Ale kruchą tylko do chwili, kiedy się stłucze.
Bo wtedy naokoło jest już pełno ostrych odłamków.
– Marcella…
Rzuciła się naprzód, z przyjemnością dostrzegając niedowierzanie w oczach męża. Jego bourbon rozlał się szeroką strugą, gdy odepchnął się od stołu w uniku. Ostrze Marcelli ledwie musnęło jego krawat, ale pięść Marcusa trafiła ją prosto w usta. Poczuła krew na języku, a do oczu napłynęły jej łzy. Przetoczyła się po dębowym blacie, miażdżąc talerze i półmiski.
Wciąż miała w dłoni nóż, lecz Marcus zdążył złapać ją za nadgarstek i przycisnąć go do stołu tak mocno, że usłyszała chrzęst kości.
Stosował już wobec niej przemoc, ale zawsze działo się to w porywie chwili, za milczącą obopólną zgodą, a ona pierwsza dawała sygnał do startu.
Tym razem było inaczej.
Marcus był stukilowym, brutalnym facetem, który zarabiał na życie, niszcząc rzeczy i ludzi. Cmoknął teraz sceptycznie, tak jakby wystawiła się właśnie na pośmiewisko. Jakby przesadziła. Jakby to ona doprowadziła go do tego, że pieprzył się z inną kobietą – i zniszczył to wszystko, nad czym tak ciężko pracowała jego żona.
– Ach, Marce, jak ty doskonale wiesz, co mnie wkurza.
– Puść mnie! – syknęła.
Pochylił się ku niej, pogładził ją po włosach i delikatnie objął dłonią jej twarz.
– Tylko jeśli obiecasz zachowywać się grzecznie.
Uśmiechał się teraz. Uśmiechał! Tak jakby to była kolejna gierka.
Marcella napluła mu w twarz śliną zmieszaną z krwią.
Jej mąż westchnął głęboko, tak jakby zachowywał cierpliwość resztką sił.
A potem walnął ją tak, że uderzyła skronią o dębowy blat.
Świat wokół Marcelli zniknął nagle w białym błysku. Nie pamiętała upadku ze stołu, ale kiedy odzyskała wzrok, leżała z potwornie bolącą głową na jedwabnym dywanie obok krzesła. Próbowała wstać, lecz pokój zakołysał się niebezpiecznie. Poczuła w gardle żółć, przetoczyła się na bok i zwymiotowała.
– Powinnaś była odpuścić – stwierdził Marcus.
Krew zalała jej oko, sprawiając, że cała jadalnia nagle poczerwieniała. Jej mąż złapał tymczasem najbliższy kandelabr.
– Nigdy mi się nie podobały – oznajmił, wywracając świecznik.
Jedwabne zasłony zajęły się ogniem, jeszcze zanim kandelabr uderzył o podłogę.
Marcella podniosła się z wysiłkiem na czworakach. Czuła, jakby otaczała ją głęboka toń, w której mogła poruszać się tylko wolno, bardzo wolno.
Marcus stał w drzwiach i patrzył na nią. Nic więcej.
Nóż do steków lśnił na parkiecie. Zmusiła się, żeby po niego sięgnąć przez powietrze ciężkie od dymu. Niemal jej się to udało, kiedy coś rąbnęło ją gwałtownie od tyłu. To Marcus przewrócił drugi kandelabr, który upadł, przyszpilając ją żelaznymi ramionami do podłogi.
Ogień rozprzestrzeniał się niepokojąco szybko, przeskakując z zasłon na kałużę rozlanego bourbona, a potem na obrus i dywan. Płomienie trzaskały już w całym pokoju.
Przez ogień i dym usłyszała głos męża:
– A tak nam dobrze szło, Marce.
Pierdolony kutas. Tak jakby cokolwiek w ich życiu było jego pomysłem, działo się za jego sprawą!
– Beze mnie jesteś niczym – powiedziała bełkotliwie. – To ja cię stworzyłam – dodała i natężyła mięśnie, by uwolnić się spod kandelabru. Nie poruszył się. – I to ja cię zniszczę!
– Ludzie przed śmiercią mówią mnóstwo rzeczy, kochanie. Słyszałem już wszystko.
Gorąco wypełniło pokój, docierając do jej płuc i głowy. Rozkaszlała się, nie mogąc złapać oddechu.
– Zniszczę cię.
Nie było odpowiedzi.
– Słyszysz mnie, Marcus? Nic. Milczenie.
– Zniszczę cię!
Skrzeczała te słowa w kółko, mimo podrażnionego gardła, aż dym przesłonił jej widok i zdławił głos. Mimo to nadal odbijały się echem w jej głowie, towarzysząc w drodze na dół, coraz niżej, niżej i niżej, ku ciemności.
„Zniszczę cię!”
„Zniszczę!”
„Znisz…”
„Zni…”
Źródło: We need YA / We need YA
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat