Vengeful. Mściwi: przeczytaj fragment powieści fantasy
Vengeful. Mściwi to druga w serii powieść pisarki V.E Schwab. Przeczytajcie początek powieści zaliczanej do fantastyki.
Vengeful. Mściwi to druga w serii powieść pisarki V.E Schwab. Przeczytajcie początek powieści zaliczanej do fantastyki.
Funkcjonariusz Perry Carson przez ostatnią godzinę bezskutecznie próbował przejść dwudziesty siódmy poziom gry Radical Raid. Wysiłki przerwał mu dźwięk zapuszczanego silnika. Podniósł wzrok i dostrzegł eleganckiego czarnego sedana Marcusa Rigginsa, wyjeżdżającego z wyłożonego płytami podjazdu przed posesją. Samochód ruszył z rykiem silnika, dobre trzydzieści na godzinę ponad obowiązujący na przedmieściach limit prędkości, lecz Perry nie pracował w drogówce. Gdyby nawet tak było, to nie spędził ostatnich trzech tygodni na tym zadupiu, żywiąc się tłustym śmieciowym jedzeniem, tylko po to, by przymknąć Marcusa za tak błahe wykroczenie.
O nie, Wydział Policji Merit potrzebował poważniejszych dowodów, które dałoby się obronić przed sądem – i obciążających nie tylko Rekina Rigginsa. Chcieli zarzucić sieć również na inne grube ryby, pływające w mętnej wodzie przestępczego oceanu tego miasta.
Perry zapadł z powrotem w zniszczony skórzany fotel i wrócił do gry. Udało mu się w końcu przejść dwudziesty siódmy poziom… a zaraz potem poczuł dym.
Pewnie jakiś dupek palił bez pozwolenia ognisko nad basenem. Carson wytężył wzrok, spoglądając przez okno. Zrobiło się już późno, było wpół do dziesiątej. Tak daleko od centrum Merit niebo wydawało się smoliście czarne, a w ciemności trudno było dostrzec kłęby dymu.
Ale ogień było widać znakomicie.
W chwili, gdy płomienie rozświetliły frontowe okna posiadłości Rigginsów, policjant zdążył już wyskoczyć z samochodu i biegł przez ulicę, wzywając posiłki. Frontowe drzwi nie były, dzięki Bogu, zamknięte na klucz, więc otworzył je szeroko, układając w myślach usprawiedliwienie do raportu. Napisze, że były już otwarte i usłyszał przez nie wołanie o pomoc, chociaż tak naprawdę dobiegał go tylko trzask płonącego drewna i szum płomieni buchających z korytarza.
– Policja! – krzyknął prosto w kłęby dymu. – Jest tam kto?!
Zauważył wcześniej, że Marcella Riggins przyjechała do domu, ale nie widział, żeby z niego wyjeżdżała. Sedan Marcusa przejechał koło niego szybko, ale nie aż tak, żeby nie dostrzegł pustego miejsca pasażera.
Rozkaszlał się i zasłonił usta rękawem. Z oddali dobiegł go dźwięk syren. Wiedział, że powinien zostać na zewnątrz i zaczekać tam, gdzie powietrze było czyste i chłodne, gdzie nic mu nie zagrażało.
Ale wtedy skręcił za róg i zobaczył ciało uwięzione pod żelaznym świecznikiem rozmiaru wieszaka na ubrania. Świeczki dawno się już stopiły, lecz Perry rozpoznał w tym kształcie kandelabr. Kto, u licha, ma w domu kandelabry tej wielkości?!
Perry sięgnął do kutego trzonu i gwałtownie cofnął dłoń – prawie się poparzył. Zaklął pod nosem. Rozgrzane żelazne ramiona przepaliły już sukienkę Marcelli tam, gdzie jej dotykały. W tych miejscach widać było czerwoną, spaloną skórę, ale kobieta nie płakała ani nie krzyczała.
Leżała tylko nieruchomo, z zamkniętymi oczami, a po skroni spływała jej krew, sklejając czarne włosy.
Poszukał tętna i znalazł je – słabe i zanikające. Tymczasem płomienie stawały się coraz gorętsze, a dym – coraz gęstszy.
– Cholera, cholera, cholera – mamrotał Perry, rozglądając się po pokoju, podczas gdy syreny wyły już całkiem blisko domu. Wylał wodę z dzbanka na serwetkę, owinął ją wokół dłoni i złapał trzon kandelabru. Mokry materiał syczał i parował, a gorący metal zaczął parzyć jego dłonie przez płótno, gdy ze wszystkich sił próbował unieść świecznik. W końcu zdołał tego dokonać, a potem odtoczył spod niego ciało Marcelli. Hall wypełnił się głosami tych, którzy wpadli właśnie do domu. – Tutaj! – wyrzęził, dusząc się dymem.
Dwóch strażaków przedarło się przez ciemne kłęby, gdy coś w suficie jęknęło i żyrandol runął, by rozbić się na stole, który pękł i się rozpadł. Strzeliły iskry i płomienie. W następnej chwili jeden ze strażaków ciągnął półprzytomnego Perry’ego przez hall płonącej posiadłości.
Drugi strażak podążał za nimi z bezwładnym ciałem Marcelli na ramieniu. Przed dom zdążyły już zajechać ciężkie wozy strażackie, demolując starannie wypielęgnowany trawnik, a podjazd rozświetlały pulsujące niebieskie światła karetek.
Tymczasem cały budynek stał już w płomieniach. Przypieczona ręka swędziała Perry’ego, płuca go paliły, ale nie zwracał na to uwagi. Obchodziło go tylko jedno: ocalić życie Marcelli Riggins. Tej samej, która zawsze uśmiechała się nieśmiało i dyskretnie machała do obserwujących ją policjantów. Marcelli, która nigdy, przenigdy nie doniosłaby na swojego męża gangstera.
Rana na jej skroni, płomienie ogarniające dom i pospieszna ucieczka jej męża wydawały się jednak sugerować, że mogłaby zmienić zdanie w kwestii zeznań. A Perry nie miał zamiaru zmarnować takiej okazji.
Węże posyłały strumienie wody prosto w ogień, Perry zdjął maskę tlenową, a teraz kaszlał i pluł, patrząc, jak dwóch ratowników układa Marcellę na noszach.
– Nie oddycha – stwierdził jeden, rozcinając jej suknię. Policjant potruchtał za nimi.
– Brak tętna – powiedział drugi i rozpoczął reanimację.
– To je przywróćcie! – krzyknął Perry, wsiadając do ambulansu. Potrzebował żywego świadka; trup nie mógł przecież zeznawać przed sądem.
– Saturacja spada – ostrzegł pierwszy, zakładając na twarz Marcelli maskę tlenową. Cała była rozpalona, więc drugi ratownik wyciągnął zimne żelowe okłady z podręcznej lodówki i zaczął rozkładać je na jej skroniach, szyi i nadgarstkach. Wręczył ostatni pakunek Perry’emu, który niechętnie go przyjął.
Na ekranie przenośnego elektrokardiografu było widać wykres pracy serca Marcelli – płaską, prostą, nieruchomą linię.
Karetka ruszyła na sygnale. Płomienie szybko znikały za oknem tylnych drzwi. Perry spędził przed tym domem trzy tygodnie, od trzech lat próbował przygwoździć gang Tony’ego Hutcha. Los zesłał mu teraz idealnego świadka, toteż Perry nie miał zamiaru oddać go bez walki.
Trzeci ratownik próbował opatrzyć poparzoną rękę policjanta, lecz ten wyrwał mu ją niecierpliwie.
– Skupcie się na niej – rozkazał.
Dźwięk syren rozcinał noc. Trzej mężczyźni starali się ze wszystkich sił zmusić płuca Marcelli, by zaczęły oddychać, a serce – by wznowiło pracę. Próbowali wzniecić na nowo płomień życia. Jednak ich zabiegi nie dawały rezultatu.
Marcella leżała na noszach, bezwładna i nieżywa, a w sercu Perry’ego powoli gasła ostatnia iskra nadziei.
Aż nagle, pomiędzy jednym uciśnięciem klatki a drugim, straszna nieruchoma linia na ekranie drgnęła, skoczyła i zaczęła wznosić się i opadać w normalnym rytmie.
Źródło: We need YA / We need YA
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat