Zamieć: przeczytaj fragment powieści Zuzanny Gajewskiej
Zuzanna Gajewska wydała niedawno nową powieść. Przeczytajcie początek Zamieci.
Zuzanna Gajewska wydała niedawno nową powieść. Przeczytajcie początek Zamieci.
Sobota, 21 grudnia
Ewelina Zawadzka stała przed lustrem, wpatrując się w wiszącą na jego ramie suknię ślubną. Drobne koraliki mieniły się w zimowych promieniach słońca wpadających przez okno. Haftowane śnieżynki oprószyły woalowe rękawy i wykończenie dekoltu. Nieśmiało pogłaskała materiał, a właściwie delikatnie go musnęła, obawiając się, że samym dotykiem zniszczy kreację.
– Nie bój się, można dotknąć – podskoczyła na dźwięk słów dochodzących z przedpokoju. No, pięknie. Została przyłapana na gorącym uczynku. Gospodyni wyszła przed chwilą, żeby porozmawiać przez telefon, i wróciła do pokoju bezszelestnie. Dobrze, że Ewelina jednak nie odważyła się przymierzyć sukni.
– Może chcesz włożyć? – zapytała Aneta Ustrzycka, jakby czytając jej w myślach.
– Na mnie jeszcze nie pora – odparła rzeczowo, starannie ukrywając nutkę żalu. Oczywiście na taki poważny krok z Olkiem było zdecydowanie za wcześnie, ale czasem zastanawiała się, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby wtedy, lata temu, tak jak jej koleżanki związała się z rówieśnikiem, zamiast wdawać się w romans bez przyszłości z żonatym idiotą. Ten idiota jest ojcem mojej córeczki, skarciła się w myślach. Najwspanialszego dziecka na ziemi.
– Rozumiem, wierzysz w zabobony, tak jak ja – stwierdziła przyszła panna młoda. – Ja nie chcę, żeby Jacek zobaczył suknię przed ślubem, a przynajmniej przed sesją, bo to przynosi pecha, a ty nie chcesz przymierzać, bo to wróży staropanieństwo.
Ewelina prychnęła. A szczęśliwy związek bez ślubu to też staropanieństwo? Pomyślała, że chyba najwyższy czas zweryfikować pewne definicje.
– Nie wiem, nie znam się. Bardziej ogarniam przesądy pogrzebowe, chcesz o nich pogadać? – Uśmiechnęła się sztucznie i powiodła wzrokiem po wnętrzu.
Jacek i Aneta właśnie skończyli wykończenie wspólnego gniazdka. Bardzo im zależało, aby jako mąż i żona mogli już w nim zamieszkać, więc ostatnie tygodnie spędzili nie tylko na przygotowaniach do ślubu i wesela, ale też na malowaniu ścian, wstawianiu drzwi i składaniu mebli. Jeszcze kilka dni temu Ewelina z Olkiem im pomagali. Wtedy salon był nieumeblowany, a wszędzie walały się kartony, folia bąbelkowa i piankowe wypełniacze. Teraz pomieszczenie było urządzone z gustem, ale nie przypominało typowych katalogowych wnętrz. Aneta lubiła eksperymentować i w kwestii wykończenia postawiła na eklektyzm. Loftowy beton, skandynawskie drewno i dodatki w stylu glamour razem. Czemu nie? Całość komponowała się idealnie, a pomieszczenie każdym detalem krzyczało: „zostań tu na dłużej!”.
Jedną ze ścian zdobiły zdjęcia: w ramkach, antyramach i bez oprawy. Duże, średnie, małe, kolorowe i czarnobiałe, współczesne i sprzed wielu lat. Totalny miszmasz, wydawałoby się zaprzeczający jakiemukolwiek trendowi, a jednak wszystko ze sobą pięknie współgrało. Tylko czekać, aż do tej galerii dołączą zdjęcia ze ślubu, wesela, a potem życia rodzinnego.
Ewelina nie miała pojęcia, ile fotografii tu wisiało, ale z pewnością co najmniej kilkaset. Przy niektórych doczepiono komiksowe chmurki, by ich bohaterowie przemówili. Jej uwagę zwróciło zdjęcie, na którym nie widziała ani Anety, ani Jacka, a z fotografii wychodził dymek z napisem „Od tego wszystko się zaczęło”. Przedstawiało grupkę młodych ludzi w jakimś lokalu. Prawdopodobnie mieli pozować do zdjęcia, ale zapanował wśród nich całkowity chaos. Część z nich ze sztucznymi uśmiechami patrzyła w obiektyw, inni skupili się na spienionym piwie, które wylewało się z butelki, pozostali rozmawiali o czymś zaciekle, co sugerowały ich gesty. Uwagę widza przyciągała dziewczyna siedząca nieco na uboczu. W zamyśleniu wpatrywała się w okno. Właśnie tamtędy wpadało słoneczne światło, które sprawiło, że większa część zdjęcia była zaciemniona. Linia między światłem a cieniem rysowała się na profilu tej niepozornej nastolatki. To z pewnością nie było udane zdjęcie, ale Ewelina musiała przyznać, że miało w sobie coś magicznego.
– Właśnie zamierzałam zrobić sobie kawę, masz ochotę?
– Aneta stanęła przed Eweliną z bambusową puszką.
– Ogromną, ale na herbatę. Gorącą. Jest strasznie zimno.
– To zrobię grzane wino.
– Oszalałaś? O dziesiątej rano? Mam dziecko pod opieką.
– Nie zauważyłam jej tutaj. Daj spokój, przyszłaś pieszo, kilka łyków ci nie zaszkodzi. Alkohol wyparuje, zanim odbierzesz córkę z zajęć.
Kiedy gospodyni postawiła na stole kubek z naparem, aromat pomarańczy i goździków rozniósł się po całym pomieszczeniu, przywołując najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa. Naturalnie wywołał je zapach dodatków, nie wina. Ewelina zobaczyła przed oczami mamę, która kroiła pomarańcze, układała na wielkiej blasze, a potem suszyła je w piekarniku – długo i w niskiej temperaturze. Jeszcze ciepłe całą rodziną wieszali na choince, przeplatając przez dziurki jutowy sznurek. W domu pachniało tak przez całe święta. Dość późno wprowadzili tę tradycję, ale dla Reni Zawadzkiej właśnie dlatego była taka ważna. Stworzyła ją dla swoich dzieci i wnuków. Wprawdzie podejrzała to w jednym ze świątecznych filmów, ale nigdy się do tego nie przyznała. Chciała uchodzić za matkę pomysłu.
– W moich czasach pomarańcze na święta to naprawdę był rarytas – wspominała z rozrzewnieniem w każde Boże Narodzenie. – Dziś ich zapach już nie robi takiego wrażenia na młodych, więc muszę go trochę podkręcić.
– Nie mogę uwierzyć, że to już – powiedziała Aneta w zamyśleniu, ściskając gliniany kubek w dłoniach.
– Jest stres?
– Daj spokój. – Machnęła ręką. – To jakieś szaleństwo, nie wiem, czy więcej przygotowań do świąt czy do ślubu. Ostatecznie całe świąteczne jedzenie też bierzemy z cateringu, stamtąd, gdzie robimy wesele. Do ogarnięcia jest przecież tylko wigilia, a jakoś nie wyobrażam sobie teraz, żeby dzień przed ślubem siedzieć i trzeć marchewkę na rybę po grecku lub kroić ogórki kiszone do sałatki warzywnej.
– No tak, z pewnością twoje paznokcie mocno by na tym ucierpiały. – Ewelina uśmiechnęła się, patrząc na świeży, krwistoczerwony manicure koleżanki. W sam raz na ślub.
– À propos. Lepiej porozmawiajmy o makijażu ślubnym
– odezwała się Aneta. – Z trzech próbnych, które mi zrobiłaś, ostatecznie wybrałam ten pierwszy – powiedziała, rozkładając na stole trzy fotografie portretowe.
Każde przedstawiało przyszłą pannę młodą w nieco innej odsłonie. Dwie pozostałe, z delikatnym różem lub ciepłym brązem na oczach, mimo starań Eweliny nie spotkały się z zainteresowaniem kobiety. Przemówiła do niej najodważniejsza wersja. Powieki wyglądały jak przyprószone śniegiem migoczącym w świetle słońca. Biały cień przechodził w srebrny, a ten zmieniał się w ciemnoszary brokat. Całość podkreślały usta w takim samym mocnym kolorze jak paznokcie. Chociaż był to wyrazisty makijaż, wciąż zachowywał lekkość i mimo połączenia świecącego brokatu z czerwoną pomadką panna młoda nie wyglądała, jakby wróciła z nocnej imprezy w latach osiemdziesiątych. Wyglądała magicznie. Pięknie.
– No sama powiedz, na naszą sesję będzie pasował najlepiej.
– Zdecydowanie – przyznała z westchnieniem Ewelina.
– Czyli nie zmieniłaś zdania? Nadal chcesz robić te zdjęcia właśnie tam?
– Żartujesz sobie? Wiem, co o tym myślisz. Te twoje przesądy.
– Jakie przesądy, Aneta? Wiesz, że cię wspieram i kibicuję, ale ten pomysł… Po prostu… – Ewelina się zawahała – … to nieetyczne.
Aneta przewróciła oczami.
– Szanuję twoje zdanie, ale swojego nie zmienię. Skoro udało mi się przekonać Jacka, to nie zrezygnuję z takiej szansy – podkreśliła. W dyskusjach z Anetą to inni rozmówcy zmieniali zdanie. Nigdy ona.
Źródło: Prószyński i S-ka
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat