George A. Romero i jego Martwa Seria
George Andrew Romero, amerykański twórca najbardziej znany dzięki Martwej Serii, obchodzi dzisiaj 75. urodziny. Z cisnącymi się na usta życzeniami długich i szczęśliwych lat życia przyglądamy się jego zombistycznym dokonaniom.
George Andrew Romero, amerykański twórca najbardziej znany dzięki Martwej Serii, obchodzi dzisiaj 75. urodziny. Z cisnącymi się na usta życzeniami długich i szczęśliwych lat życia przyglądamy się jego zombistycznym dokonaniom.
Romero należy do nowego pokolenia filmowców drugiej połowy XX wieku. Swoją pierwszą przygodę ze sprzętem filmowym rozpoczął już w wieku 14 lat, by po kolejnych 14 zrewolucjonizować pojęcie horroru. Jest on niekwestionowanym ojcem współczesnego wizerunku zombie. Przed jego reżyserskim debiutem postać nieumarłego osadzona była głęboko w kulcie voodoo i straszyła tylko ograniczoną liczbę odbiorców. George, który dostrzegł wielki potencjał w niepozornej posturze zombie, wypromował całkiem nowe spojrzenie na ten popkulturowy twór. W swojej Martwej Serii Romero zgrabnie łączy przemoc kina grozy z podejmowaniem tematów społeczno-politycznych, zadowalając jednocześnie fanów horrorów i wybrednych krytyków filmowych. Chłopak z Bronksu niepostrzeżenie wkradł się, wraz z całą zgrają ociekających posoką i krwią chodzących martwych, na hollywoodzkie salony. Prezentowane poniżej zestawienie obrazuje jego drogę do sukcesu.
"Noc żywych trupów"
Bezsprzeczny faworyt w dorobku George’a A. Romero. Mało który reżyser może poszczycić się takim sukcesem. Nie dość, że dzięki "Night of the Living Dead" amerykański reżyser spektakularnie zadebiutował na kinematograficznym rynku, to w dodatku swoim dziełem niepomiernie wpłynął na dalszy rozwój zombie movies. Rok 1968 dla wielu stał się cezurą dla kina grozy. Romero w swym filmie połączył nie tylko elementy horroru z rozrywką na dobrym poziomie, lecz również jawnie przemycił krytykę społeczeństwa amerykańskiego. Zarysował przed odbiorcami ponurą wizję zmierzchu Zachodu, Amerykę pożerającą samą siebie.
Niskobudżetowy obraz był tworzony w kameralnym gronie. Za plan filmowy uchodził mały domek na farmie, scenariusz pisany był w trakcie kręcenia scen, a efekty specjalnie w postaci wnętrzności zabitych zwierząt dostarczał rzeźnik, który pełnił również funkcję inwestora. Po premierze uczucia wśród widzów wahały się od zachwycenia po zgorszenie. Jak tu jednak nie oburzać się na obraz, który zadaje kłam klasycznemu kinu grozy – główny bohater po zwycięskiej walce z nadnaturalnym wrogiem tak czy owak ponosi śmierć, tym bardziej szokującą, bo niesprawiedliwą. Stróże prawa mający w ostateczności w pełni ocalić ludzkość od plagi zombie zabijają „swojego” człowieka. Wątek staje się jeszcze bardziej problematyczny, kiedy w grę wchodzi kolor skóry Duane’a Jonesa i drażliwa (jak na tamte czasy) kwestia rasizmu. Nie zapominajmy także o kreacji postaci zombie. Przed rokiem 1968 spokojne istoty otumanione magią voodoo, które były jedynie niebezpiecznym narzędziem w rękach szalonych antagonistów, tu przemieniają się w krwiożercze potwory, które mogą konkurować o miejsce na podium z wampirami i wilkołakami. Od tej chwili żywe trupy na stałe zagościły w horrorze, rozwijając się w tempie nadanym im przez ich Ojca.
[video-browser playlist="658861" suggest=""]
"Świt żywych trupów"
George A. Romero poszedł za ciosem i po wielu latach dostarczył fanom sequel "Nocy żywych trupów". Mimo iż miłośnikom grozy przyszło czekać dekadę na powtórkę ze wspaniałej rozrywki, to reżyser sprawił, że warto było czekać. 10 lat spędzonych przy innych projektach zostało także poświęconych na dopracowywanie szczegółów nieco innej, lecz nadal zapadającej w pamięć odsłony o wizji zombie apokalipsy. "Dawn of the Dead" już samą lokacją odbiega znacznie od swojego pierwowzoru. Romero nie tylko wizualnie poszerza działania nieumarłych, lecz również obiera sobie na plan filmowy jedno z najbardziej „przeludnionych” żywymi trupami miejsc – galerię handlową. Niezwykle czytelna krytyka konsumpcjonizmu ubrana jest w krwawy i brutalny płaszcz estetyki horroru. Przy okazji reżyser puszcza do widza oko, pokątnie tworząc parodię fantazji konsumenckich o całonocnym zamknięciu w centrum handlowym.
"Dawn of the Dead" dodatkowo kreuje kanon przyszłych zombie movies. Nieustanna walka z zombie urozmaicana jest wieloma efektownymi sposobami zadawania śmiertelnego ciosu, a sami nieumarli stanowią w tym obrazie nie tylko śmiertelne zagrożenie, lecz także obiekt okrutnych zabaw. Motywy te będą wielokrotnie powielane przez kolejnych twórców filmów o chodzących trupach.
[video-browser playlist="658865" suggest=""]
"Dzień żywych trupów"
Nowy dzień, nowe możliwości i nowe pomysły. Zombie-seria chronologicznie tworzona podłóg konkretnych części doby powoli traci swój pierwotny urok. Coraz więcej błędów wkrada się w scenariusz, a konsekwentnie rosnący budżet filmowy staje się nieprawidłowo wykorzystaną pomocą techniczną. Jednak sam Romero zdaje się pozostawać wierny swemu konceptowi – za pomocą bezmyślnych potworów ponownie przemyca w filmie społeczną krytykę. Tym razem na taśmę rzuca komunikację międzyludzką - nie tylko konfrontuje ze sobą naukowe podejście wobec plagi zombie, lecz także brak porozumienia między żywymi.
Współcześnie krytyka coraz surowiej ocenia "Day of the Dead", zarzucając dziełu Romero wady techniczne filmu czy mierne aktorstwo. Sam twórca bynajmniej się tym nie przejmuje, zaliczając trzecią cześć historii o zombie do swoich ulubionych.
[video-browser playlist="658872" suggest=""]
"Ziemia żywych trupów"
"Land of the Dead" jest już niestety tylko kolejnym przedłużeniem większej całości. Scenariusz kina akcji i dobrze dobrana obsada miały na celu przede wszystkim przyciągnięcie widzów przed ekrany. Zdawać by się mogło, że scenarzystom zabrakło w pewnym momencie pomysłu na postać zombie. W "Land of the Dead" wśród trupów wytwarzają się minimalne struktury społeczne. Jeden z nich staje się w oczach pozostałych kimś na kształt przywódcy, który prowadzi hordę nieumarłych na miasto żywych. Ów zombie, który w obsadzie figuruje jako jeden z członków stałej obsady (Big Daddy), zdaje się być kierowany zemstą za uprzednio doznane krzywdy. W jednym z wywiadów Romero wyznał, że zatrudniając Eugene’a Clarke’a do roli Big Daddy’ego, chciał zasugerować widzom, że zombie w jego Martwej Serii to tak naprawdę protagoniści.
[video-browser playlist="658874" suggest=""]
"Kroniki żywych trupów"
Jest to piąta z kolei część zmagań żywych ze światem nieumarłych. Film z 2007 roku przedstawia grupę studentów, którzy na taśmie filmowej uwieczniają wydarzenia związane z zombie apokalipsą. Romero wykorzystuje technikę found footage, ukazując brak empatii i bezwzględność ze strony „kamerzysty”. Chłopak ukryty za obiektywem kamery staje się metaforą wszystkich widzów biernie obserwujących przebieg wydarzeń oraz oczekujących na brutalne i krwawe sceny. Tym samym "Diary of the Dead" stanowią trafne podsumowanie dokonań George’a A. Romero. Ponadto sam Quentin Tarantino zalicza tu swoje wokalne cameo.
[video-browser playlist="658880" suggest=""]
"Survival of the Dead"
Ostatnia część Martwej Serii, z żałosnym jękiem dogorywania kończąca wieloletni projekt Romero. Obraz ten jest niefortunną kompilacją pomysłów reżysera. Przestrzeń filmowa zostaje ograniczona do małej wyspy, na której martwi i żywi bardziej ze sobą koegzystują aniżeli walczą o przetrwanie. To człowiek jest tu największym zagrożeniem, a zombie pełni raczej rolę niepokojącej dekoracji niż realnego zagrożenia. "Survival of the Dead" stanowi największą skazę na tle całej serii o żywych trupach. Film, który nigdy nie powinien powstać, zamyka nie tylko opowieść o Romerowskich zombie, ale także reżyserskie dokonania Króla Zombie.
[video-browser playlist="658882" suggest=""]
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat