Najlepsze seriale superbohaterskie 2016 roku – autorskie podsumowanie
Jeśli myśląc o serialu komiksowym macie w głowie głównie pozycje superbohaterskie, to tutaj znajdziecie ich autorskie podsumowanie za rok 2016. Kolejność jest taka sama jak w głównym zestawieniu, więc po konkretne opisy warto zerknąć tam, a tutaj przemycam dodatkowo osobiste refleksje. Przeczytajcie jeśli lubicie i dyskutujcie w komentarzach!
Jeśli myśląc o serialu komiksowym macie w głowie głównie pozycje superbohaterskie, to tutaj znajdziecie ich autorskie podsumowanie za rok 2016. Kolejność jest taka sama jak w głównym zestawieniu, więc po konkretne opisy warto zerknąć tam, a tutaj przemycam dodatkowo osobiste refleksje. Przeczytajcie jeśli lubicie i dyskutujcie w komentarzach!
Na starcie zapoznajcie się z głównym zestawieniem Najlepszych komiksowych seriali 2016 roku, a jeśli macie je już za sobą, to zapraszam do podsumowania wyłącznie seriali superbohaterskich.
1. Daredevil
Kiedy przed dwoma laty Disney/Marvel ogłaszał współpracę z Netflixem, czułem spory zawód. Podskórnie wiedziałem bowiem, że w praktyce oznacza to brak szans na związanie się z komiksami DC, a już wtedy marzyłem o telewizyjnych przygodach Nightwinga, które byłyby mroczne, dojrzałe i powiązane z filmami kinowymi. Netflix stwarzał idealne ku temu warunki. Zamiast Nightwinga dostałem jednak Daredevila i dzisiaj nie zmieniłbym już niczego.
Chciałbym się tu jednak odnieść do preferencji wobec komiksów DC lub Marvela. Dla mnie to jak wybór między pomarańczą a jabłkiem. Jedno i drugie owoc, ale oferują inne smaki. W pełni rozumiem jeśli ktoś woli np. jabłka, ale dla mnie to nigdy nie był dylemat. Może dlatego, że dorastałem z komiksami Disneya – Kaczorem Donaldem i Sknerusem McKwaczem – a świat superbohaterów penetruję zaledwie od kilku lat. W każdym razie, to że podium najlepszych seriali komiksowych zajmują u mnie trzy tytuły Marvela, nie ma wiele wspólnego z tym jakie komiksy lubię. Faktycznie, dzięki sukcesom Kinowego Uniwersum Marvela bliżej zżyłem się z tym światem, gdzieś podskórnie od początku silniej przemawiała do mnie jego różnorodność bohaterów, ale jeśli kiedyś zawędrujecie przypadkiem do mojego pokoju, to na półkach zobaczycie tyle samo graficznych przygód z Spider-Manem, co i Batmanem.
2. Luke Cage
Dlaczego Luke Cage to bardzo dobry serial mogliście przeczytać chwilę wcześniej, albo w recenzji innego Piotrka. W pełni zasługuje na drugie miejsce na podium, razem z Daredevil to klasa wyżej nad resztą stawki. Mam jednak świadomość, że wybór ten spotka się z „jakąś” negatywną odezwą w komentarzach. Pojawią się zarzuty, że to serial nudny i rozwleczony – i poniekąd są one słuszne, ale nuda to objaw, a nie przyczyna, więc sprawa może tyczyć się gustu i zainteresowań. Może też oczekiwań? Meritum jednak w tym, że konstruktywna krytyka serialowi się należy jak najbardziej i taką też cenię, ale wzburzają mnie niektóre zarzuty wysuwane pod jego adresem. Chyba najbardziej absurdalny jaki widziałem to „przegięli z tą poprawnością polityczną, bo sami czarni w obsadzie.” Wiecie co zwykle powtarzam w takich sytuacjach, nie? „Nie masz prawa do własnej opinii, masz prawo do poinformowanej opinii. Nikt nie ma prawa być ignorantem.”
Konwencję serialu trzeba jednak rozpoznać, żeby słusznie go ocenić i skrytykować. Gdzieś przeglądając jednym okiem komentarze kluła mi się też z tyłu głowy refleksja, że może jednak trochę rasistowskim społeczeństwem jesteśmy. Nie dlatego, że mamy złe intencje, ale historyczny brak doświadczeń z osobami o innym kolorze skóry. Może to jednak przesada i nie warto legitymizować ułamka tych, którzy krzyczą najgłośniej? To mimo wszystko obserwacja bliższa naszym realiom niż konsekwencje obecności kuloodpornego czarnoskórego. Skoro łatwiej odbieramy i rozumiemy niewidomego skaczącego po dachach, to kryje się tu pewien dysonans poznawczy, ale to temat na inny dzień i okazję.
3. Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.
Jeśli oglądacie serial, to znacie jego zalety i wiecie dlaczego akurat tu się uplasował. Korzystając z okazji chciałbym więc wyjaśnić dlaczego Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. oceniani są wyżej niż Arrow i ferajna. Skoro przyczyna nie ma korzeni w uczuciach wobec graficznych pierwowzorów, to skąd się biorą te różnice? Na korzyść aktualnych seriali DC przemawia kilka faktów – ich popularność i oglądalność, która nijak co prawda ma się do poziomu artystycznego, ale bierze się z tego, że to tutaj możemy oglądać tych bardziej znanych bohaterów – Supermana, Green Arrowa, Flasha, Supergirl, Martian Manhuntera czy Jamesa Gordona. W porównaniu z nimi, postacie agentów S.H.I.E.L.D. to nołnejmy. Seriale DC częściej podejmują także ryzyko, zahaczają o kicz, obrażają czasem intelekt widza, ale nie boją się wyzwań. A to może silniej przemawiać do ogólnego grona widzów spragnionych wrażeń. Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. są raczej wstrzemięźliwi, jeśli nie ma warunków, aby dobrze pokazać Ghost Ridera to minimalizują jego sceny i pozostawiają go niemego. To także atut, z innej parafii, ale ważna umiejętność lawirowania wśród ograniczeń.
Można rozważać i inne aspekty, ale gdzie ostatecznie tkwi przewaga produkcji ABC? U rdzenia, a tym jest po prostu sztuka opowiadania. Obdzierając je z komiksowych konotacji, historie są tutaj ciekawsze. A nawet jeśli niekoniecznie, to są lepiej prowadzone według uniwersalnych standardów – tj. ekspozycji, płynności narracji, budowania napięcia, przykuwania uwagi, wprowadzania twistów itd. Najzwyczajniej w świecie – to się lepiej ogląda i przyswaja. Bez animozji w kierunku pozostałych tytułów, bo te przecież też za coś lubimy.
4. The Flash
Na przykład The Flash lubię ostatnio przede wszystkim za Iris West. Niegdyś irytująca nastolatka, teraz atrakcyjna kobieta. Strasznie podoba mi się jej styl ubierania się. I te jej uśmiechy zalotne takie fajne. Swoją drogą, drogę od irytowania do charakterności przeszła też w tym uniwersum Laurel Lance, a w drugą stronę – od zabawności do irytowania – udała się Felicity Smoak. Tak, tak, macie rację, nie bardzo ma to związek z czymkolwiek, a już na pewno nie z wytłumaczeniem pozycji serialu w rankingu.
Żeby zrozumieć dlaczego sam lubię The Flash zerkam czasem na swoją 10-letnią kuzynkę-łamane-przez-sąsiadkę. Wkręciła się w serial z własnej inicjatywy, jest na bieżąco i czasem wpada obejrzeć ze mną. Mówiąc naukowo: jara się. Ekscytuje się czy Flash pokona wroga, czy nic mu się nie stanie i oj, jak słodko kiedy Barry milusi się z Iris. Wstrzymajcie się, bo to akurat ma związek. Serial dobrze trafia bowiem w wewnętrzne dziecko jakie i w nas starszych fanach się kryje. W te najprostsze uczucia i instynkty. To młodzieżowa supermoc seriali The CW. Także nie byle jaka wartość. Jeśli zaś dobrze kalkuluję, to ja w jej wieku fascynowałem się Mighty Morphin Power Rangers. W ocenie sensu largo The Flash stanowi więc progres. To dopiero jednak sobie okrężną drogę wybrałem, żeby uzasadnić dywagacje. Wiem, wiem.
5. Gotham
Czym jest, nie jest, a czym mógł być serial Gotham? Odpowiadając od końca – w najśmielszych marzeniach mogła to być produkcja na miarę Se7en Davida Finchera. Spluskany w deszczu mroczny dramat o upadłym mieście. O Jamesie Gordonie skazanym na porażkę, wobec rosnącego w siłę zła. O kondycji społeczeństwa, o zbrodni i o tym jak wymierzyć karę. W pewnym momencie miałem takie oczekiwania, czułem, że można to zrobić, bo Gotham ma ku temu papiery. Konkretnie te z obrazkami, bo można było wyciągnąć z nich ciekawe wątki i dopowiedzieć do nich pomysłową genezę. Odpowiadając na drugą część pytania – tym jednak Gotham nie jest. Nie jest także prequelem i ekranizacją sensu stricte, a to dlatego, że do materiału źródłowego podchodzi z dystansem. Nie chce w niego wnikać i rozwijać, ale nagina do własnych potrzeb. Upraszcza, wykrzywia, maltretuje, przeżuwa i wypluwa.
Czym więc jest? Adaptacją i hybrydą. Autorską wariacją na temat tego jak mogłyby wyglądać początki Gotham i młodość Bruce’a Wayne’a. Zaakceptowanie i zrozumienie tego faktu zajęło mi około półtorej sezonu. Kilkadziesiąt odcinków męczarni. Scott Snyder, aktualnie jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) scenarzysta przygód Batmana zapytany został, jaki serial komiksowy lubi najbardziej – odpowiedział, że Gotham. Nie za bardzo jest to zdziwienie, biorąc pod uwagę o kim pisze najczęściej, ale już jego uzasadnienie było ciekawe. Otóż artysta najwyżej ceni sobie historie, które biorą materiał źródłowy i nie boją się zrobić z niego coś oryginalnego. Które bawią się nim i rzeźbią według własnej wizji. Łamią schematy. Bo wbrew temu co najczęściej lubimy – nie ma pisanej zasady o tym, że oryginał absolutnie traktować trzeba z ślepym szacunkiem i przenosić je w skali 1:1, albo możliwie zbliżonej. Jest natomiast zasada licentia poetica – wolności twórczej. Zacytuję sam siebie (minus 10 do epickości): „Jeśli więc kreatywna swoboda wykorzystywana jest z ogólną korzyścią dla filmu i wedle najlepszych intencji twórców, to staje się ona nadrzędnym usprawiedliwieniem wszelkich zmian kodu źródłowego.” A Gotham da się lubić, więc…
- 1 (current)
- 2
Źródło: zdjęcie główne: Netflix
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1961, kończy 63 lat
ur. 1959, kończy 65 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1962, kończy 62 lat