Call of Duty: WWII to kolejna odsłona popularnej serii Call of Duty, która po latach przerwy wraca do swych korzeni, a więc do czasów akcji umiejscowionych w realiach historycznych. Ponownie, jak pierwsze tytuły serii, akcja Call of Duty: WWII umiejscowiona będzie w czasach II wojny światowej. Pierwszą lokacją, do której trafi gracz jest Normandia, konkretnie w dniu 6 czerwca 1944 roku, czyli w początkowej fazie operacji Overlord. Bohater kierowany przez nas będzie brał udział w tej największej operacji lądowej w historii. Ponadto weźmiemy udział w „bitwach na terenie całej Europy w najbardziej ikonicznych lokacjach tej największej wojny w historii”.
Premiera (Świat)
3 listopada 2017Premiera (Polska)
3 listopada 2017Kraj produkcji:
USAGatunek:
FPP, FPS, Akcja, StrzelankaDeveloper:
Sledgehammer GamesPlatforma:
PC, PS4, Xbox OneWydawca:
Świat: Activision
Najnowsza recenzja redakcji
Kompania Braci
Zabawę w kampanii Call of Duty: WWII zaczynamy jako Ronald "Red" Daniels, prosty farmer z Teksasu. To w jego właśnie butach spędzimy lwią część przygody na frontach II Wojny Światowej. Poznajemy go, wraz z towarzyszami broni z 1. Dywizji Piechoty na statku, kilka godzin przed pamiętnym 6 czerwca 1944 roku, znanym jako Dzień D. Przedstawienie graczowi żołnierzy z Wielkiej Czerwonej Jedynki, jak slangowo określa się tę dywizję, przebiega bardzo płynnie i przyjemnie. Robert Zussman to najbliższy przyjaciel Reda, który ma do wyrównania z nazistami prywatne porachunki. Frank Aiello to twardy Włoch z Nowego Jorku. Drew Stiles to okularnik z aparatem, którego marzeniem jest zostanie uznanym fotografem. Pieczę nad nimi sprawuje porucznik Joseph Turner, zaś jego zastępcą jest twardy sierżant William Pierson.
Odnośnie do postaci, muszę podzielić się z Wami pewnym spostrzeżeniem, które nie dawało mi spokoju od momentu rozpoczęcia rozgrywki. Przeglądając nazwiska aktorów podkładających głosy w angielskiej wersji gry, trafiłem na Josh Duhamel, odgrywającego wspomnianego Piersona. Jest to chyba jedyne bardziej znane nazwisko na liście, a to wszystko przez postać Williama Lennoxa z Transformers. Jednak słuchając jego kwestii i patrząc na zachowanie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że do tej roli znacznie bardziej pasowałby Neal McDonough. Aktor może aparycją nie przypomina cyfrowej postaci Piersona, podobnie zresztą jak Duhamel, to jednak bardzo podobną rolę zagrał w wyśmienitym The Guardian. Myślę że dałoby mu to przewagę i uczyniło postać jeszcze wiarygodniejszą. Z jego twarzy i mimiki można by zresztą również śmiało skorzystać.
Nie oznacza to bynajmniej, że Duhamel nie dał sobie rady. Zarówno on, jak i inni, robili, co mogli. Nie wszystko zależy przecież od aktora, jest jeszcze scenariusz. Tutaj należy spojrzeć prawdzie w oczy, historia w Call of Duty: WWII najeżona jest klasycznymi dla gatunku kliszami. Czy to jednak źle? Nie, przynajmniej dopóki dobrze się to ogląda, czy też, jak w tym wypadku, ogrywa. Tu mamy po prostu do czynienia z wojenną opowieścią jakich wiele już było w historii kina, telewizji i gier. Jest jednak kilka momentów, w których pozytywnie się zaskoczymy, lub historia przybierze inny tor, niż ten, który zwiastowała od dobrych kilkunastu chwil.
Żadna misja nie jest za trudna, a ofiara zbyt wielka...
Kampania poprowadzi nas, wraz z żołnierzami Wielkiej Czerwonej Jedynki, przez ogarniętą wojną Europę, od plaży Omaha, przez Paryż, Akwizgran, Ardeny, aż do ostatniego mostu na Renie. Zanim podniesie się rwetes, że czemu nie kończyć na Berlinie, spieszę z wyjaśnieniem. W rzeczywistości 1. Dywizja Piechoty nigdy nie dotarła do stolicy Rzeszy, skończyła swój przemarsz na terenie dawnej Czechosłowacji.
Operacje, w których weźmiemy udział, są częściowo inspirowane prawdziwymi wydarzeniami z tamtych czasów, częściowo zaś całkowicie fikcyjne. Pierwsza z nich to wspomniane lądowanie w Normandii, na plaży Omaha. Na długo zapadnie mi ona w pamieć, choć wciąż jednak nie tak, jak ta z Medal of Honor: Allied Assault. Mimo sędziwego wieku wciąż pozostaje niedoścignionym ideałem intensywności. Nadrabia jednak, i to sporo, swoją kinową atmosferą. Podobnie zresztą jak i cała reszta kampanii, która daje nam uczucie, jakbyśmy przebywali w samym środku kina wojennego. W dodatku rozgrywka urozmaicona jest kilka razy przez etapy skradankowe. W jednym takim przypadku autentycznie czuć bezbronność i bezsilność bohatera, który jest tutaj jedynie zwierzyną. Przez chwilę też polatamy, pojeździmy czołgiem i poprowadzimy jeepa, co jest miłą odmianą.
Nasi towarzysze, prócz roli narracyjnej i dodatkowej siły ognia, mają jeszcze jedno zadanie. A mianowicie dostarczanie nam zapasów. W najnowszej odsłonie serii zrezygnowano z regenerującego się samoistnie zdrowia na korzyść apteczek, które Zussman rzuca nam, gdy wydamy polecenia, a pasek jego umiejętności jest pełen. Nie tylko on zresztą ma dla nas jakieś przydatne przedmioty. Turner odpowiada za amunicję, Pierson wypatruje wrogów, Stiles uzupełnia nasze granaty a Aiello pozwala wezwać artylerię. Nie każdy z sojuszników jest dostępny w każdej misji, bądź jej etapie. Dodatkowo apteczki, granaty i amunicję możemy znaleźć też sami.
Jest w tym wszystkim jednak ziarnko goryczy. Misje to właściwie długie korytarze, przetykane co jakiś czas bardziej otwartymi obszarami, dającymi możliwość wyboru sposobu działania. Bolą też wszędobylskie skrypty i zbyt często powtarzane animacje. Nie wszystkim mogą się też spodobać sekwencje w których po prostu brniemy przed siebie lub bronimy punktu, walcząc z nieskończonymi hordami wrogów, nacierających póki nie zrobimy tego, czego gra od nas oczekuje. No i kampania jest po prostu za krótka, o tę godzinę - dwie.
Służba przede wszystkim
Tryb wieloosobowy to dla wielu jedyny powód, by sięgnąć po każdą kolejną odsłonę Call of Duty: WWII. Wraz z trwaniem serii i prowadzeniem jej dalej ku przyszłości, zmieniała się też rozgrywka dla wielu graczy. Była to raczej ewolucja niż rewolucja. Za każdym razem trzon trybów, jakie były nam udostępnianie, jak i założenia konstrukcyjne map, były dokładnie te same, choć te ostatnie dostosowywały się nieco pod kątem mechaniki ruchu, która zaczęła być wprowadzana od czasów Call of Duty: Advanced Warfare. Najnowsza odsłona to również stary dobry CoD, ze swoim szybkim czasem uśmiercania wroga, dynamicznymi i szybkimi starciami i ciekawym, zbalansowanym designem map i broni. Jest jednak kilka wartych wzmianki usprawnień.
Po pierwsze mamy próbę wprowadzenia do serii klas. Próbę, gdyż co prawda różnią się one specjalnymi umiejętnościami, to jednak każda z nich może korzystać z dowolnej broni i jednej umiejętności pasywnej, tak zwanego treningu podstawowego. Kwestia tego, jak bardzo będzie to skuteczne. Podstawowe unikatowe zdolności wyglądają następująco. Piechota posiada bagnety (tylko na karabinach), może nieść więcej amunicji, posiadać dodatkowy dodatek do broni i szybciej się poruszać, celując. Pakiet Spadochroniarzy skupia się wokół cichego poruszania, mają także możliwość wyposażenia pistoletów maszynowych w tłumiki. Piechota Górska to snajperzy z możliwością wstrzymywania oddechu i stabilizacji celowania. Pancerni noszą lekkie karabiny maszynowe z unikalnymi dla swojej dywizji dwójnogami, zaś Korpus Ekspedycyjny to przede wszystkim amunicja zapalająca do strzelb. Do tego dochodzą ogólnodostępne pasywne umiejętności, takie jak kolejny dodatek do broni, wykrywanie wroga z dalekiego dystansu czy też szybsze przeładowanie. Możliwości i kombinacji, mniej lub bardziej sensownych, jest bez liku. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Wojna, wojna nigdy się nie zmienia... Czyżby?
Największą nowością w rozgrywce dla wielu graczy jest jednak tryb Wojny. Powiem szczerze, że byłem mocno zaskoczony, że coś takiego pojawiło się w nowym CoD, dla mnie ta gra zawsze bardziej kojarzyła się z szybkimi, dynamicznymi starciami. Tutaj mamy do czynienia z przemyślaną, kilkuetapową rozgrywką. Każda runda to seria celów, o które walczą dwie drużyny (n.p. Operacja Neptun polega na zdobyciu/utrzymaniu bunkrów na plaży Normandii, potem walce o sprzęt komunikacyjny a na końcu o działa). Wystarczy jednak, że na dowolnym z etapów meczu natarcie zostanie dostatecznie długo powstrzymane, by grę wygrali obrońcy. Szkoda tylko, że wciąż są to mecze na maksymalnie 12 graczy i nijak im do skali Battlefield 1. Jest to jednak krok w dobrą stronę, który definitywnie wnosi coś świeżego.
Dodatkowo lobby wieloosobowe posiada teraz przestrzeń wspólną, gdzie możemy otwierać pocztę, przyjmować rozkazy, trenować strzelanie, czy też walczyć 1 na 1 z innymi graczami. Mała rzecz, a cieszy. A w dodatku promuje interakcję między graczami. Kudos.
Kolejnym wartym wzmianki wieloosobowym elementem gry jest tryb Nazi Zombie. Jest to właściwie wypadowa wszystkich podobnych trybów z ostatnich kilku lat, ale wypada wyjątkowo ciekawie. Nawet fabuła i postacie wypadają całkiem nieźle, choć nie jest to nawet rzecz, na jaką zwraca się zazwyczaj uwagę w takich grach. Gra się naprawdę przyjemnie, nie tylko ze znajomymi. Kilka razy grałem z przypadkowymi ludźmi z sieci i też doskonale się bawiłem.
Jest jednak pewna mechanika, która kładzie się cieniem na czerpaniu przyjemności z gry. Mianowicie zrzuty zaopatrzenia. Co prawda zdobyć je nie jest jakoś szczególnie trudno, nie wydając na nie nawet ani grosza, ale sposób, w jaki zostają dostarczone... Pamiętacie niedawne zamieszanie wokół patentu na matchmaking promujący mikrotransakcje, wniesionego przez Activision? Otóż w pewnym sensie już niestety działa. Zrzuty dostarczane są wprost do wieloosobowej przestrzeni wspólnej, w formie skrzynek, których zawartość widzi każdy przebywający akurat obok. Jest to niemal kopiuj-wklej tego, co Activision przemyciło w swoim patencie.
Opraw(c)a
Grafika, jaka jest, każdy widzi. Mam wrażenie, że kampania dla jednego gracza wygląda jakoś tak trochę lepiej, ale może to kwestia wstawek filmowych i skryptów, które ją ubarwiają. Niemniej jednak z ręką na sercu ciężko mi określić grafikę jako szczególnie ładną. Nie jest źle, ale nie jest też przesadnie dobrze. Najwyżej poprawnie. Zdecydowanie lepiej jest, jeśli chodzi o udźwiękowienie, zwłaszcza bardzo klimatyczną muzykę. Nie ma też tragedii, jeśli chodzi o polski dubbing, choć osobiście wolę grać z angielskimi głosami.
Reasumując, powrót nowego CoD-a do korzeni to krok w dobrą stronę. Nie jest to co prawda rewolucja, jakiej wielu wyczekiwało, ale warto po ten tytuł sięgnąć, bez dwóch zdań.
PLUSY:
+ ciekawa, filmowa kampania,
+ muzyka,
+ powrót do korzeni,
+ Nazi Zombie,
+ tryb Wojny.
+ mechanika Dywizji.
MINUSY:
– za krótka kampania,
– mikrotransakcje.
Aktualizacja DLC 1: Resistance
Jak już wiecie Call of Duty: WWII przypadł mi wybitnie do gustu. Jednak czegoś mi cały czas w nim brakowało i dopiero pierwsze DLC uświadomiło mi czego. Był to... nóż taktyczny, czyli umiejętność pozwalająca na bieganie z bronią boczną i nożem jednocześnie, znacznie zwiększając szybkość ataku wręcz.
Może nie brzmi to jak coś super przydatnego, czy istotnego, ale przy moim stylu gry, opierającym się na walce na bardzo mały dystans, potrafi zrobić wielką różnicę. Dlatego cieszę się bardzo, że w pierwszym dodatku Activision zaprezentowało nową dywizję Ruchu Oporu, której podstawową umiejętność stanowi właśnie taki zestaw. Do tego dochodzi jeszcze bardzo przydatne zakłócanie minimapy pobliskich wrogów, jednocześnie samemu ich wykrywając i mamy perfekcyjnego zabójcę. Należy przy tym dodać, że twórcy ukłonili się w stronę Polski, czyniąc nas domyślną nacją i symbolem tej dywizji.
Z czterech nowych map najbardziej podoba mi się Valkyrie. Głównie ze względu na to, że jest mała i zdecydowanie stworzona pod nową klasę. Strzelby, granaty i noże - to podstawa tutaj. Anthropoid to z kolei aleja snajperów, nic dodać nic ująć. Jako ciekawostkę dodam, ze nazwy tych map to jednocześnie nazwy rzeczywistych operacji wojskowych z tego okresu. Do tego dostajemy jeszcze mapę Occupation, będąca, remake'iem Resistance z MW III oraz mapę do trybu Wojny - Operation Intercept. Obie są po prostu poprawne i nie wnoszą nic specjalnie nowego. Jest jeszcze oczywiście nowa plansza do trybu Zombie, póki co chyba najmniej ciekawa ze wszystkich, ale wciąż oferująca sporo zabawy.
Podsumowując, Resistance to dobre otwarcie dla nowej zawartości w WWII. 9/10 powstańców-nożowników